Nie ma piractwa złego i dobrego

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2021-05-24 20:00

Przymusowe sprowadzenie niedzielnego rejsu FR4978 z Aten do Wilna na lotnisko w Mińsku niewątpliwie zapisało w dziejach lotnictwa cywilnego kartę nową, chociaż nie pionierską.

Boeing 737 zarejestrowanej u nas spółki Ryanair Sun (działającej pod marką Buzz) nosi znaki SP, co od 1928 r. oznacza statek powietrzny Rzeczypospolitej Polskiej. Na razie opinia publiczna nie zna jednak szczegółowego przebiegu dramatycznego incydentu, linie Ryanair dopiero przygotowują sprawozdanie dla m.in. UE i NATO. Prawda zawarta jest w zapisie rozmów załogi z białoruską kontrolą powietrzną. Trzymajmy się zatem wersji o państwowym terroryzmie Aleksandra Łukaszenki, nad taką debatował w poniedziałek szczyt Rady Europejskiej. Sam Michael O’Leary, dyrektor generalny linii Ryanair, użył określenia parabiznesowego „porwanie sponsorowane przez państwo”. Wersja reżimowej telewizji Białoruś 1 różni się biegunowo. Otóż otrzymując od naziemnej kontroli ostrzeżenie (oczywiście fałszywe) o bombie załoga FR4978 już widziała granicę z Litwą, ale… sama zawróciła i postanowiła ratować się lotem do odległego Mińska. Poruszony dramatem pasażerów Aleksander Łukaszenko dla ratowania ich życia posłał myśliwiec MiG-29, który zaopiekował się zagrożonym B-737. Po zbawiennym lądowaniu okazało się, że czystym przypadkiem w samolocie znajduje się ścigany ekstremista Raman Pratasiewicz… Nie żartuję, dokładnie taki jest przekaz mediów białoruskich, a za nimi – rosyjskich.

Narodowa irlandzka lira na ogonie, ale rejestracja SP i biało-czerwona flaga – takie dwoiste barwy noszą Boeingi 737 spółki Ryanair Sun. Fot. Ryanair

Tragiczną codziennością lotnictwa cywilnego są katastrofy z wielką liczbą ofiar, ich podkategorię stanowią zamachy bombowe. Znacznie rzadziej trafiają się zestrzelenia maszyn cywilnych, zwykle przypadkowe. Natomiast do absolutnych wyjątków należą wymuszone lądowania w celu wyjęcia i aresztowania konkretnych pasażerów, bez czynienia szkody pozostałym oraz maszynie. Taki numer, jaki zdarzył się w niedzielę w Mińsku, pamiętam sprzed pół wieku. Libijski satrapa Muammar Kadafi w 1971 r. uratował podobnego mu watażkę Dżafara Numajriego w Sudanie, obalonego w wyniku zamachu stanu. Otóż przechwycił w Trypolisie brytyjski samolot z Londynu do Chartumu i wyciągnął z niego dwóch uczestników spisku, którzy mieli zostać członkami nowych władz. Był to przełom w zamachu, Numajri odzyskał władzę, zaś obu sprezentowanych mu przez Kadafiego pasażerów oczywiście zabił.

Gwałtów na cywilizacyjnych kanonach ruchu lotniczego dokonują jednak nie tylko krwawi dyktatorzy. Kronikarska uczciwość nakazuje mi przypomnienie bardzo niedawnej akcji państw unijnych. W 2013 r. Evo Morales, antyamerykański i lewacki prezydent Boliwii, wracał z oficjalnej wizyty w Rosji. Miał zaplanowane w Lizbonie międzylądowanie przed skokiem przez ocean, ale Francja i Portugalia nagle zamknęły mu korytarz, tłumacząc to względami… technicznymi. Prezydencka maszyna przymusowo siadła w Wiedniu, gdzie austriacka straż graniczna ją przeszukała! Na zlecenie rządu USA tropiono wtedy Edwarda Snowdena, demaskatora, który ujawnił światu masę amerykańskich dokumentów i mógł dostać dożywocie. Zachodni świat podejrzewał, że Evo Morales po prostu zabrał z Moskwy ukrywającego się tam zbiega. Podejrzenie okazało się nietrafione, wybuchł skandal, austriacki prezydent Heinz Fischer osobiście przyjechał na lotnisko udobruchać niespodziewanego gościa, zaś Francja i Portugalia natychmiast otworzyły korytarz. Pytanie retoryczne – czy osiem lat temu łowy zachodniego świata na wolnościowca Edwarda Snowdena jakoś różniły się od sposobu, w jakim obecnie białoruski satrapa dopadł wolnościowca Ramana Pratasiewicza?