Nie tylko Dżarba

Jacek Zalewski
opublikowano: 2007-06-01 00:00

Tunezja jest państwem o powierzchni połowy Polski, wciśniętym między dwóch ogromnych sąsiadów — Libię i Algierię.

Dwa ziarenka piasku idą przez Saharę. Jedno się rozejrzało i mówi: „Ty, popatrz, jakie tłumy”.

Tunezja jest państwem o powierzchni połowy Polski, wciśniętym między dwóch ogromnych sąsiadów — Libię i Algierię.

W kategoriach turystycznych punktem wszelkich odniesień i porównań nie są jednak owe dwa nieustabilizowane i dość zamknięte państwa, lecz Egipt. Południowy kraniec Tunezji nie sięga nawet 30 stopnia szerokości geograficznej, na której leży Kair, a cóż dopiero mówić o Asuanie pod zwrotnikiem Raka. Takie korzystne położenie decyduje o jej coraz większej popularności, zwłaszcza latem — upały dużo mniejsze, a zobaczyć można naprawdę wiele.

Przybysze z Polski trafiają do centrów turystycznych Sahelu na wybrzeżu Morza Śródziemnego, takich jak Hammamet, Susa, Monastir, Safakis czy wyspa Dżarba. Warto jednak nie strawić całego pobytu na plaży, lecz wybrać się także w głąb Tunezji. Daje to pojęcie o urozmaiceniu kraju obejmującego trzy wyraźnie różniące się strefy. Zielona i żyzna północ jest typowym obszarem śródziemnomorskim, część środkowa to wyżyny i posępne pasmo Atlasu Saharyjskiego, a całą dolną (patrząc na mapę) połowę kraju zajmuje Sahara. Każdy epizod w niniejszym tekście reprezentuje inną strefę.

Katon tego nie doczekał

Namolnym powtarzaniem w rzymskim Senacie „Ceterum censeo Carthaginem esse delendam” („A poza tym sądzę, że Kartagina powinna być zniszczona”) Katon Starszy Cenzor doprowadził do wybuchu zwycięskiej trzeciej wojny punickiej, ale aktu zburzenia w 146 r. p.n.e. konkurującej z Rzymem metropolii nie doczekał. Wkrótce po zrównaniu Kartaginy z ziemią Rzymianie doszli do wniosku, że po ideowym odkażeniu miejsce to idealnie nadaje się na ich kolonię, która szybko awansowała na stolicę prowincji. Później dzieliła losy całego imperium, zdobywali ją Wandale, Bizancjum i Arabowie — dzisiaj zaś jej ruiny znajdujące się na przedmieściach Tunisu odwiedzają tłumy turystów frasujących służby bezpieczeństwa, jako że tuż obok ma swoją rezydencję prezydent Zin el Abidin Ben Ali. Obiektu nie wolno fotografować, ale zakaz ten jest niewykonalny, a poza tym bezsensowny, gdyż spoza wysokiego muru i tak nie widać nic oprócz tunezyjskiej flagi.

Badania archeologiczne pozwoliły na odtworzenie topografii Kartaginy zarówno punickiej, jak i rzymskiej, chociaż fragmenty większych obiektów zachowały się tylko z okresu kolonii. Najciekawsze są resztki term Antoniusa Piusa. Niegdyś były one największym, poza Rzymem, takim ośrodkiem w całym imperium. Pozostały po nich piwnice oraz pojedyncza 15-metrowa kolumna, która wspierała dach łaźni. Można sobie wyobrazić, jaki był to wspaniały aquapark, fantastycznie położony nad morzem.

Święte miasto dywanów

Najbardziej znaczącym ośrodkiem Tunezji centralnej jest Kairuan — czwarte w kolejności (po Mekce, Medynie i Jerozolimie) święte miasto islamu. Legenda mówi, że gdy w 670 r. arabscy najeźdźcy postanowili założyć tu bazę dla dalszego podboju Afryki, w miejscowym źródle znaleziono złoty puchar, który uprzednio zaginął w Mekce. Jedynym tego wytłumaczeniem było istnienie podziemnego połączenia źródła ze świętą studnią w dalekiej Mekce.

Stare miasto, czyli arabską medynę, otaczają doskonale zachowane potężne mury obronne o długości 7 km. Były one kilkakrotnie odbudowywane, a przetrwały między innymi aliancko-niemieckie walki pancerne w okresie drugiej wojny światowej. Do murów Kairuanu przylega Wielki Meczet Sidi Ukba z 863 r., mający najstarszy minaret na świecie. Po jego 128 stopniach czasami mogą wejść na szczyt także niemuzułmanie. Styl minaretów w Tunezji jest zupełnie inny niż w Egipcie czy w Turcji — to nie smukłe wieżyczki, lecz masywne budowle przypominające baszty obronne. Notabene w dawnych czasach taką właśnie rolę pełniły.

Kairuan po arabsku oznacza karawanę. Przez wieki miasto bogaciło się, panując nad transsaharyjskim szlakiem karawanowym. Dzisiaj pozostaje głównym tunezyjskim ośrodkiem wytwórstwa dywanów, które można kupować zaraz po utkaniu. Poza religijnym centrum bardzo ciekawymi obiektami świeckimi są baseny Aghlabidów — gigantyczne zbiorniki zbierające na okres letni wodę z opadów i powodzi. Pochodzą z 860 r. i pozostają najwybitniejszym osiągnięciem arabskiej hydrotechniki. Woda doprowadzana była akweduktem liczącym 35 km.

Filmowa fatamorgana

„Nie ma, nie ma wody na pustyni, a wielbłądy nie chcą dalej iść. Czołgać się już dłużej nie mam siły, o, jak bardzo, bardzo chce się pić” — pesymistycznie śpiewała Beata Kozidrak. W rzeczywistości nie jest tak źle, bo sytuację ratują oazy. Od wieków istnienie zawdzięczają naturalnym źródłom, wodom gruntowym i artezyjskim przebijającym się przez piach, a potem umiejętnie rozprowadzanym i magazynowanym przez człowieka. Największe tunezyjskie oazy, takie jak Nefta czy Tauzar, są dzisiaj miastami, liczącymi po kilkaset tysięcy drzew.

Bramą do Sahary i granicą dwóch światów jest oaza Douz. Na południe od niej zaczyna się Wielki Erg Wschodni, czyli klasyczna saharyjska formacja wydmowa. Douz stała się zatem idealnym punktem do wykorzystania turystycznego — to wielka baza wielbłądnicza, z której organizowane są minikarawany na pustynię. Najprostsza przejażdżka na dromaderze pod opieką przewodnika kosztuje 15 dinarów (niecałe 35 zł). Przez godzinę czy dwie można się poczuć tułającym się po Saharze nomadą, pośladkami zapamiętując twardość siodła. Wielbłądy świetnie opanowały procedurę wsiadania i zsiadania pasażera, czego nie można powiedzieć o samych klientach.

Piaszczyste plenery upodobali sobie filmowcy z całego świata. Szlak przetarły ponad trzydzieści lat temu „Gwiezdne wojny”. Dekoracje po nich pozostały do dzisiaj — punktem honoru każdej wycieczki na jeepach jest zajechanie do gwiezdnej wioski. Z daleka to wszystko wygląda super, ale z bliska wyłazi już na wierzch styropian i sklejka. W Tunezji kręcony był również „Angielski pacjent”, „Poszukiwacze zaginionej arki”, „Jezus z Nazaretu”, „Fort Saganne”, „Piraci” — a także obrazy polskie „W pustyni i w puszczy” oraz „Quo vadis”. Filmowa moda nie słabnie — dosłownie codziennie ktoś kręci na tunezyjskiej Saharze jakieś kadry, również do reklamówek.

Biznes i obyczaje

Wątek zakupów na arabskich bazarach wymagałby odrębnego opowiadania, w każdym razie konsumenckie możliwości Polaków są w Tunezji bardzo szanowane. Sprzedawcy błyskawicznie przestawiają się językowo i dowolny produkt zachwalają tą samą, wyuczoną formułą w czystej polszczyźnie: „Bardzo ładne, nie mam drobnych”.

Ani razu nie usłyszałem w Tunezji nachalnego wezwania „bakszysz”, znanego z innych krajów arabskich — chociaż ta kategoria ekonomiczna funkcjonuje powszechnie. Kapitalnym przykładem była usługa internetowa w hotelu. Oficjalna cena wynosiła 4 dinary (czyli niecałe 9 zł) za godzinę, krótszych okresów taryfa nie przewidywała. Dałem recepcjoniście dwudziestkę, wydał 15 dinarów i najzwyczajniej w świecie oznajmił, że jeden należy się jemu — należy i już. Odpowiedziałem: „OK, pięć dinarów, ale korzystam przez... godzinę i kwadrans”. Facet długo nie mógł wyjść z szoku spowodowanego moim cenowym fortelem.

I na koniec wątek obyczajowy. Skąpo ubrane turystki z Europy są wręcz pochłaniane przez Tunezyjczyków wizualnie, słownie i... Przystojny Ahmed (imię tam niemal powszechne) po wypatrzeniu celu wiernie warował pod hotelem do późnej nocy i od samiutkiego rana. Miał niezłe gadane, a dokładniej pisane — sentencję, która w jego mniemaniu powinna rzucać adresatkę w jego objęcia: „I would to tell you I love in first see”. Do tego załączał numer swojej komórki. Stopa zwrotu inwestycji w takie wydrukowane hurtowo liściki nie była najwyższa, ale raz na jakiś czas coś tam mu się jednak…