Nadchodzi hossa wszystkiego

Kamil KosińskiKamil Kosiński
opublikowano: 2020-08-30 22:00

Sympozjum w Jackson Hole krótkoterminowo nie zrobiło na rynkach finansowych większego wrażenia. Ale w dłuższej perspektywie wypowiedziane tam słowa mogą być dla nich głównym napędem.

Z artykułu dowiesz się:

  • czy czeka nas mocna hossa i w co inwestować  
  • co się wydarzyło na tegorocznym sympozjum Jackon Hole
  • jaki przekaz dla rynków popłynął z USA
  • jak zareagowały rynki i czego się należy spodziewać w długim terminie

Koronawirus sprawił, że doroczne czwartkowo-piątkowe sympozjum w Jackson Hole było nim tylko z nazwy: uczestnicy musieli postawić na systemy wideokonferencyjne zamiast spotkania twarzą w twarz. Wydarzenie może mieć jednak dla rynków finansowych większe znaczenie niż poprzednie edycje.

— Zapowiedziana została bardzo istotna długoterminowa zmiana, która z czasem doprowadzi do istotnego wzrostu cen na bardzo szerokiej gamie rynków — uważa Daniel Kostecki, główny analityk Conotoxii.

— Po tym, co zostało powiedziane, trudno znaleźć argumentację za zakończeniem trendu wzrostowego na amerykańskich giełdach. To sygnał otwierający ciąg dalszy tego, co działo się tam w wakacje — dodaje Marek Rogalski, główny analityk walutowy DM Banku Ochrony Środowiska.

Kluczowe okazało się już przemówienie inauguracyjne Jerome’a Powella, przewodniczącego rady gubernatorów amerykańskiego banku centralnego (Fed). Zapowiedział wprowadzenie uśrednionego celu inflacyjnego. Oznacza to, że Fed będzie tolerować okresowe odchylenia od 2-procentowego celu inflacyjnego i zwlekać z podwyżkami stóp procentowych. Jerome Powell zapowiedział też zmianę drugiego filaru mandatu Fed, sugerując, że mocny rynek pracy nie musi rodzić presji inflacyjnej, i dlatego spadek bezrobocia nie będzie miał wpływu na decyzje FedU, ale już jego wzrost będzie dla amerykańskiego banku istotny.

— Dla rynku akcji jest to sygnał pozytywny. Pokazuje, że ultraekspansywna polityka monetarna pozostanie na dłużej. Dodatkowo Jerome Powell zaznaczył, że cel dotyczący zatrudnienia musi być osiągnięty z pomocą polityki fiskalnej i wsparcia rządowego. Są więc dwa elementy, które wskazują, że pieniędzy na rynku będzie dużo i te pieniądze będą szukały jakiegoś ujścia i dodatkowej stopy zwrotu na rynku akcji. Natomiast na rynku surowców tolerancja wyższej inflacji będzie powodowała wzrost cen nie tylko samych surowców, ale walut krajów, z których one pochodzą. Skorzystają zwłaszcza surowce przemysłowe i kruszce. Na rynku złota i srebra powróci wzrost cen — komentuje Konrad Białas, główny ekonomista DM TMS Brokers.

W zasadzie wystąpienie szefa Fed było więc gołębie i takie były właśnie oczekiwania. W czwartek amerykańskie giełdy najpierw rosły, potem spadły, by w końcu S&P500 zakończył dzień na lekkim plusie, a Nasdaq Composite na minusie. Wyraźnie traciło złoto, ale już w piątek odrabiało straty. Amerykańskie indeksy też szły w piątek do góry, ale bez większego przekonania. Specjaliści różnie tłumaczą taką niezdecydowaną reakcję. Sięgają zarówno po porzekadło „kupuj plotki, sprzedawaj fakty”, jak i twierdzą, że wystąpienie Jerome’a Powella, choć gołębie, nie było tak gołębie, jak oczekiwano.

— Krótkoterminowo mieliśmy faktycznie dużą zmienność na kilku klasach aktywów. Natomiast wypowiedź Jerome’a Powella powinna być rozpatrywana w horyzoncie kilku lat naprzód. Zapowiedział rzecz niesłychanie istotną: zmianę podejścia do inflacji, co jest kwestią kluczową w bankowości centralnej — podkreśla Daniel Kostecki.

Wzrost w obu wariantach

Konrad Białas zwraca uwagę, że rynek stopy procentowej wycenia podwyżkę stóp za oceanem nie wcześniej niż w 2023 r. Daniel Kostecki twierdzi, że nie zostało sprecyzowane, w jakim okresie uśredniany będzie cel inflacyjny — 2,5 roku czy 10 lat. Jego zdaniem może to zostać wyjaśnione na posiedzeniu Fedu w połowie września. Samo uśrednienie celu inflacyjnego oznacza, że jeśli inflacja w Stanach Zjednoczonych osiągnie np. 4 proc., Fed nie zmieni stóp procentowych, twierdząc, że średnia nie dotarła jeszcze do 2 proc. To zaś może przełożyć się na zachowanie amerykańskich inwestorów, którzy dotychczas byli kluczowi dla ogólnoświatowych trendów na rynkach. Przy tak wielu programach stymulacyjnych związanych z koronawirusem, wzroście inflacji i braku reakcji Fedu trzymanie gotówki nie będzie miało dla nich sensu.

— Jeżeli w Stanach Zjednoczonych pojawi się inflacja, pieniądz papierowy będzie wymieniany na cokolwiek innego, byle tylko nie leżał w gotówce. Będzie więc zamieniany na akcje, nieruchomości, złoto czy nawet kryptowaluty. To może spowodować inflację, ale rozumianą jako inflację aktywów — tłumaczy Daniel Kostecki.

Jego zdaniem jeśli normalna inflacja się nie pojawi, sytuacja będzie w zasadzie taka sama, choć przyczyny inne. Fed będzie miał bowiem argument za utrzymywaniem niskich stóp procentowych przez jeszcze dłuższy okres.

— To z kolei spowoduje napływ taniego dolara na rynek. Niskie stopy procentowe i tani dolar siłą rzeczy też wywołają wzrost cen aktywów. Ludzie nie będą się pozbywali dolarów w obawie o utratę wartości, ale mając ich dużo, będą mogli finansować wiele zakupów — dodaje Daniel Kostecki.

Nasz rozmówca zwraca uwagę, że zmiana podejścia Fedu do bezrobocia współgra jednak z pierwszym scenariuszem.

— To kolejna furtka, by pozwolić cenom rosnąć szybciej, gdy nie będzie trwałej poprawy na rynku pracy. I to ma sens. Inflacja spowoduje, że produkowany obecnie pieniądz będzie szybciej tracić na wartości. To jedyny sensowny sposób, by zdewaluować wartość długów, które powstały w wyniku zwalczania epidemii COVID-19 — uważa analityk Conotoxii.

Jego zdaniem banki centralne zrobią wszystko, by dalej luzować politykę monetarną.

— W Polsce już od dłuższego czasu nikt nie patrzy na inflację. Stopy procentowe były obniżane, choć inflacja nie spadała — wskazuje Daniel Kostecki.

Skorygowane lata 70.

Według Daniela Kosteckiego zmierzamy wprost w kierunku tego, co na rynkach finansowych działo się w latach 70. XX w., czyli permanentnego wzrostu cen wszystkich aktywów.

— Oczywiście wtedy przyczyny były inne, natomiast konsekwencje rynkowe mogą być podobne. Wydaje mi się, że mamy powtórkę tamtego scenariusza. Powtórzenie stagflacji nie będzie bowiem problemem. Prognozy gospodarcze wskazują, że przez najbliższe trzy lata trudno będzie wrócić gospodarkom strefy euro i Stanów Zjednoczonych do stanu z 2019 r. Ceny już się podnoszą, możemy więc mówić o stagflacji, czyli powolnym wzroście gospodarczym przy rosnących cenach. Dla gospodarki jest to sytuacja beznadziejna, dla gospodarstw domowych też, ale będzie wypychać pieniądz na rynki, by przestał tracić na wartości w środowisku niskich stóp procentowych — twierdzi Daniel Kostecki.

Tyle że przed laty takie ratowanie wartości pieniądzaśrednio się sprawdziło. Amerykańskie indeksy nominalnie rosły, ale po uwzględnieniu inflacji już tak dobrze to nie wyglądało. Inwestycje nie tyle dawały zarobić, co tylko utrzymywały wartość pieniądza. Zdaniem Daniela Kosteckiego tym razem będzie inaczej.

— Wtedy inflacja była na innym poziomie. Aż takiego wyskoku się nie spodziewam — zaznacza Daniel Kostecki.

I nie jest w tym odosobniony. Konrad Białas przypomina, że na amerykańską inflację lat 70. niebagatelny wpływ miał kryzys naftowy.

— To, że Fed będzie dążył do wyższej inflacji, nie oznacza, że wyniesie ona 8-12 proc. Już samo zbliżanie się inflacji w Stanach Zjednoczonych do 3 proc. będzie zapalało światełko ostrzegawcze. Strach przed niepohamowanym rozkręceniem wzrostu cen jest u bankierów centralnych zdecydowanie większy niż tolerancja dla niskiej inflacji. W kontekście globalizacji i wielkiego trudu z pobudzeniem inflacji w ostatnim dziesięcioleciu nie spodziewałbym się, by w krajach rozwiniętych osiągnęła ona 4 proc. — prognozuje Konrad Białas.

— Inflacja na razie jest niska. Przy pierwszych programach QE [pojawiły się po upadku Lehman Borthers — red.] wielu ekonomistów twierdziło, że wywołają wysoką inflację. Wszystkie te programy się skończyły, a wysokiej inflacji w Stanach Zjednoczonych nie było — dodaje Marek Rogalski.

Za to inflacja aktywów — jak najbardziej. Nawet w apogeum koronawirusowego krachu indeks S&P500 był o 50 proc. wyżej, niż wynosiły jego szczyty w hossie poprzedzającej upadek Lehman Brothers czy hossie internetowej. Obecnie jest ponaddwukrotnie wyżej od tych szczytów. Podobnie rzecz się ma z Nasdaq Composite.