Ostrożnie z rynkiem, czyli jak Ministerstwo Finansów chce zasypać dziurę w budżecie

Marek ChądzyńskiMarek Chądzyński
opublikowano: 2024-11-03 20:00

Zwiększenie deficytu w budżecie pociągnęło za sobą duży wzrost potrzeb pożyczkowych. By je sfinansować, rząd będzie musiał znaleźć dodatkowe 56 mld zł i ma na to niespełna dwa miesiące. Łatwo nie będzie.

Przeczytaj artykuł i dowiedz się:

  • o ile wzrosły potrzeby pożyczkowe rządu po nowelizacji tegorocznego budżetu
  • jak Ministerstwo Finansów zamierza je sfinansować
  • jakie są główne zagrożenia dla jego planu
Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Dochody niższe od planu zmusiły rząd do zmian w ustawie budżetowej i zwiększenia limitu deficytu. Dziura w budżecie ma teraz wynieść 240,3 mld zł, a nie 184 mld zł. To oznacza, że potrzeby pożyczkowe netto, czyli to, co trzeba będzie pozyskać, by sfinansować deficyt budżetu i tzw. deficyt środków europejskich, to teraz 308,6 mld zł, a nie 252,3 mld zł, jak planowano wcześniej.

Ministerstwo Finansów ma teraz dwa miesiące, by znaleźć dodatkowe 56 mld zł i pokryć zwiększającą się dziurę budżetową. Przed długim weekendem pokazało, jak zamierza w listopadzie szukać tych pieniędzy na rynku długu.

To może się udać…

Choć łączna kwota potrzeb pożyczkowych jest duża, to jednak resort finansów nie stoi na z góry przegranej pozycji. Do końca września udało mu się znaleźć pieniądze na 93 proc. potrzeb w wersji sprzed nowelizacji, a argumentów za tym, że nowy plan może uda się dowieźć, jest co najmniej kilka.

Po pierwsze, w bankach, które są głównym odbiorcą obligacji, jest ogromna nadpłynność. NBP co tydzień ściąga w operacjach otwartego rynku, czyli sprzedając swoje tygodniowe bony pieniężne, 300-340 mld zł. To ogromny zasób, z którego banki mogłyby finansować dług rządowy.

Po drugie, dla banków obligacje skarbowe to wymarzone aktywa ze względów podatkowych. Nie trzeba od nich płacić podatku bankowego. Jedyne, co powstrzymuje bankowców, to cena długu i limity dopuszczalnego zaangażowania w obligacje. To pierwsze nie jest obecnie dużą barierą, bo oprocentowanie bonów pieniężnych NBP to 5,75 proc., natomiast rentowność obligacji dziesięcioletniej dochodziła przed długim weekendem do 6 proc. Gorzej może być z limitami. Niektórzy ekonomiści tak tłumaczą ostatnie problemy z popytem na aukcjach Ministerstwa Finansów — niektóre banki mogą być już zapakowane pod korek obligacjami rządowymi i choćby chciały, to nie mogą kupić więcej.

Po trzecie, Ministerstwo Finansów chyba zdaje się dostrzegać problem z bankowymi limitami, bo mówi wprost: nowe potrzeby pożyczkowe będziemy finansować głównie z poduszki płynnościowej i za granicą, rynek krajowy nie będzie głównym źródłem. Poduszka to gotówka, jaką resort zgromadził, sprzedając wcześniej obligacje niejako na zapas. Na koniec września było tego łącznie 153,3 mld zł. Z uzasadnienia do nowelizacji budżetu wynika, że z części złotowej resort zamierza wziąć teraz ponad 44 mld zł, a z części walutowej 3,9 mld zł.

….ale łatwo nie będzie

Ale to nie znaczy, że szukanie dodatkowych pieniędzy na zasypanie budżetowej dziury będzie spacerkiem. Pierwsza przeszkoda to wyraźna awersja do ryzyka, jaką widać było na rynkach na krótko przed wyborami w USA. Jeśli ten stan utrzyma się po wyborach, to Ministerstwo Finansów będzie musiało liczyć się z tym, że nowy dług sprzeda po niższych cenach (wyższych rentownościach).

Z pierwszą przeszkodą wiąże się druga — na ostatnich dwóch przetargach popyt na polskie obligacje był dość niski. Szczególnie słabo wypadła ostatnia aukcja w październiku, na której resortowi ledwie udało się uplasować papiery o wartości z dolnego przedziału oferty. Sprzedał obligacje warte 5,5 mld zł, choć plan maksimum wynosił 10 mld zł.

Napięcia na rynku nie uszły uwadze Ministerstwa Finansów, stąd bardzo zachowawczy plan podaży obligacji na listopad. Choć potrzeby są coraz większe, to resort trzyma się swojej strategii i ani nie zwiększa liczby przetargów, ani skali oferty. Co więcej, w listopadzie zaplanował tylko dwie aukcje sprzedaży, na których będzie szukał chętnych na obligacje warte 5-10 mld zł. To standardowy zakres. Jest jednak jedno ale — nieokreślony w szczegółach przetarg zaplanowany na 27 listopada. To furtka, jaką resort sobie zostawił na wypadek, gdyby jednak trzeba było śmielej wyjść na rynek albo zacząć aktywniej zbierać pieniądze na przyszły rok.

Zasypując tegoroczną dziurę budżetową, Ministerstwo Finansów nie powinno zapominać, że w przyszłym roku czeka je zmierzenie się ze sfinansowaniem rekordowo wysokich potrzeb pożyczkowych. Będzie to aż 366,7 mld zł na pokrycie obu deficytów. To tylko teoretycznie problem z przyszłości. By nie powodować napięć na rynku w trakcie roku, ministerstwo zwykle już pod koniec poprzedniego roku zaczyna tzw. prefinansowanie potrzeb, gromadząc nawet do 30 proc. kwoty potrzebnej na kolejny rok. Według informacji z końca października prefinansowało do tej pory zaledwie 4 proc. przyszłorocznych potrzeb.