W 2014 r. rząd wyda na obsługę długu publicznego 36,1 mld zł — szacuje Ministerstwo Finansów w projekcie ustawy budżetowej. Oznacza to, że w przyszłym roku 950 zł z podatków każdego obywatela pójdzie na same odsetki od rządowego zadłużenia. To mniej więcej tyle, ile rocznie łożymy na sądownictwo, szkoły wyższe i wojsko razem wzięte. Gdyby nie odsetki od długu, można by np. zlikwidować CIT. Bardziej niż dług podatników obciąża tylko system emerytalny, do którego w przyszłym roku dopłacimy 70,2 mld zł, czyli po 1840 zł na głowę.

Doganiamy czeski wzór
Na szczęście, wydatki na obsługę długu publicznego w końcu — po raz pierwszy od sześciu lat — mają spadać. W 2014 r. na odsetki wydamy o 6,6 mld zł mniej, niż wynosi plan na bieżący rok. Kwota 36,1 mld zł oznacza, że wracamy do poziomu z 2011 r., a realnie — w relacji do PKB — cofamy się do 2008 r. Polska będzie miała nadal jeden z najwyższych kosztów obsługi w Europie Środkowej i Wschodniej, ale w końcu przestaniemy tak bardzo wyróżniać się na tle sąsiadów. Jeśli prognozy rządu się sprawdzą, w przyszłym roku pod względem wydatków na odsetki od długu po raz pierwszy od wielu lat zbliżymy się do Czech. Koszt ten wyniesie u nas 2,1 proc. PKB, wobec czeskiego 1,7 proc. To spora poprawa, bo jeszcze w 2010 r. płaciliśmy prawie trzykrotnie więcej niż nasi południowi sąsiedzi (odsetki wynosiły odpowiednio 2,4 i 0,9 proc. PKB).
— To dobra wiadomość, że zbliżamy się do Czech, które zawsze znacząco wyprzedzały nas pod względem parametrów polityki fiskalnej — z niższym długiem, niższymi odsetkami od długu, a więc również znacznie niższymi kosztami obsługi — mówi Piotr Kalisz, główny ekonomista Citi Handlowego.
Magia statystyki
Jednak w polityce fiskalnej — jak w życiu — nie ma nic za darmo. Spadek kosztów obsługi długu to głównie (obok spadku rentowności polskich obligacji w ostatnim roku) skutek przeprowadzanych właśnie zmian w OFE, a więc w pewnym sensie efekt kreatywnej księgowości. Reforma OFE obniża bowiem dług oficjalny rządu (wynikający z wyemitowanych obligacji), ale podnosi w analogicznej skali dług ukryty (wynikający ze zobowiązań ZUS wobec przyszłych emerytów). Czyli rząd będzie musiał w przyszłym roku oddać posiadaczom obligacji mniej pieniędzy, ale więcej będzie musiał kiedyś płacić na emerytury obywateli. Koszt wynikający z rządowego długu i tak więc poniesiemy, tyle że jest on odsuwany w czasie i rozkładany na więcej lat.
— Spadek kosztów obsługi długu publicznego to rzeczywiście w krótkim okresie realny, wymierny zarobek dla rządu i obywateli. Tego nie można negować. Jednak z drugiej strony, w długim horyzoncie zmiany w OFE zwiększają wydatki rządu, a to jest realna strata — mówi Maciej Bitner, główny ekonomista Wealth Solutions.
Takie administracyjne przeksięgowywanie zobowiązań z krótkoterminowych na długoterminowe może jednak — paradoksalnie — poprawić postrzeganie Polski na rynkach finansowych. Kto nie będzie znał od kuchni polskiej polityki fiskalnej i statystycznych niuansów, uzna, że nasz kraj rzeczywiście skokowo poprawił swoją sytuację finansową.
— Dla inwestorów, którzy interesują się Polską, zmiany w OFE nie mają większego znaczenia. Oni wiedzą, że na dłuższą metę sytuacja finansowa naszego państwa się nie zmienia. Jest jednak spora grupa inwestorów, którzy nie śledzą tak szczegółowo tych kwestii i sporadycznie inwestują w polskie obligacje. Jeśli zobaczą w oficjalnych statystykach, że nasz dług publiczny w relacji do PKB spada, będą darzyć nasze aktywa większym zaufaniem — mówi Piotr Kalisz.