Tomasz, kolega z liceum, zrobił zawrotną karierę. Zarządza funduszem inwestycyjnym, mieszka w willi pod miastem, jeździ autem z najwyższej półki. Z daleka jego biografia wygląda jak materiał reklamowy: stabilność, prestiż, sukces. Ale im wyżej się wspinał, tym bardziej oddalał się od zwyczajnego życia. Jego gabinet znajduje się na ostatnim piętrze szklanego wieżowca, a dostępu do niego strzeże grupa asystentów. Korytarze tłumią dźwięki, nikt nie zagląda przypadkiem, nikt nie wchodzi bez zaproszenia. To już nie dystans. To alienacja.
Ten obrazek dobrze ilustruje paradoks współczesnego przywództwa i kariery: ci, którzy podejmują decyzje, często mają najmniejszy kontakt z rzeczywistością, której te decyzje dotyczą. Czy nie ty jesteś szefem w rodzaju Tomasza? Jeśli tak, zrozum, że izolacja i koncentracja na powierzchownych symbolach sukcesu nie świadczą o twoich zdolnościach przywódczych, lecz im zaprzeczają. Jak stać się prawdziwym liderem? Buduj relacje, wsłuchaj się w potrzeby innych i zakotwicz swoje decyzje w rzeczywistości, którą kształtujesz.
Uzależnienie od rankingów
Pamiętasz program „Szef jak szpieg”, który pokazuje, że oderwanie się od pracowniczych dołów jest normą, a nie wyjątkiem. Tam prezesi i dyrektorzy przebierają się za pracowników najniższego szczebla, zakładają uniformy i ruszają na linię produkcyjną, do call center czy sklepowych magazynów. I nagle odkrywają, ile wysiłku, frustracji i absurdów kryje się pod gładką powierzchnią raportów. Dowiadują się, że maszyna, którą widzieli w prezentacjach, psuje się co drugi dzień. Że aplikacja, w którą zainwestowali miliony, jest nielogiczna dla użytkowników. Że procedury, które miały optymalizować procesy, w praktyce zamieniają codzienność w tor przeszkód.
To doświadczenie bywa dla nich szokiem. Bo na szczycie hierarchii rzeczywistość jest wyretuszowana. Widać tylko eleganckie slajdy, liczby w tabelach, wykresy, które rzekomo opowiadają całą prawdę o firmie. Ludzi zastępują wskaźniki efektywności, a rozmowy z pracownikami kwartalne raporty. A jednak ciągle ulegamy iluzji, że właśnie tam, wysoko, jest najlepszy punkt obserwacyjny.
Dlaczego? Może to wina hierarchii, konkursów, porównań. Każdy kraj ma swoje rankingi najbogatszych, które traktujemy jak współczesne eposy. „Forbes” publikuje światowe i krajowe zestawienia miliarderów, Szwajcarzy mają Bilanz-300, Niemcy listę 500 najbogatszych. To kroniki fortun, które fascynują niczym bajki o smoku strzegącym skarbów. Tyle że – podobnie jak bajki – niewiele mówią o realnym życiu.
Bo czy te listy naprawdę są miarą wartości? Nie wybieramy przecież genów, miejsca i daty urodzenia. W tej grze los rozdaje karty nierówno. Warren Buffett przyznał kiedyś z brutalną szczerością, że w epoce kamienia łupanego nie byłby inwestorem wszech czasów, lecz przekąską dla tygrysa. Sukces finansowy, zawodowy czy polityczny to często zbieg przypadków i korzystnych okoliczności, a nie nagroda za szlachetność czy nadzwyczajny talent.
Jeśli jako liderzy czujecie się samotni, zmieńcie swój sposób działania. Otwórzcie drzwi, wyjdźcie ze swojego biura, porozmawiajcie z innymi, szukajcie pomocy i rady. Zapoznajcie się ze światem zewnętrznym, a będziecie lepszymi szefami.
Dlatego warto pomyśleć o innych definicjach sukcesu. W średniowieczu była to pobożność lub posłuszeństwo królowi. Rycerza ceniono bardziej niż kupca z pełną sakiewką. W renesansie powodem do chwały stał się geniusz, najlepiej na miarę Leonarda da Vinci czy Michała Anioła. Starożytni Grecy mówili o ataraksji – spokoju ducha, który rodzi się z harmonii. Marek Aureliusz pisał w „Rozmyślaniach”: „Masz władzę nad swoim umysłem, nie nad zewnętrznymi wydarzeniami. Zrozum to, a znajdziesz siłę”. Seneka ostrzegał: „Nie jest biedny ten, kto ma mało, ale ten, kto pragnie więcej”. W świecie, w którym Instagram i „Forbes” mówią nam, czego powinniśmy chcieć, stoicka mądrość wygląda jak akt buntu.
Na własnych zasadach
Te konkurencyjne wizje sukcesu nie są tylko teorią. Potwierdza je historia Andrzeja, innego kolegi ze szkoły. W korporacji inkasował solidną pensję, podróżował, był rozchwytywanym prelegentem na kongresach. Z zewnątrz wyglądał na zwycięzcę. Ale wewnątrz czuł się jak chomik w kołowrotku. Po kolejnym 14-godzinnym dniu pracy zdał sobie sprawę, że nie pamięta, kiedy ostatnio się śmiał.
Sprzedał więc wszystko, wynajął niewielki lokal i zaczął handlować rowerami w internecie. Sam kiedyś ścigał się w kolarskiej drużynie, więc w pewien sposób wrócił do młodzieńczej pasji. Mówi, że nie jest na żadnej liście, ale gdy widzi nastolatka, który znajduje kolarzówkę marzeń, czuje, że żyje. Nie zarabia milionów jak Tomasz. Ale ma coś, czego nie da się ująć w tabelach: czas na rozmowy z klientami, wieczory z rodziną i spokój, którego nigdy nie zaznał w korporacji.
I tu pojawia się pytanie: czy prawdziwy sukces mierzy się zerami na koncie, czy raczej pozytywnym wpływem na innych? Badanie z 2023 r., opublikowane w internetowym magazynie naukowym PLOS One, pokazuje coś ciekawego: liderzy, którzy służą pracownikom, są mniej zestresowani swoją rolą i bardziej spełnieni. Ich satysfakcja rośnie, gdy widzą, że realnie pomagają zespołowi się rozwijać, zamiast skupiać się na kontroli czy dominacji.
Dobrostan menedżerów w dużym stopniu zależy od tego, jak głęboko angażują się w swoje zadania. Roy Baumeister, znany amerykański psycholog społeczny, często podkreśla, że gonitwa za szczęściem zazwyczaj prowadzi do frustracji, podczas gdy prawdziwy sens rodzi się z oddania serca ważnej sprawie. Spełniamy się, gdy zamiast pytać, co świat może nam dać, zastanawiamy się, co my możemy mu zaoferować. Egoiści i osoby, które traktują swoje obowiązki po macoszemu, skazują się na rozczarowanie.
Dlatego John Wooden, legendarny trener koszykówki, do znudzenia powtarzał, że „sukces to spokój ducha, rezultat świadomości, że zrobiłeś wszystko, co w twojej mocy, by stać się najlepszą wersją siebie”. Bez statuetek, bez rankingów, bez poklasku. Tylko ty i twoje zaangażowanie.
Tomasz i Andrzej to dwie strony tej samej monety. Jeden mierzy sukces wysokością biurowca, w którym pracuje, drugi – uśmiechem klienta, który znalazł wymarzony rower. Który z nich wygrał życie? Może odpowiedź kryje się w pytaniu, które i ty powinieneś zadawać sobie częściej: czy naprawdę żyjesz tak, jak chcesz, czy tylko spełniasz kryteria cudzego rankingu?