Co zniechęca biznesmenów do angażowania się w piłkę? Niezmienność niezdrowego układu. Szczegóły wyłuszcza prezes Cracovii — prof. Janusz Filipiak.
„Puls Biznesu”: Jakie wrażenia z mundialu?
Profesor Janusz Filipiak, prezes Comarchu i Cracovii: Trochę szkoda, ale zaskoczenia nie było. Występ naszej reprezentacji właściwie odzwierciedla sytuację polskiej piłki nożnej. Korzenie porażki tkwią na krajowych boiskach, w polskiej lidze. Postawa reprezentacji w Niemczech to tylko efekt tej sytuacji.
Jak pan ocenia Pawła Janasa z punktu widzenia menedżera zarządzającego zespołem ludzkim.
Nawet jeśli trener popełnił błędy, nie były one — moim zdaniem — decydujące dla naszych „osiągnięć” na mistrzostwach. Nie sądzę, by inny selekcjoner osiągnął dużo lepszy rezultat. Janas wybrał najlepszych zawodników, jakich miał do dyspozycji. Patrzę też na to z punktu widzenia prezesa klubu, który chce przed nowym sezonem skompletować ekipę. Gdy przychodzi do kupna nowych graczy, to się okazuje, że nie ma dużego wyboru. Bo dobrych zawodników mamy niewielu. Jeżeli w polskiej piłce nożnej nic się nie zmieni, to następca trenera Janasa będzie miał wybór jeszcze mniejszy.
Z czego to wynika?
Siła drużyn narodowych bierze się z siły drużyn ligowych, a ta z kolei — z pracy z młodzieżą. Im więcej młodych piłkarzy ma możliwości gry na dobrym boisku pod okiem profesjonalnego szkoleniowca, tym większa szansa wyłowienia z tego tłumu przyszłych gwiazd. Choroba polskiego futbolu? Ta piramida ma bardzo wąską podstawę. Mała grupa dobrych piłkarzy się praktycznie nie powiększa, bo kuleje praca z młodzieżą. Nie ma boisk treningowych. Dam przykład z własnego podwórka — Cracovia prowadzi dziś pięć drużyn: seniorów, rezerw i trzy juniorów. Około 100 piłkarzy — i jedno boisko treningowe... A przecież są kluby w jeszcze gorszej sytuacji. Dotkliwy jest też problem braku profesjonalnej kadry trenerskiej — i to na wszystkich szczeblach! Widać grono niezłych trenerów pierwszoligowych, paru ambitnych trenerów w drugiej, trzeciej lidze, którzy chcą się dostać do tego magicznego kręgu. Poziom pozostałych pozostawia wiele do życzenia.
Kamyczek do ogródka Polskiego Związku Piłki Nożnej?
Tak. Nie chcę oceniać całokształtu działalności PZPN — tego, w jaki sposób gospodaruje pieniędzmi, spraw organizacyjnych, ale jeśli chodzi o szkolenie trenerów i młodych piłkarzy, no to obecne władze związku ponoszą znaczną część odpowiedzialności.
To kto uzdrowi polski futbol?
Sytuacja jest tak poważna, że nikt w pojedynkę. Potrzeba współdziałania biznesmenów, władz państwowych i PZPN.
Znaczy: dobrze, że przegraliśmy ten mundial, bo politycy deklarują większe zainteresowanie sprawami sportu.
Może i było potrzebne otrzeźwienie, bo teraz wyraziściej widać, że sytuacja jest zła. Większe zaangażowanie władz państwowych i samorządowych przede wszystkim w budowę infrastruktury — w budowę boisk, centrów uprawiania sportu — jest konieczne. Jako przedsiębiorca prywatny coś tam daję, podobnie jak inni właściciele klubów, ale żaden z nas nie jest w stanie udźwignąć wielkich, potrzebnych inwestycji.
Emancypacja klubów od PZPN i powołanie Ekstraklasy SA też nic nie zmieniło?
Od początku nie kryłem sceptycyzmu wobec możliwości Ekstraklasy, która — jak teraz widać — ma niewielkie pole manewru. Cała polska piłka nożna pozostaje pod kontrolą PZPN — poprzez rozporządzenia i regulaminy. Spółka, która może ustalać terminarz rozgrywek, niewiele zmieni.
Jak pan ocenia opracowany przez cztery najbogatsze kluby (tzw. grupę G-4) projekt zmiany finansowania futbolu — m.in. kwoty podatków płaconych przez kluby miałby trafiać do specjalnego Klubowego Funduszu Rozwoju Sportu?
Przy całej mojej sympatii do prezesa Zbigniewa Drzymały, głównego autora tego projektu, uważam to za zły pomysł. To nierealistyczna idea, bo Ministerstwo Finansów nigdy nie zgodzi się na taką ingerencję w system podatkowy. Na dodatek proponowane rozwiązanie stwarza dość duże zagrożenie nadużyć. I m.in. dlatego, choć pomysł ma już kilka lat, wciąż pozostaje tylko projektem. Byłbym zwolennikiem bardziej przejrzystych form finansowania sportu. Ale trzeba sobie powiedzieć, że oznacza to większe wydatki z budżetu państwa i budżetów samorządowych. Infrastruktura sportowa — boiska, stadiony — finansowana przez państwo jest tak samo ważna, jak drogi lub wodociągi. Pieniądze, które idą do kieszeni ludzi — piłkarzy, trenerów, działaczy sportowych — niech pochodzą od sponsorów. Właściciele klubów muszą też zapewniać bieżącą działalność klubu i — w miarę możliwości — uczestnictwo w inwestycjach. Comarch zresztą już to robi.
Czy na futbolu w Polsce da się zarobić, czy dla prywatnych właścicieli klubów to wciąż kosztowne hobby?
Dużych pieniędzy zarobić na piłce nożnej jeszcze się nie da, ale też niekoniecznie trzeba wiele stracić. Nie jest też tak, że kluby to dziury bez dna — co prawda Comarch daje na Cracovię 5,5 mln zł, ale też i klub przynosi 8 mln zł wpływów. Ponadto trzeba też pamiętać, że dla nas, a także dla innych firm angażujących się w kluby piłkarskie, jest to forma promocji. Pieniądze wydawane przez nas na klub to jedna trzecia budżetu na promocję i marketing.
Biznes futbolowy w Polsce nabiera już cech profesjonalizmu?
Jeśli — to bardzo powoli. Nie można o polskiej piłce powiedzieć, że jest profesjonalna. Wciąż za mało w tej branży mądrych ludzi. Bardzo bym chciał, by pojawiło się ich więcej.
Co ich teraz zniechęca do angażowania się w piłkę?
Niezmienność niezdrowego układu. Brak wsparcia ze strony władz państwowych, zachowawczość PZPN. Niemożność, by cokolwiek zmienić. Mówimy tu tyle o infrastrukturze, ale bez niej pewnych rzeczy nie da się po prostu przeskoczyć. Porównajmy Polskę i Holandię — pod względem liczby boisk, młodzieży uprawiającej sport, bo ma go gdzie uprawiać. I otrzymamy odpowiedź, skąd się potem bierze różnica klas między reprezentacjami.
Kilka razy pan już deklarował, że zamierza pan się wycofać z futbolu. Skoro jest tak źle, to może spełni pan te zapowiedzi?
To była taka fala goryczy po meczu z Kolporterem Kielce, gdzie sędzia — nie przerywając spotkania mimo gęstej mgły — wypaczył wynik spotkania... Nie bardzo mogę się w tej chwili wycofać. To kwestia odpowiedzialności. Rozbudziliśmy spore nadzieje związane z Cracovią i rejterada byłaby nie fair. Dlatego Comarch nie zamierza zmniejszać finansowania klubu, choć także te środki nie wzrosną. Chcemy budować dobrą drużynę. Ale to kwestia lat.