Wśród niewiadomych inauguracji konferencji międzyrządowej UE istnieje jeden pewnik — dziś delegacja polska uzyska od Jana Pawła II moralne wsparcie w staraniach o wpisanie tradycji chrześcijańskich do europejskiej konstytucji. Nawet agnostycy przyznają, że uznanie za jedyną busolę owego dokumentu dewizy niejakiego Tukidydesa („Nasz ustrój...” — patrz cytat obok) jest wynaturzeniem. Notabene — ów „ojciec krytyki historycznej” okazał się złym strategiem i został z Aten wygnany...
No, ale jesteśmy w Rzymie, do którego prowadzą wszystkie drogi — również tak pokrętne, jak odpowiedź na pytanie: co w układzie sił w UE zmieniło się od czasu Nicei i dlaczego trzeba obalać zawarty tam kompromis? Jego adresatami są prezydent Jacques Chirac i kanclerz Gerhard Schröder. Kiedy po konsultacjach polsko-niemieckich w Gelsenkirchen zadaliśmy kanclerzowi właśnie to niewygodne pytanie — lawirował i unikał konkretów. Jedynym jego argumentem — przyznajmy, że racjonalnym! — był sprzeciw wobec „podejmowania decyzji przez 80 proc. państw, zamieszkanych przez zaledwie 20 proc. unijnych obywateli”.
Uczciwość nakazuje przyznać, iż traktat z Nicei zapewnił Polsce NADREPREZENTACJĘ w stosunku do Niemiec w przydziale głosów ważonych w Radzie UE. Komentarzowi po tamtym wydarzeniu („PB” z 12 grudnia 2000 r.) dałem tytuł „Akcje Polski poszybowały nadspodziewanie wysoko”. Jednak przywódcy europejskich potęg ośmieszają się wobec historii, udając „nas tam nie było” i uciekając od odpowiedzialności za swoje — może i pochopne! — decyzje. Czy uszanują zasadę dochowywania umów, zacytowaną w tytule?