Nasz dziennik gospodarczy ukazuje się już 29. rok, jest ciut starszy od niemal rówieśniczej Konstytucji RP – wspólnie potwierdzamy, że rocznik 1997 to półka wysokiej jakości. Podczas niemal trzech dekad konstytucyjnej (art. 20) „społecznej gospodarki rynkowej” odnotowywaliśmy na łamach PB inicjatywy deregulacyjne już tyle razy, że naprawdę trudno je zliczyć. Podejmowała je większość ekip rządzących, ale im więcej ich było – tym bardziej pęczniały roczniki Dziennika Ustaw. Rekordowy w III RP okazał się 2004 r., objął aż 2889 pozycji, ale wiązało się to z implementacją prawa unijnego. Niechlubne miejsca drugie i trzecie dzierżą schyłkowe lata rządów PiS, w 2022 r. ukazało się 2868 pozycji, a w 2023 – 2824. Według fachowej analizy tylko w ciągu minionej dekady 20 najważniejszych ustaw gospodarczych zmieniło się łącznie aż… 1189 razy, zaś ich objętość mierzona liczbą stron wzrosła o 53 proc.
Trudno uniknąć déjà vu, odnosząc się do spotkania premiera Donalda Tuska z pozarządowym zespołem ds. deregulacji. Wśród masy nadesłanych do niego propozycji realnie około 30 proc. dotyczy działalności gospodarczej, zaś 70 proc. to pomysły z najróżniejszych obszarów prawa. Ogromny materiał oczywiście podlega preselekcji i późniejszej merytorycznej selekcji. Największym konkretem poniedziałkowej narady było doprecyzowanie, że przesiane propozycje przejmie aparat ministra Macieja Berka, przewodniczącego Komitetu Stałego Rady Ministrów (RM). Będą rozdzielane na resorty, później w postaci projektów znajdą się w wykazie prac legislacyjnych i programowych RM, które poddane zostaną uzgodnieniom międzyresortowym i konsultacjom społecznym. Jeżeli zmiany przepisów mają rzeczywiście coś usprawnić, to właśnie ta faza służy poprawianiu błędów, które zbyt często wychwytywane są, niestety, dopiero po publikacji. Notabene w pierwszej transzy zmian tylko niektóre możliwe są do wprowadzenia rozporządzeniami, większość wymaga ścieżki ustawowej.
Od początku było wiadomo, że strona społeczna może być jedynie zbieraczem propozycji. W tym kontekście dosyć charakterystyczna była instytucjonalna lista obecności na spotkaniu u premiera. Spośród siedmiu organizacji członkowskich ustawowej Rady Dialogu Społecznego (RDS) zaszczytu dostąpiły tylko dwie: Pracodawcy RP oraz Konfederacja Lewiatan. Poza nawiasem znalazło się, przynajmniej instytucjonalnie, aż pięć, których reprezentatywność potwierdzona została sądownie: Związek Rzemiosła Polskiego, Business Centre Club, Związek Przedsiębiorców i Pracodawców, Federacja Przedsiębiorców Polskich oraz najmłodsze Polskie Towarzystwo Gospodarcze. Wszystkie chlubią się rozbudowanymi aparatami eksperckimi, od lat publikują prawne analizy, zbierają masy postulatów deregulacyjnych – ale ich dorobek uwzględniony może zostać co najwyżej pośrednio. Pełnoprawne miejsca zajęły natomiast byty spoza RDS – Polska Rada Biznesu oraz Corporate Connections. To elitarne organizacje, których członkami z definicji są tylko bogacze. Ta druga zrzesza w Polsce blisko 250 potentatów z przychodami powyżej 100 mln zł rocznie. Tymczasem np. powołana w Sejmie stała Komisja ds. Deregulacji (DER) zgodnie z uchwałą ma działać dla „uproszczenia prowadzenia działalności gospodarczej, w tym jednoosobowej, mikroprzedsiębiorców, małych i średnich przedsiębiorców”. Już na samym starcie widać nawet nie niespójność, lecz sprzeczność tych zadań oraz spojrzenia kierujących zespołem zbierającym deregulacyjne propozycje dla rządu.
Entej już w moim dziennikarskim życiu inicjatywie deregulacyjnej życzę jak najlepiej. Chciałbym tylko uniknąć spełnienia najczarniejszego snu, czym byłoby uchwalenie ustawy z pierwszym artykułem rozpoczynającym się podobnie jak w wielu innych wzniosłych ustawach od początku III RP: „Tworzy się Urząd do spraw Deregulacji jako centralny organ administracji rządowej…”.