Rząd, który reprezentuję, nie ma najmniejszego zamiaru podważać niezależności banku centralnego — twierdzi premier Leszek Miller. Na zorganizowanym przez „PB” spotkaniu ekonomiści i analitycy przekonywali członków Rady Ministrów, że wskazywanie na RPP jako jedynego winowajcę polskich problemów jest niesłuszne.
Spowolnienie gospodarcze, które rozpoczęło się w 2001 r., miało i ma zasadniczy wpływ na kondycję polskiej gospodarki — tymi słowami rozpoczął zorganizowane przez „Puls Biznesu” spotkanie premiera Leszka Millera i członków rządu z ekonomistami oraz analitykami Dariusz Filar, główny ekonomista Banku Pekao SA.
— Nie ma więc magicznej recepty. Trzeba zacisnąć zęby, przetrwać i czekać na ożywienie — uważa Dariusz Filar.
Większość ekonomistów zgodziła się z jego oceną sytuacji.
— To, gdzie jesteśmy, to także kwestia polityki gospodarczej ostatnich lat i nadmiernego wzrostu wydatków państwa — dodaje Mirosław Gronicki, główny ekonomista BIG BG.
— Jest źle i szybkiej poprawy nie należy oczekiwać, gdyż polska gospodarka nie jest dynamiczna, firmy nie są przygotowane na ożywienie — twierdzi Richard Mbewe, główny ekonomista WGI.
Odmiennego zdania co do przyczyn stagnacji polskiej gospodarki był Marek Belka, wicepremier i minister finansów.
— Dane o eksporcie czy inwestycjach bezpośrednich przeczą temu, że to zagranica spowodowała spowolnienie polskiej gospodarki. Podstawowa przyczyna tkwi w kraju, w złej kombinacji polityki fiskalnej i monetarnej — mówi Marek Belka.
Jego zdaniem, największym problemem, związanym z siłą polskiej waluty, jest przyzwyczajanie się gospodarki do importu.
— Wraz z pojawieniem się ożywienia nastąpi szybki wzrost importu, co spowoduje nagłe pogorszenie sytuacji na rachunku obrotów bieżących, a więc zachwianie równowagi. To oznacza, że nasza strategia jest dobra, ale tylko na pewien czas. I to mnie martwi, powoduje sytuację patową — uważa minister finansów.
Ekonomiści przekonywali jednak premiera i ministra finansów, że rynkowy system ustalania kursów walut jest najlepszym rozwiązaniem. Oznacz to akceptację zmiany cen walut i złotego, ale nie mają one fundamentalnego znaczenia dla przedsiębiorstw, które przed zmianami kursów mogą się zabezpieczać.
Szczegóły w piątkowym „PB”