Flagowym produktem notowanego na alternatywnym rynku warszawskiej giełdy mPaya jest aplikacja mobilna o takiej samej nazwie. Za jej pomocą można m.in. zapłacić za parkowanie w mieście czy kupić bilet komunikacji miejskiej, ale także doładować telefon, kupić grę czy uregulować rachunki. Firma poszukuje nowych źródeł przychodów. Pod koniec zeszłego roku została brokerem pożyczkowym, a w tym roku zamierza rozbudować paletę rozwiązań płatniczych, m.in. o karty debetowe. Docelowo chce przekształcić się w tzw. PFM (personal finance management), czyli aplikację do zarządzania finansami osobistymi, i konkurować nie tylko z fintechami, ale także z bankami.
— W 95 proc. usługi finansowe nie muszą być świadczone wyłącznie przez banki. Nasi klienci mają już rachunek rozliczeniowy, z którego realizują szybkie przelewy czy regulują należności. Teraz zyskują dostęp do nowych funkcjonalności, jak np. pożyczki od ręki. Z biegiem czasu rola części banków zostanie ograniczona do dostawcy kapitału i podmiotu zarządzającego ryzykiem portfeli dłużnych i inwestycyjnych, a kwestie dystrybucji przejmą fintechy. Wygrają te, które oferują prostą w obsłudze i wygodną aplikację — mówi Andrzej Basiak, prezes mPaya.

Konkurs piękności
Takie zmiany na rynku finansowym już zachodzą. Sęk w tym, że polska bankowość jest mocno rozwinięta pod względem technologicznym, a największe instytucje szlifują aplikacje mobilne pod kątem użyteczności, aby nie oddać pola fintechom. Tych w Polsce przybywa, a ich oferta dynamicznie ewoluuje. Najpopularniejszy jest Revolut, który zaczynał od karty wielowalutowej i koniec końców przekształcił się w bank na licencji litewskiej. Ugruntowało się także Twisto, którego właścicielem jest m.in. ING Bank Śląski. Niedawno ruszyły Zen i Revo, a do startu przygotowuje się również Aion – abonamentowy bank internetowy na belgijskiej licencji. Dla każdej z tych firm aplikacja to oczko w głowie. W odróżnieniu od nich mPay chce być agregatorem rozmaitych produktów finansowych, dostarczanych przez zewnętrzne firmy.
Prawie pełnoletni mPay może pochwalić się licencją Krajowej Instytucji Płatniczej (KIP), którą ma także 38 innych firm w Polsce. Ponadto spółka wystąpiła do Komisji Nadzoru Finansowego o licencję AIS (account information service), umożliwiającą zewnętrznym podmiotom trzecim (tzw. TPP, czyli third party provider) uzyskanie dostępu do rachunku bankowego osób, które wyrażą na to zgodę, a także o licencję PIS (payment initiation service provider), która pozwala na realizowanie płatności w imieniu klienta. Obie możliwości są pochodną unijnej dyrektywy PSD2, która otwiera drzwi dla nowych usług płatniczych, związanych z tzw. otwartą bankowością.
Broker pożyczkowy
Tuż przed gwiazdką mPay ruszył ze sprzedażą pożyczek na tzw. jeden klik. Na razie dostawcą kapitału są Hapi Pożyczki, należące do brytyjskiej grupy IPF — tej samej, do której należy Provident. mPay prowadzi zaawansowane z kolejnymi firmami o współpracy i zapowiada w niedługim czasie kolejne wdrożenia. Liczy także na partnerstwo z bankami.
W ciągu ostatnich kilku lat kilku brokerów online’owych próbowało zbić kokosy na pośrednictwie finansowym. Z pompą wystartowało należące do Aliora Bancovo. Platforma nadal działa, ale nie tak prężnie, jak oczekiwał właściciel. Po trzech innych graczach natomiast zostało tylko wspomnienie. FinAi, złote dziecko funduszu Fidiasz, wchłonęło Allegro, które na bazie technologii brokera rozwija dziś usługi finansowe pod nazwą Allegro Pay. Lendo zamknięto w mgnieniu oka tuż po wybuchu pandemii — skandynawski właściciel wycofał się z polskiego rynku w ramach ostrego cięcia kosztów, a start-up Liber Finance roztrwonił pieniądze inwestorów i upadł. Ponadto z powodu wielu regulacji, które mocno obniżyły rentowność produktu, branża pożyczkowa jest w głębokiej zapaści. Część firm zniknęła z rynku, a inne robią, co mogą, aby przetrwać. Mimo tych trudności mPay nie zniechęca się do współpracy z pożyczkodawcami. Zarząd twierdzi, że firmom powinno zależeć na współpracy, bo zyskują nowy kanał dystrybucji bez ponoszenie wysokich kosztów na promocję.
— Prościej niż w mPayu już się nie da. Osoba zainteresowana pożyczką odpowiada na kilka pytań zamiast – jak bywa to w przypadku innych podmiotów – nawet kilkadziesiąt — mówi Krzysztof Hejduk, wiceprezes mPaya.
Jest potencjał
W aplikacji mPay zarejestrowało się 456 tys. użytkowników, z czego tylko kilkadziesiąt zweryfikowało tożsamość, co umożliwia im wzięcie pożyczki (dotychczas większość świadczonych przez spółkę usług nie wymagała aż tak silnego uwierzytelnienia). Na razie spółka nie dzieli się konkretnymi danymi na temat pożyczek, ale twierdzi, że jest pozytywnie zaskoczona dużym zainteresowaniem klientów. Cały proces, łącznie ze spłatą zobowiązania, odbywa się w aplikacji mobilnej. Pieniądze można przelać na konto bankowe, wypłacić w okienku pocztowym albo regulować należności bezpośrednio z aplikacji. Gdy mPay wprowadzi do oferty kartę płatniczą, klienci będą mogli swobodnie dysponować gotówką, np. płacąc za zakupy. Ponadto spółka planuje wdrożyć płatności odroczone i Blika. Myśli również o ubezpieczeniach. Nie wyklucza ekspansji zagranicznej.
Potrzebny kapitał
Plany są ambitne i kosztowne. 30 grudnia 2020 r. mPay zakończył emisję akcji w trybie subskrypcji prywatnej o wartości 3,5 mln zł. Obecnie większościowym akcjonariuszem mPaya jest grupa Lew (ponad 77 proc. akcji), która działa na rynku technologii finansowych. Blisko 8-procentowy pakiet udziałów kupiła również Us.En.Eko, firma z sektora energetyczno-budowlanego. W rękach inwestorów indywidualnych jest ponad 14 proc. akcji. Według naszych informacji, w tym roku mPay rozważa kolejne emisje akcji. Do kogo ją skieruje? Tego jeszcze nie wiadomo. O zejściu z parkietu giełdowego mPay nie myśli.
— Za jakiś czas uruchomimy dodatkowy moduł do zarządzania płatnościami, w ramach którego pojawi się m.in. płatność odroczona. Chcemy zaproponować rozwiązanie, które umożliwi klientowi uregulowanie należności bez konieczności posiadania fizycznego dokumentu. Będzie ono oparte na sztucznej inteligencji, która nie tylko przypomni o terminie, ale zasugeruje najlepszy sposób płatności — mówi Andrzej Basiak.