- Pierwsza spółka, jaką sprzedałem na krótko, była wspaniałą inwestycją. To była silnie dotowania wschodnioniemiecka stocznia, której akcje w czasie nie odbiły się ani razu. Spadły najpierw ze 100 marek do 80, potem do 60, a wreszcie do zera i zaraz po tym oni założyli kłódki na bramach. Jednak druga transakcja to była kompletna katastrofa – opowiada Kyle Bass w wywiadzie opublikowanym w książce "The New House of Money", do którego dotarł portal BusinessInsider.
Jak przypomina, zwrócił uwagę na spółkę, kiedy w dziwnych okolicznościach zrezygnował jej dyrektor operacyjny. Po dokładnych analizach stwierdził, że wartość biznesu działającego w branży technologicznej emitenta to zero.
- Dokładnie po tym, jak sprzedałem akcje tej spółki na krótko, jakiś wpływowy newsletter napisał, że to akcje stulecia. Kurs się podwoił i wymiotło mnie z rynku. Wszystkie pieniądze, jakie miałem zaoszczędzone do tamtej pory, dosłownie wyparowały – wspomina Kyle Bass.
Jak jednak zauważa z dzisiejszej perspektywy, w zasadzie nie mogło go spotkać nic lepszego. Wywodził się ze średnio sytuowanej rodziny, a stracone wtedy kilkaset dolarów to było wszystko, co miał.
- Kiedy myślę o tym teraz, to wspaniałe, że to mi się przydarzyło właśnie wtedy. Straciłem tylko kilkaset baksów. W zamian za to dostałem najlepszą lekcję krótkiej sprzedaży, jaką można sobie wyobrazić. Ona nauczyła mnie pokory i respektu, który trzeba mieć, gdy się jest po krótkiej stronie rynku – powiedział Kyle Bass.
Jak zaznacza, teraz jego firma podchodzi do krótkiej sprzedaży zupełnie inaczej. Krótkie pozycje mają ograniczoną wagę w portfelu, a zarządzający wykorzystują zlecenia typu stop loss.
- Wykonałem wtedy ogromną ilość pracy, myślałem, że rozumiem, co nie tak dzieje się w spółce, miałem wszystkie potrzebne dane, a na końcu okazało się nawet, że miałem rację. Jedyne, co zrobiłem źle, to to, że nie byłem w stanie wytrzymać wahnięcia rynku w przeciwnym kierunku – wspomina finansista.
