W 254 miejscach wydobywało się w zeszłym tygodniu ropę i gaz w Stanach Zjednoczonych — wynika z danych firmy Baker Hughes. Tylko w ciągu tygodnia liczba czynnych instalacji wzrosła o 10, co jest pierwszym takim przypadkiem od koronawirusowego krachu. Liczba punktów wydobycia samej ropy wzrosła nawet bardziej, bo o 11 (do 183), co jest najlepszym wynikiem od początku 2020 r. Sugeruje to, że firmy wydobywcze liczą na lepsze czasy. Zresztą cena ropy WTI od początku sierpnia utrzymuje się powyżej 40 USD za baryłkę, podczas gdy jeszcze w lipcu zdarzało się temu gatunkowi schodzić poniżej 40 USD.

— Liczba aktywnych szybów to prosta pochodna cen ropy. Ich liczba rośnie, bo notowania ropy zaczęły odbijać. Te instalacje, które są rentowne przy obecnej cenie, po prostu wracają do pracy — komentuje Rafał Sadoch, analityk mBanku.
— Sektor naftowy w Stanach Zjednoczonych ożywa, bo jest finansowany podobnie jak u nas sektor węglowy — jako istotna gałąź przemysłu może liczyć na wsparcie. Jest tam więcej wolnego rynku, niemniej firmy z tego sektora nie zostały pozostawione same sobie. Zresztą tak samo jest z liniami lotniczymi — powinny upaść, a żyją. Funkcjonuje rynek obligacji korporacyjnych, na którym mogą się finansować, a Fed z chęcią kupuje te obligacje. Nie ma więc problemu z tym, by instalacje naftowe funkcjonowały, choć są nierentowne — dodaje Daniel Kostecki, analityk Conotoxii.
Samego ożywienia w przemyśle wydobywczym nie należy zresztą przeceniać. Choć ostatnie dane Baker Hughes są w jakimś wymiarze symboliczne, to warto pamiętać, że liczba aktywnych szybów w Stanach Zjednoczonych jest wciąż o 662 mniejsza niż rok temu. W ciągu ostatnich 12 miesięcy zamknięto więc tam ponad dwa razy więcej instalacji pozyskiwania węglowodorów niż jest tych, które obecnie pracują.
Kwestia ożywienia
Im więcej amerykańskich szybów będzie pracować, tym większa będzie podaż surowca. To powinno wpływać na spadek jego ceny. Z drugiej strony tym więcej szybów będzie uruchamianych, im większe będą nadzieje na odrodzenie się normalnej aktywności gospodarczej. Właśnie w tym ostatnim czynniku Rafał Sadoch upatruje szans na wzrost cen ropy WTI do 50 USD.
— Jeżeli ożywienie będzie kontynuowane, to może być perspektywa tygodni, a nie miesięcy. Z pewnością do końca roku — uważa Rafał Sadoch.
Zdaniem Doroty Sierakowskiej, analityczki surowcowej DM Banku Ochrony Środowiska, tego, że ropa WTI do końca 2020 r. osiągnie 50 USD, nie można wykluczyć, choćby w wyniku działania jakiegoś krótkoterminowego czynnika — np. zmiany planów porozumienia OPEC+ czy też wieści dotyczących szczepionki na koronawirusa.
— Ale bardziej spodziewałabym się tego, że ceny ropy będą dążyć do niższych poziomów w najbliższych miesiącach, zwłaszcza jeśli producenci ropy będą zwiększać wydobycie,a pandemia się utrzyma. A przynajmniej taki jest na razie bazowy scenariusz — podkreśla Dorota Sierakowska.
Gdzieś pośrodku sytuuje się ze swoją opinią Daniel Kostecki, analityk Conotoxii.
— Optymalny w obecnych warunkach wydaje się przedział 42-45 USD za baryłkę WTI. Od niego ropa może wzrastać do 52 USD lub spadać do 37 USD. Będzie to korytarz podobny do tego, jaki obserwowaliśmy przez cały 2019 r., tylko teraz będzie on piętro niżej — uważa Daniel Kostecki.
Według Rafała Sadocha za wzrostem cen ropy ma przemawiać m.in. mozolne przekraczanie przez gatunek WTI poziomu 40 USD. Próby takie podejmowane są od czerwca 2020 r. i dopiero niedawno stało się to trwałym zjawiskiem. Zdaniem analityka mBanku w takich przypadkach dochodzi w końcu do wyraźnego przebicia sufitu, którym w tym przypadku był właśnie ten poziom cenowy. Zdaniem naszego rozmówcy wzrostowi cen ropy sprzyja też postawa kartelu OPEC. Jego członkowie, którym nie udało się ograniczyć wydobycia w pierwszych miesiącach po kornawirusowym krachu, mają to nadrobić w sierpniu i wrześniu 2020 r.
— Także limity produkcyjne są tam przestrzegane i jeżeli nie dojdzie do dużej drugiej fali zachorowań na COVID-19, to ropa powinna raczej wrócić w okolice 50 USD za baryłkę — uważa Rafał Sadoch.
— Więcej jest czynników grożących wzrostem podaży niż tym, że nagle popyt się odbuduje. Gdyby nawet tak było, to dojdzie do wzrostu podaży ze strony OPEC, bo moce produkcyjne tych krajów są o wiele większe niż aktualnie wykorzystywane — oponuje Daniel Kostecki.
Czynniki sezonowe
Daniel Kostecki nie spodziewa się przy tym większego wpływu na rynek huraganów, które w najbliższych tygodniach będą tradycyjnie nawiedzać Zatokę Meksykańską, stanowiącą ważny rejon wydobycia węglowodorów. Zresztą już w weekend tamtejsze platformy wiertnicze zaczęły być zamykane w obawie przed sztormami Laura i Marco, które w tym roku inaugurują sezon tropikalnych wichur na południu Stanów Zjednoczonych.
— Nawet poniedziałkowa reakcja rynku jest znacząca, a przecież połowa produkcji w Zatoce Meksykańskiej została wstrzymana — wskazuje Daniel Kostecki.
—W niedzielę źródła rządowe w Stanach Zjednoczonych podały, że ze względu na nadchodzące huragany firmy wydobywcze ograniczyły produkcję na platformach wiertniczych w rejonie Zatoki Meksykańskiej o 57,6 proc., czyli o nieco ponad milion baryłek dziennie. W krótkoterminowej perspektywie zagrożenie huraganowe sprzyja stronie popytowej na rynku ropy naftowej, a kolejne tygodnie mogą przynosić jeszcze tego typu informacje. Jednak sezon huraganowy trwa do września ewentualnie początku października, co oznacza, że jest to zjawisko tylko okresowo wpływające na ceny. Tymczasem w dłuższym ujęciu perspektywa zwiększania wydobycia ropy w Stanach Zjednoczonych powinna negatywnie przekładać się na notowania ropy naftowej na globalnym rynku — uważa Dorota Sierakowska.
Sezonowym czynnikiem wpływającym na rynek ropy może być też kampania wyborcza w Stanach Zjednoczonych, która po wakacjach wejdzie w decydującą fazę. Prezydent Donald Trump może ponownie rozgrywać chińską kartę, co przełożyłoby się na perspektywy światowego wzrostu gospodarczego i tym samym cen ropy. Największy optymista względem perspektyw surowca uważa jednak, że z obawami o zaognienie wojny handlowej — i będący jego pochodną spadek popytu na ropę — nie należy przesadzać.
— Wojna handlowa nikomu nie jest na rękę. O ile Donald Trump może tę kwestię rozgrywać wyborczo, o tyle sam jest świadom, że schłodzić gospodarki przed wyborami nie może. Zresztą w weekendowych komunikatach dotyczących sporu z chińskimi producentami aplikacji pojawiały się koncyliacyjne sygnały, że nie ma się co kłócić i lepiej dojść do porozumienia. Aczkolwiek Donald Trump już wielokrotnie zaskakiwał — mówi Rafał Sadoch.