Takiego obrotu sprawy na amerykańskich giełdach mało kto mógł się spodziewać. Rosnące mocno kontrakty zapowiadały wzrostową sesję. I tak też było…Tyle że tylko w pierwszej części. Mimo optymistycznego otwarcia, nastroje gwałtownie tąpnęły w efekcie czego indeksy systematycznie zaczęły oddawać zdobycze i jeszcze przed połową dnia znalazły się pod kreską.

Na zamknięciu sesji indeks największych blue chipów Dow Jones IA zniżkował o 0,73 proc. Szeroki wskaźnik S&P500 tracił 0,88 proc. Natomiast technologiczny Nasdaq Composite przeceniony został o 1,02 proc.
Gwałtowne pogorszenie sentymentu było efektem wieści jakie napłynęły z rynku obligacji, gdzie doszło do gwałtownego wzrostu rentowności. Na to nałożyły się „jastrzębie” wypowiedzi przedstawicieli Fed i z miejsca odżyły obawy o recesję i wyższe stopy procentowe.
Ten niepokój wziął górę nad dobrze odebranymi najnowszymi wynikami kwartalnymi spółek, w tym giganta rynku medialnego, koncernu Walt Disney. Jego przychody i zyski zdołały przebić oczekiwania analityków z Wall Street, a spadek liczby abonentów serwisu VOD okazał się niższy niż zakładano. Oprócz tego firma zapowiedziała znaczącą restrukturyzację zatrudnienia i organizacji, licząc na ograniczenie kosztów o 5,5 mld USD, a jej dyrektor generalny, legendarny Bob Iger zakomunikował, że najprawdopodobniej jeszcze tylko przez dwa lata będzie piastował to stanowisko. Niestety zysków z początku sesji nie udało się utrzymać i akcje zostały przecenione ostatecznie o 1,3 proc.
Dobrze przyjęte też zostały wyniki kwartalne PepsiCo, drugiego obok Coca-Coli lidera rynku napojów spożywczych i przekąsek i w ich przypadku zysk został dowieziony do końcowego dzwonka.
Pikowała wycena papierów Alphabet, spółki matki Google powiększając straty po środowej wyprzedaży. W tym przypadku korekta implikowana była obawami o „jakość” i zaawansowanie technologiczne sztucznej inteligencji opracowywanej przez internetowego giganta.
Z obszaru makroekonomii napłynęły nowe dane o bezrobociu. W zeszłym tygodniu liczba nowych aplikacji o zasiłek co prawda wzrosła mocnej niż oczekiwali ekonomiści (do 196 tys.), jednak pozostała w pobliżu pandemicznego minimum. Początkowo parkiet odczytał to jako sygnał, że polityka schładzania koniunktury przez Fed zaczyna przynosić efekty, później jednak ta ocena diametralnie się zmieniła. Zaczęto spekulować, że silny rynek pracy, który opiera się hamulcom władz monetarnych, może je dopingować do jeszcze silniejszego zacieśniania polityki. A to grozi „przedobrzeniem” i zbyt wysokim poziomem stawek, co zdusi gospodarkę. I koło się zamyka.
Doprowadziło to jednak do znaczącej zwyżki rentowności obligacji. Spread pomiędzy 2- a 10-letnimi papierami wzrósł do największego od wczesnych lat 80. ubiegłego wieku (-82,5 pb podczas gdy poprzedni dołek z 7 grudnia opiewał na -84,9 pb). Rentowność 2-latek osiągnęła pułap 4,507 proc. najwyższą od 22 listopada zeszłego roku. Z kolei w przypadku benchmarkowych 10-latek wspięła się na pułap 3,68 proc., co jest największą wartością od 5 stycznia br.
Tymczasem na rynku surowcowym mieliśmy do czynienia ze zgodnym spadkiem notowań złota i ropy. Nie pomogła nawet przecena dolara, w którym są rozliczane. Złotu zaszkodziły spekulacje o utrzymaniu jastrzębiego nastawienia Fed, ropie z kolei silny wzrost jej zapasów w USA w zeszłym tygodniu, już siódmy z rzędu.