Wszystkie konsekwencje frankowych odpowiedzi Sądu Najwyższego

Kamil KosińskiKamil Kosiński
opublikowano: 2021-03-15 20:00
zaktualizowano: 2021-03-19 12:27

Wyjaśniamy, jakie konsekwencje dla frankowiczów i inwestorów giełdowych mogą mieć różne odpowiedzi na poszczególne pytania. Niektóre dotyczą bowiem specyficznej sytuacji części banków i ich klientów

Z tego artykułu dowiesz się:

  • na jakie pytania ważne dla frankowiczów i akcjonariuszy banków odpowie 25 marca Sąd Najwyższy,
  • jakich odpowiedzi można się spodziewać i co znaczą dla zadłużonych,
  • jakie konsekwencje poniosą banki.

Za niespełna dwa tygodnie pełny skład izby cywilnej Sądu Najwyższego odpowie na sześć pytań w sprawie kredytów frankowych, jakie postawiła Małgorzata Manowska, pierwsza prezes Sądu Najwyższego.

Aktualizacja: 17 marca sąd przełożył posiedzenie w tej sprawie

Część tych zagadnień przewijała się w uchwałach mniejszych składów Sądu Najwyższego. Jego szefowa zdecydowała się jednak zwrócić o ich wyjaśnienie przez pełny skład izby cywilnej „w związku z ujawnionymi rozbieżnościami w wykładni przepisów prawa w orzecznictwie Sądu Najwyższego i sądów powszechnych”.

1 Czy w razie uznania, że postanowienie umowy kredytu indeksowanego lub denominowanego odnoszące się do sposobu określania kursu waluty obcej stanowi niedozwolone postanowienie umowne i nie wiąże konsumenta, możliwe jest przyjęcie, że miejsce tego postanowienia zajmuje inny sposób określenia kursu waluty obcej wynikający z przepisów prawa lub zwyczajów?

a w razie odpowiedzi przeczącej:

2 Czy w razie niemożliwości ustalenia wiążącego strony kursu waluty obcej w umowie kredytu indeksowanego do takiej waluty umowa może wiązać strony w pozostałym zakresie?

3 Czy w razie niemożliwości ustalenia wiążącego strony kursu waluty obcej w umowie kredytu denominowanego w walucie obcej umowa ta może wiązać strony w pozostałym zakresie?

Pytanie pierwsze sprowadza się do tego, czy wpisany do umowy kredytowej sposób ustalania kursu franka szwajcarskiego można zastąpić jakimś innym, np. średnim kursem NBP.

- Pozytywna odpowiedź na pytanie pierwsze sprowadza się właściwie do zwrotu tzw. spreadów, które już od kilku lat są uregulowane. Myślę, że ten scenariusz można odrzucić – uważa Łukasz Jańczak, analityk Ipopemy Securities.

Na to samo wskazuje konstrukcja dwóch kolejnych pytań pierwszej prezes Sądu Najwyższego, które stają się bezprzedmiotowe w przypadku odpowiedzi „tak” na pierwsze. Małgorzata Manowska postawiła je jednak „w razie odpowiedzi przeczącej”. Pytania drugie i trzecie są identyczne, odróżniają jedynie kredyty indeksowane od denominowanych.

- Sformułowanie dwóch osobnych pytań odróżniających kredyty indeksowane od denominowanych może być celowym zabiegiem. Obiektywnie rzecz ujmując, umowa indeksowana może być nadal wykonywana bez zapisów nieuczciwych w zakresie klauzuli przeliczeniowej. Wiadomo, jaka była kwota kredytu, na jaki czas został zaciągnięty, a więc znane są parametry pozwalające ustalić jego dalszą spłatę. Natomiast w przypadku kredytów denominowanych pojawia się problem, czy umowę można dalej wykonywać, skoro w umowie kwota kredytu wyrażona jest wprost lub w równowartości franków szwajcarskich, a faktyczne uruchomienie kredytu nastąpiło w złotych. Usunięcie zapisów dotyczących ustalania kursu walut nie daje w ogóle możliwości uruchomienia kredytu, bo umowa opiewa na franki, a bank wypłacał złote. Brakowałoby więc łącznika, który powodowałby tę wypłatę. Pojawia się też problem, jak dalej taką umowę wykonywać. Co ciekawe, Sąd Najwyższy wskazał już w dwóch wyrokach, że za kwotę kredytu można w takich przypadkach uznać kwotę faktycznie wypłaconą przez bank – wyjaśnia Wojciech Bochenek, wspólnik zarządzający Bochenek i Wspólnicy Kancelarii Radców Prawnych, która jest jedną z kancelarii reprezentujących frankowiczów w sporach z bankami.

Nie można więc wykluczyć, że Sąd Najwyższy udzieli dwóch różnych odpowiedzi na de facto to samo pytanie, ale dotyczące dwóch różnych rodzajów kredytów. Gra toczy się o unieważnienie lub odfrankowienie umowy. Andrzej Powierża, analityk DM Citi Handlowy i zarazem doktor nauk prawnych, dodaje, że jest jedno orzeczenie dotyczące kredytu denominowanego, w którym trzyosobowy skład Sądu Najwyższego stwierdził, że nie ma znaczenia, co było wpisane w umowę, bo de facto kredytem była kwota realnie wypłacona. Oznaczałoby to, że nawet w przypadku kredytów denominowanych możliwe byłoby odfrankowienie.

- Pamiętajmy, że pierwsze, korzystne dla frankowiczów wyroki Sądu Najwyższego, jeszcze sprzed sprawy państwa Dziubaków w TSUE, dotyczyły właśnie kredytów indeksowanych i szły w kierunku tego, co nazywa się odfrankowieniem czy też „złotym z LIBOR-em”. Gdyby więc Sąd Najwyższy poszedł w tę stronę, byłoby to potwierdzenie linii orzeczniczej, która zaczęła się kształtować w 2019 r. Sądy od niej odeszły po wyroku TSUE, bo TSUE zasugerował, że w jego odczuciu trudno mówić o kredycie indeksowanym, kiedy nie ma indeksacji. Idąc za tą sugestią sądy zaczęły orzekać unieważnienie, ale z drugiej strony sam TSUE zaznaczył, że decyzja jest w rękach sądów krajowych. Ten wątek pojawia się zresztą w uzasadnieniu pytań pierwszej prezes Sądu Najwyższego. A jeżeli dojdzie do odfrankowienia, to nie ma dyskusji o przedawnieniu i wynagrodzeniu za korzystanie z kapitału. Z prawnego punktu widzenia jest to ta sama umowa, z tym samym oprocentowaniem tylko bez indeksacji – tłumaczy Andrzej Powierża.

Zdecydowana większość kredytów frankowych to kredyty indeksowane. Pewna pula denominowanych jest w Santanderze Bank Polska, ale zdecydowana większość znajduje się w PKO BP, gdzie stanowią 80-90 proc. portfela. Stosunkowo dużo jest ich także w BNP Paribas Bank Polska.

- Z punktu widzenia inwestorów giełdowych odpowiedź na pytanie trzecie jest istotna głównie dla akcji PKO BP i BNP Paribas – zaznacza Andrzej Powierża.

4 Czy w przypadku nieważności lub bezskuteczności umowy kredytowej, w wykonaniu której bank wypłacił kredytobiorcy całość lub część kwoty kredytu, a kredytobiorca dokonywał spłat kredytu, powstają odrębne roszczenia z tytułu nienależnego świadczenia na rzecz każdej ze stron, czy też powstaje jedynie jedno roszczenie, równe różnicy spełnionych świadczeń, na rzecz tej strony, której łączne świadczenie miało wyższą wysokość?

To pytanie odnosi się do tzw. teorii salda i teorii dwóch kondykcji. Pierwsza zakłada, że roszczenia stron się bilansują, druga, że każda ze stron umowy ma odrębne roszczenie. Na przykład przy wyroku dotyczącym kredytu o początkowej wartości 300 tys. zł i spłaconego do kwoty 250 tys. zł, przy wyroku zgodnym z teorią salda sąd może uznać umowę za nieważną, ale nie zasądzić na rzecz kredytobiorcy żadnych pieniędzy, ponieważ nadal jest dłużny bankowi 50 tys. zł. Zgodnie z teorią dwóch kondykcji sąd po unieważnieniu umowy zasądza na rzecz kredytobiorcy 250 tys. zł, ale bank może zgłosić swoje roszczenie na 300 tys. zł w powództwie wzajemnym lub odrębnym postępowaniu.

W skrajnym przypadku teoria dwóch kondykcji mogłaby oznaczać, że zaraz po prawomocnym wyroku bank powinien oddać kredytobiorcom wszytko to, co od nich otrzymał, a oni równocześnie spłacić całą kwotę w złotych, jaką otrzymali pierwotnie od banku. W praktyce byłoby to trochę absurdalne. W ramach teorii dwóch kondykcji przyjmuje się więc, że strona sporu, która ma zapłacić więcej, przekazuje drugiej różnicę między swoim zobowiązaniem a zobowiązaniem drugiej strony. Jednocześnie przesyła adwersarzom pismo, w którym wyjaśnia, że od swojego zobowiązania „potrąciła” sobie to, co miała dostać. Jednak nawet po unieważnieniu umowy sprowadzającej kredyt frankowy do rozliczeń w złotych, wyrównanie bankowi złotowego salda pierwotnej pożyczki może być dla wielu kredytobiorców problemem. Jeśli bowiem przez lata — mimo wzrostu kursu franka — nie spłacili bankowi kwoty w złotych, jaką pierwotnie uzyskali, może się okazać, że z dnia na dzień muszą oddać bankowi stosunkowo duże pieniądze.

- W perspektywie całościowego rozwiązania problemu kredytów frankowych jest to czysto techniczne pytanie, ale dla tych nielicznych kredytobiorców, którzy mają korzystne prawomocne wyroki, jest to istotna kwestia praktyczna – ocenia Andrzej Powierża.

5 Czy w przypadku nieważności lub bezskuteczności umowy kredytowej z powodu niedozwolonego charakteru niektórych jej postanowień bieg przedawnienia roszczenia banku o zwrot kwot wypłaconych z tytułu kredytu rozpoczyna się od chwili ich wypłaty?

- Wskazane pytanie mocno oddziałuje na banki i zakres kosztów, z jakimi będę musiały się liczyć w sporach frankowych. Gdyby przyjąć założenie i klasyczne ujęcie wykładni przepisów odnoszących się do instytucji przedawnienia, roszczenia banków polegające na zwrocie wpłaconego kapitału byłby przedawnione w 100 proc., gdyż sporne umowy były zawierane w latach 2005-2009 r., a okres przedawnienia wynosi trzy lata. W uchwale z lutego 2021 r. Sąd Najwyższy przedstawił jednak koncepcję, która może być pewną wskazówką względem orzeczenia, jakie może zapaść w marcu. Sąd Najwyższy uznał bowiem, że bieg przedawnienia liczony jest od momentu, gdy klient zgłosi zastrzeżenia w zakresie umowy kredytowej, skutkujące np. nieważnością. Trudno jednak powiedzieć, co Sąd Najwyższy miał na myśli. Czy chodzi o oświadczenie złożone podczas procesu, czy reklamację ze wskazaniem, że umowa ma wady prawne skutkujące jej nieważnością – mówi Wojciech Bochenek.

Zarówno adwokat frankowiczów, jak i analitycy giełdowi wskazują, że w orzecznictwie pojawiła się również koncepcja rozpoczynania biegu terminu przedawnienia od wydania prawomocnego wyroku unieważniającego umowę kredytową.

- Termin przedawnienia biegnie od momentu, gdy możemy domagać się spełnienia świadczenia. Liczenie terminu przedawnienia od momentu wypłaty kredytu to wersja lansowana przez frankowiczów, ale według mnie nie jest oparta na przepisach prawa. Bank nie mógł dzień po wypłaceniu kredytu przyjść do klienta i zażądać zwrotu, gdyż od działań konsumenta zależy czy podważy on klauzule niedozwolone i doprowadzi do stwierdzenia, że cała umowa jest nieważna, czy nie – oponuje Andrzej Powierża.

Jego zdaniem bieg przedawnienia roszczeń banków można więc liczyć albo od prawomocnego wyroku, albo od momentu zakwestionowania przez kredytobiorcę treści umowy. Analityk będący zarazem doktorem nauk prawnych podkreśla, że właśnie na ten drugi wariant wskazuje uchwała trzyosobowego składu Sądu Najwyższego z lutego 2021 r. Mimo pewnych niejasności interpretacyjnych Andrzej Powierża skłania się ku temu, że bieg przedawnienia rozpoczyna się wraz z pierwszym wyraźnym wskazaniem, że klient kwestionuje umowę, a nie np. po oświadczeniu złożonym w trakcie procesu sądowego. Uważa, że w tej sytuacji pytanie piąte ma szczególne znaczenie dla Banku Millennium, przeciwko któremu frankowicze wystąpili kilka lat temu z pozwem zbiorowym.

- Jeżeli przystąpienie do grupy objętej pozwem uznamy za zakwestionowanie umowy przez kredytobiorcę, to okaże się, że bank jest w trudnej sytuacji w stosunku do klientów objętych tym pozwem zbiorowym. W mBanku sytuacja jest podobna, ale pozew zbiorowy dotyczył mniejszej kwoty w stosunku do całości portfela kredytowego banku - komentuje Andrzej Powierża.

6 Czy jeżeli w przypadku nieważności lub bezskuteczności umowy kredytowej którejkolwiek ze stron przysługuje roszczenie o zwrot świadczenia spełnionego w wykonaniu takiej umowy, strona ta może również żądać wynagrodzenia z tytułu korzystania z jej środków pieniężnych przez drugą stronę?

Pytanie w oczywisty sposób nawiązuje do podnoszonej przez banki kwestii wynagrodzenia za korzystanie z kapitału, ale…

- Pytanie jest zadane tak, że chodzi o roszczenia przysługujące „stronom” postępowania, a więc zarówno bankowi, jak i konsumentowi. Jeżeli więc Sąd Najwyższy uznałby, że taka możliwość istnieje, to zarówno bank, jak i konsument będą mieli możliwość dochodzenia roszczeń od siebie. Oczywiście powstanie wtedy pytanie, jak ustalić wysokość roszczeń. Natomiast szczególnie zwróciłbym uwagę, że w pytaniu chodzi o „nieważność lub bezskuteczność umowy”. Trzeba jasno powiedzieć, że bezskuteczność umowy i zwrot spełnionego świadczenia będą miały miejsce tylko w przypadku rat nadpłaconych przez konsumenta w wyniku tego, że bank korzystał z abuzywnej klauzuli przeliczeniowej. To konsument mógłby się więc pokusić o pozwanie banku za to, że przez jakiś czas bank korzystał z jego pieniędzy. To pytanie jest bronią obosieczną – uważa Wojciech Bochenek.

- W pytaniu jest zasugerowana symetria, ale w moim rozumieniu o wynagrodzeniu za korzystanie z kapitału można mówić tylko w jedną stronę. To konsument odniósł korzyść z tego, że otrzymał pieniądze i nimi dysponował. Bank po prostu dostał z powrotem to, co pożyczył. Ponieważ raczej nie spodziewam się skrajnych rozwiązań, nie oczekuję pozytywnej dla banków odpowiedzi na pytanie pierwsze i negatywnej na piąte. Najciekawsze zostaje więc pytanie szóste. Z punktu widzenia inwestorów giełdowych ono rozstrzyga, czy mówimy o kosztach dla banków rzędu 60-100 mld zł (co jest moim bazowym scenariuszem), czy też 30-40 mld zł. Pamiętajmy też, że jeśli odpowiedź na to pytanie będzie dla banków pozytywna, ale niejasny będzie sposób wyliczenia wynagrodzenia za korzystanie z kapitału, to inwestorzy zostają z taką wiedzą, jak mają obecnie – komentuje Andrzej Powierża.

- Nie wiemy, czy bank może się domagać wynagrodzenia za udostępnienie kapitału, i to jest największa niewiadoma. W tym kontekście to, czy umowa będzie unieważniania czy odfrankowiona ma już mniejsze znaczenie – dodaje Łukasz Jańczak.

Analityk Ipopemy zwraca uwagę, że nawet gdyby przyjąć, że roszczenia z tytułu użytkowania nadpłaconego kapitału przysługują frankowiczom, to z ich punktu widzenia wyliczenie tych roszczeń jest stosunkowo trudne. Raty były bowiem spłacane co miesiąc przez kilka lat, podczas gdy banki wypłacały kredyty jednorazowo, ewentualnie w kilku ratach. Do tego nadpłaty frankowiczów są stosunkowo niewielkie. Niezależnie od tego, jak liczyć wzajemne zobowiązania, frankowicze musieliby przecież oddać bankom pożyczone pieniądze, przynajmniej w ich nominalnej wartości w złotych.

- Biorąc pod uwagę czas, nerwy i koszty prawnika, dochodzenie roszczeń z tego tytułu może nie mieć ekonomicznego sensu – uważa Łukasz Jańczak.