Młoda Polonia poszukuje ambitnego zajęcia

Karolina Guzińska
opublikowano: 2002-11-15 00:00

Przez pięć lat prawie nie spał. Pracował 60 godzin tygodniowo za grosze. Szlifował angielski. Do 7 rano obsługiwał — jako nocny portier i recepcjonista — gości nowojorskiego Shelburne Hotel. Codziennie. A już o 8.00 zaczynały się zajęcia w Baruch College, gdzie studiował finanse i inwestycje. O 17.00 kończył naukę, biegł do domu pospać trzy godziny — i znów szedł do pracy... Aby wytrzymać takie tempo, trzeba nie lada determinacji. Ale tej młodemu imigrantowi nie brakowało. Marek Stawiński, absolwent warszawskiego Technikum Elektronicznego, miał przed sobą cel: odnieść sukces w USA.

— Marzyłem, że wyjadę do Nowego Jorku i będę pracował w World Trade Center. Udało mi się. Japoński Daichi Kangyo Bank tam właśnie miał siedzibę. Pracowałem dla nich jako analityk. Pracodawcę zmieniłem na trzy tygodnie przed 11 września 2001 r. Podczas zamachu straciłem 20 kolegów.... — wspomina Marek Stawiński, menedżer ds. zarządzania ryzykiem kredytowym w nowojorskim oddziale Barclays Capital, jeden z prezydentów CEBA.

Swoje życie dzieli na etapy. Kilka już zakończył — w 1998 r. zdobył dyplom, rzucił posadę w hotelu i podjął pierwszą pracę w zawodzie (był analitykiem — asystentem w New York Office of Management and Budget, agencji odpowiedzialnej za przygotowywanie i monitorowanie budżetu Nowego Jorku — pracował tam dla legendarnego już mera Rudolpha Giulianiego). Czteroletnia nauka w Baruch College kosztowała go 10-12 tys. USD rocznie, co — jak na szkołę należącą do „top 50” amerykańskich uczelni — jest kwotą niewielką.

— Nowy Jork to jedno z niewielu miejsc na świecie, gdzie można zdobyć wykształcenie biznesowe na wysokim poziomie, po niskich kosztach. Jednoczesna nauka i praca to ciężki wysiłek. Ale warto było. Teraz zbieram profity. Przyjąłem propozycję pracy w dynamicznie rozwijającym się banku na Wall Street — twierdzi.

Planuje studia MBA na jednym z uniwersytetów Ivy League. Życiowym celem Marka Stawińskiego jest kariera głównego księgowego — a może nawet CEO — korporacji.

Takich jak on — ambitnych, młodych Polaków — są w Stanach Zjednoczonych setki. Wyjeżdżają z kraju, bo — jak twierdzą — u siebie nie mogą rozwinąć skrzydeł. Niektórzy porzucają w Polsce studia, ale są i tacy, którzy zamykają własne firmy. Łączy ich jedno — pragnienie sukcesu.

— Zmieniłam się z nieśmiałej dziewczyny, jaką byłam w Polsce, w osobę przebojową, stojącą na własnych nogach. Ten kraj daje ludziom szansę. Jest więcej firm i więcej posad niż w Polsce, gdzie ludzie muszą brać taką pracę, jaka jest, a nie jaką by chcieli mieć. Trzeba też mieć to szczęście, by znaleźć się we właściwym miejscu i czasie oraz... z odpowiednimi ludźmi — opowiada Katarzyna Mlekodaj, wiceprezydent CEBA, od 3,5 roku pracująca w zespole reagowania kryzysowego Deutsche Banku w Nowym Jorku.

Zapewnia, że dopiero w Stanach może realizować swój potencjał intelektualny i wykorzystywać wiedzę. I to jest dla niej sukcesem.

— Urodziłam się w Ameryce i od dziecka słyszałam negatywne dowcipy o Polakach. Dlatego chciałam udowodnić, że jestem równie wartościowa jak Amerykanie w VII czy VIII pokoleniu. Moich rodziców nie było stać na wysłanie mnie do najlepszych uniwersytetów, ale dzięki miejskim szkołom, systemowi pożyczek itp. zdobyłam wyższe wykształcenie. Amerykanie cenią solidną pracę, dostrzegają wysiłek i pomagają ambitnym — twierdzi Krystyna Gut, menedżer programowy w The Business Council for International Understanding, sekretarz CEBA.

Zapewnia, że polscy pracownicy są postrzegani jako dobrze wykształceni i solidni — a więc często awansowani. Dlatego odradza „świeżym” imigrantom siedzenia na Greenpoincie i pracy sprzątaczek czy opiekunek.

— Przyjechałam do Nowego Jorku w 2000 r. Chodziłam od firmy do firmy pytając, czy potrzebują inżyniera budowlanego. W Goldstein Associates zaproponowano mi egzamin kwalifikacyjny, który zdałam bez problemu. Zachęcam wszystkich do poddawania się praktycznym testom, bo żaden Polak nie sprosta Amerykanom w opowiadaniu o sobie. Ci dopiero potrafią się sprzedać! Twierdzą, że są specjalistami programu, nawet jeśli wcale go nie znają. Natomiast polscy inżynierowie są świetnie wykształceni i to jest doceniane w Stanach — potwierdza Ellada Kosinski, inżynier w Goldstein Associates PLLC.

Dodaje, że w porównaniu ze znajomymi ze studiów, którzy zostali w Polsce, ona zajmuje się ambitniejszymi projektami. Wracać nie zamierza. Myśli o studiach MBA i inwestowaniu w dalszą karierę w Ameryce.

— Tu żyje się prościej. Niezależność finansową zdobywa się w krótkim czasie, łatwiej zaplanować karierę... — przyznaje Ellada.

Jednak zasiedziali w Stanach Polacy widzą, że recesja dotyka także i ten kraj. Część osób — tak jak Katarzyna Mlekodaj — zamierza za kilka lat wrócić do Polski. Na razie około 300 imigrantów — studentów i absolwentów wyższych uczelni — pomaga sobie nawzajem. Działają w Central European Business Association (CEBA). Ta „organizacja przyjaciół” — jak mówią jej członkowie — ułatwia m.in. znalezienie pracy w zawodzie. CEBA dysponuje listą wolnych posad, którą udostępnia zainteresowanym. To praca na odpowiednim poziomie — dla finansistów, inżynierów, informatyków, architektów itp.

— Jeden mierzy życiowy sukces wysokością zarobków, inny liczbą przyjaciół. W moich oczach sukcesem jest nie tylko to, że zrobiliśmy karierę w biznesie. Najważniejsze, że pomagamy sobie wzajemnie i chcemy też pomóc innym — zapewnia Krystyna Gut.

Ma na myśli to, że CEBA planuje otwarcie oddziału w Polsce.

— Chcielibyśmy pomagać małym i średnim firmom — czyli tym, które mają najmniejszy dostęp do informacji, jak działać na amerykańskim rynku — w wyszukiwaniu partnerów biznesowych. Polska jest dobrą furtką do wprowadzania towarów na rynki unijne, i Amerykanie widzą ten potencjał naszego kraju. Ambicją CEBA jest nie tylko doradztwo w zakresie eksportu i importu, ale także inicjowanie wyższych form współpracy, np. joint ventures. Mamy już pierwszych zainteresowanych z Polski: producenta słodyczy oraz wytwórnię nasion — dodaje Marek Stawiński.

Przyznaje, że na pomysł rozpoczęcia przez CEBA działalności komercyjnej wpłynęła recesja. Wśród członków organizacji są osoby bez pracy — firmy w USA wymagają co najmniej 3-letniego doświadczenia na własnym rynku, a ten warunek coraz ciężej spełnić imigrantom.

— Praca przy łączeniu firm będzie wolontariatem, ale umożliwi zdobycie potrzebnego doświadczenia. Jednak, jeśli skontaktowane przez nas firmy podpiszą kontrakt, będziemy pobierać opłaty za pośrednictwo. Jeśli ta działalność odniesie sukces, zawiążemy organizację „full profit” — CEBA Consulting. Część zysków przeznaczymy na fundowanie stypendiów w USA dla młodych, zdolnych Polaków — zapowiada Marek Stawiński.