W XXI wieku pisanie o bimetalicznym relikcie może wydać się anachronizmem. Minęło już ponad pół wieku od wygnania złota ze światowego systemu monetarnego. Srebro jest w nim nieobecne od lat niemal stu. A jednak od czasu do czasu warto spojrzeć na parytet cen złota do srebra, ponieważ współcześnie można go traktować jako miarę globalnego sentymentu inwestycyjnego.
Wskaźnik ten mierzy relację cen dwóch najbardziej znanych metali szlachetnych. Jeśli parytet złoto/srebro rośnie, to znak, że złoto staje się coraz droższe względem srebra. Gdy maleje, to biały metal staje się postrzegany jako bardziej atrakcyjny. W czasach historycznych z reguły obserwowaliśmy wartości w przedziale 10-20, co z grubsza odpowiadało częstości występowania obu metali w przyrodzie. Wiek XX przyniósł istotną dewaluację srebra względem złota, czego przejawem był wzrost parytetu do przedziału 20-40. Po Wielkim Kryzysie zakres wahań poszerzył się do 20-100, z nadzwyczajną covidową kulminacją na poziomie przeszło 120 w marcu 2020 r.
Zwrot na parytecie
Wiosną 2020 r. ekstremalnie wysokie wartości relacji cen złota i srebra sygnalizowały skrajny strach panujący na rynkach finansowych. Strach ten był uzasadniony tym, że utrzymanie polityki covidowych lockdownów groziło zapaścią gospodarczą i upadkiem systemu finansowego. Bezprecedensowe interwencje banków centralnych i rządów zalewające rynki świeżo wykreowanym pieniądzem sprawiły, że strach szybko ustąpił euforii. Trwała ona mniej więcej do końca lutego 2021 r.

Wtedy też covidowa hossa zaczęła się dławić. Najpierw zaczęły spadać notowania spółek memowych. Później rozpoczęła się rzeź w sektorze nierentownych, technologicznych start-upów. Następnie doszło do krachu na rynkach kryptowalutowych. Równocześnie spadać zaczęły ceny miedzi – jednego z barometrów światowej koniunktury gospodarczej. W dół ruszyły także notowania srebra po tym, jak pospolitemu ruszeniu z internetowych forów nie udało się doprowadzić do wyciśnięcia banków bulionowych z ogromnych krótkich pozycji na rynku terminowym. Tę zmianę rynkowego sentymentu na długo przed rozpoczęciem regularnej bessy na rynkach kapitałowych wiosną ubiegłego roku zasygnalizowała zmiana trendu na parytecie złoto/srebro.
Od tego czasu obserwowaliśmy coraz wyższe notowania złota w relacji do srebra. W mojej ocenie świadczyło to o pogarszającym się sentymencie inwestycyjnym, skoro inwestorzy coraz wyżej cenili “bezpieczne” złoto ponad „ryzykowne” srebro. Najpierw podwyżki stóp procentowych, a później wojna w Ukrainie, kryzys energetyczny w Europie i zwiastuny nadchodzącej recesji doprowadziły do przeceny akcji i obligacji. Świat finansów uciekał do dolara amerykańskiego jako największej bezpiecznej przystani dla kapitału w tak niepewnych czasach.
Trwało to do początku września, kiedy to parytet złoto/srebro sięgnął przeszło 96,55 i wyznaczył najwyższą wartość od lipca 2020 r. Był to historycznie niemal ekstremalnie wysoki poziom – poprzednie szczyty tego wskaźnika notowano właśnie w pobliżu setki na początku lat 40. i 90. XX wieku. Zaryzykowałbym tu stwierdzenie, że uncja złota warta blisko sto razy więcej od uncji srebra stanowi pewną aberrację i świadczy o bardzo silnej preferencji bezpiecznych aktywów (czyli złota) ponad aktywami postrzeganymi jako ryzykowne (czyli srebra będącego obecnie przede wszystkim metalem przemysłowym).
Gdy srebro spada jak kamień
Od kwietnia 2022 r. obserwowaliśmy postępujący rozbrat między oboma metalami. Złoto po zimowym rajdzie kumulującym się w pierwszych dniach rosyjskiej agresji na Ukrainę niemal wyrównało swój nominalny rekord wszech czasów, dochodząc do 2070 USD za uncję. Później królewski metal oddał swoje „ukraińskie” zwyżki i w ujęciu dolarowym utknął w trwającym od lata 2020 r. trendzie bocznym (w przedziale 1675-2077 USD/oz. – czyli o szerokości niemal równych 400 USD).
Tymczasem na skutek rosnących obaw przed globalną recesją dolarowe notowania srebra zaczęły dynamicznie spadać, by na początku września osiągnąć najniższe wartości od przeszło dwóch lat. W rezultacie od początku roku biały metal w ujęciu dolarowym stracił ponad 15 proc., podczas gdy złoto oddało nieco ponad 5 proc. (po uwzględnieniu osłabienia złotego królewski metal w Polsce jest o ponad 8 proc. droższy niż na początku stycznia).
Po tak mocnych spadkach również odbicie cen srebra (wzrost o przeszło 13 proc. od dołka z 1 września) było bardziej dynamiczne niż odreagowanie na rynku złota (zwyżka raptem o nieco ponad 2 proc.). W rezultacie w ciągu niespełna dwóch tygodni parytet złoto/srebro zaliczył spadek o blisko 10 proc., co jest ruchem dość znaczącym.
Jeśli ta spadkowa tendencja zostanie utrzymana w następnych tygodniach i miesiącach, będzie to w mojej ocenie sygnał zmiany sentymentu wśród globalnych inwestorów. Nie oznacza to, że giełdowe indeksy czy waluty rynków wschodzących od razu ruszą w górę. Na to być może trzeba będzie jeszcze trochę poczekać. Natomiast ewentualna zmiana trendu na parytecie złoto/srebro może być traktowana jako pierwsza jaskółka inwestycyjnej wiosny. Wydaje się jednak, że do jej zapoczątkowania potrzebujemy wyraźnego spadku inflacji pozwalającego bankom centralnym na wstrzymanie podwyżek stóp procentowych. Problem w tym, że przez ostatnie dekady takim dezinflacyjnym okresom zwykle towarzyszyła recesja gospodarcza, która raczej nie sprzyja aprecjacji aktywów postrzeganych jako ryzykowne.
Ewentualna zmiana trendu na parytecie złoto/srebro może być traktowana jako pierwsza jaskółka inwestycyjnej wiosny.
Reasumując, zwrot na parze złoto/srebro jest dopiero pierwszym i na razie wysoce niepewnym sygnałem zmiany sentymentu na rynkach finansowych. Lista rodzajów ryzyka dla optymistycznych scenariuszy pozostaje długa i zapewne jeszcze nie została w pełni zdyskontowana przez rynki. Warto jednak od czasu do czasu zerknąć na ten relikt XIX wieku, który w wieku XXI potrafi wychwytywać inwestycyjne punkty zwrotne.