W pierwszych dziewięciu miesiącach tego roku sprzedaż detaliczna w Arabii Saudyjskiej rosła średnio w tempie 10 proc. rok do roku. To może zaskakiwać, bo w ciągu ostatnich 12 miesięcy ceny ropy spadły aż o 43 proc. Jej sprzedaż pokrywa około 80 proc. wpływów budżetowych i ma podobny udział w eksporcie. Załamanie notowań ropy stoi za przeceną walut i osłabieniem koniunktury większości jej eksporterów. Czyżby zatem Arabii Saudyjskiej prawa ekonomii nie obowiązywały? Bynajmniej — gospodarczy „cud” to efekt polityki rządzącej rodziny Saudów.

Kiedy w 2011 r. przez arabski świat przetaczała się fala niepokojów, obalając, jak się wówczas wydawało, niezachwiane reżimy, Saudowie zdołali uchronić swój kraj. Aby tego dokonać, panujący wówczas król Abdullah przeznaczył 130 mld USD na tworzenie miejsc pracy, budowę mieszkań i podwyżki płac. Gdy wpompowany w gospodarkę pieniądz zaczął po niej krążyć, dynamika PKB błyskawicznie przyspieszyła do 10 proc. Restauratorzy, handlowcy i hotelarze przyznają, że tak dobrej koniunktury nie widzieli.
Następca Abdullaha, rządzący od stycznia jego brat Salman, dał się poznać jako władca równie hojny dla poddanych, a ponadto skłonny do angażowania się w kosztowne operacje wojskowe poza krajem. Topniejące w szybkim tempie wpływy z ropy wystawiają jednak tę strategię na poważną próbę.
Saudyjski budżet, który jeszcze pięć lat temu równoważył się przy notowaniach ropy sięgających 69 USD, do uniknięcia deficytu potrzebuje o połowę wyższych cen. Według MFW, tegoroczny deficyt sięgnie 20 proc. PKB, a bez zmian w polityce budżetowej rezerwy walutowe wyczerpią się w ciągu pięciu lat.
To jednak cena, jaką rodzina królewska jest gotowa zapłacić za kontrakt społeczny, dzięki któremu utrzymuje się przy władzy. Pod koniec października Standard & Poor’s obniżył ocenę wiarygodności kraju. Mimo to rząd nie zamierza sięgać po oszczędności wychodzące poza przegląd wydatków na projekty infrastrukturalne czy prywatyzację niektórych przedsiębiorstw, a już zupełnie nie do pomyślenia jest, by cięcia mogły sięgnąć zwykłych Saudyjczyków.
„W krótkim terminie Arabia Saudyjska może sobie pozwolić na utrzymywanie obecnego kursu. Jednak koszty niezmienionej polityki będą coraz wyższe i coraz bardziej widoczne” — ostrzegał w sierpniu Jean-Michel Saliba, ekonomista BofA Merrill Lynch.
Tymczasem król Salman rozpoczął rządy od pakietu bonusów dla urzędników państwowych, studentów oraz emerytów i rencistów wartości 30 mld USD. Dla Saudyjczyków jest oczywiste, że w ich kraju nie ma podatku dochodowego od osób fizycznych, a studenci mogą jeździć na stypendia na prestiżowych uczelniach zagranicznych.
Dzięki dopłatom do paliw i elektryczności benzyna kosztuje mniej niż 70 gr, a prąd jest tak tani, że przed wyjazdem na urlop mieszkańcy Rijadu rzadko kiedy wyłączają klimatyzację. Choć według Samba Financial Group koszt dopłat sięga 8 proc. PKB, a na ograniczenie podobnych subwencji zdobyły się inne kraje Zatoki Perskiej, to jednak Fahad al-Turki, główny ekonomista Jadwa Investment, nie sądzi, by rząd w Rijadzie próbował je ciąć, a Farouk Soussa, ekonomista Citigroup, wyklucza, by oszczędności dotknęły polityki socjalnej. Tym samym król Salman będzie podążał ścieżką wydeptaną przez brata Abdullaha, jednak w czasie jego rządów ceny ropy doszły do 140 USD za baryłkę, więc nigdy nie był zmuszony się z tych obietnic wywiązać.
— Abdullah mówił w latach 90., że wszystko musi się zmienić, jednak nie zmieniło się prawie nic. Kiedy czasy są cięższe, na barkach poddanych niechętnie kładzie się większe ciężary, więc trudne decyzje są odkładane — ocenia Gregory Gause, profesor stosunków międzynarodowych na Texas Agricultural and Mechanical University.
