Debata Parlamentu Europejskiego (PE) nad stanem polskiej praworządności nie była żadnym wydarzeniem przez duże W. Najmocniej zapisze się w pamięci Strasburga nielegalnym aplauzem zwolenników polskiego rządu z galerii dla publiczności. Sala obrad PE zaś była standardowo pusta, tak jak np. chwilę wcześniej podczas prezentowania konkluzji z grudniowego szczytu Rady Europejskiej.

Debata na pewno stanowiła wzorzec proceduralny dla Sejmu. Lista dyskutantów została sztywno ustalona z minutową precyzją, wręcz niewyobrażalne było włączenie mikrofonu przez kogokolwiek poza kolejką. Rozdział czasu między ponadnarodowe grupy partyjne radykalnie ograniczył bezpośrednie starcie PO i PiS, do jednego reprezentanta każdej strony. Głosy Polaków paradoksalnie zdominowali europosłowie… Kongresu Nowej Prawicy (KNP), będący w kraju na całkowitym marginesie. Retoryką antyunijną wsparli rząd PiS.
PE od początku jest bardzo rozdrobniony na grupy polityczne. To skutek obligatoryjnej ordynacji proporcjonalnej, w której wiele państw w ogóle zniosło procentowe progi. Dlatego w VIII kadencji PE dość egzotycznych grup partyjnych działa aż osiem, a nawet dziewięć — tę ostatnią tworzy garstka niezrzeszonych. Przypomnę ich liczebność i nazwy oraz przynależność 51 europosłów polskich: 216 — Europejska Partia Ludowa/Chrześcijańscy Demokraci (w tym — 19 PO, 4 PSL); 190 — Postępowy Sojusz Socjalistów i Demokratów (w tym — 4 SLD, 1 UP); 75 — Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy (w tym — 19 PiS); 70 — Porozumienie Liberałów i Demokratów; 52 — Zjednoczona Lewica Europejska/ Nordycka; 50 — Zieloni/Wolny Sojusz Europejski; 45 — Europa Wolności i Demokracji Bezpośredniej (w tym — 1 KNP); 38 — Europa Narodów i Wolności (w tym — 2 KNP); 15 — niezrzeszeni (w tym — 1 KNP).
Uwzględniając ideowe korzenie oraz programy, zarówno PO, jak i PiS powinny zgodnie należeć do największej, naprawdę rządzącej w Unii Europejskiej grupy ludowo-chadeckiej. Notabene kiedyś Porozumienie Centrum znajdowało się wśród… założycieli owej europartii, ale później prezes Jarosław Kaczyński wykluczył wspólnotę z wrażą PO i nakazał europosłom PiS współtworzenie jakichś alternatywnych grup, niemających żadnego znaczenia decyzyjnego, ale płynących poza tzw. głównym nurtem. Właśnie przynależność PiS do grupy sztucznie skleconej w 2009 r. z brytyjskimi konserwatystami jest dominującym powodem wyobcowania tej partii z unijnej klasy politycznej.
Nijaka merytorycznie wtorkowa eurodebata nie będzie miała żadnych skutków w polskim sporze politycznym.
Premier Beata Szydło wygłosiła z mównicy PE coś na kształt exposé, z dodaniem akcentów europejskich. W kwestii Trybunału Konstytucyjnego wykonała rozkaz prezesa — ani kroku w tył! Wszechwładcy kraju tylko umocnili się w przekonaniu, że krytyka ze strony europosłów liberalno-lewicowych potwierdza słuszność obranego kursu. Zwłaszcza że od deputowanych programowo antyunijnych otrzymali w Strasburgu silne wsparcie. Generalny wniosek rządu z debaty brzmi zatem tak: to właśnie dzięki całkowitemu podporządkowywaniu przez jedynie słuszną partię mediów publicznych, służby cywilnej, prokuratury etc. Polska staje się prawdziwie europejska.