Pierogi z gruszką i grzybami - czyli o krakowskiej niespodziance

Stanisław Majcherczyk
opublikowano: 2008-02-29 00:00

Pierogi z gruszką i grzybami — czyli o krakowskiej niespodziance

Był mróz, gdy zawitaliśmy do hotelu Gródek. Nie bez komplikacji. Coś się nam pomyliło i — pytając o drogę — upieraliśmy się, że to hotel Górka. Nikt w Krakowie o nim nie słyszał.

Restauracja Cul-De-Sac

Jagnię w czapce z pomponem

Przemarznięci, nie byliśmy w nastroju na wybrzydzanie. Zdaliśmy się na sugestie obsługi. Wieczór zainaugurowaliśmy krewetkami na poduszce z fasolek (26 zł). Były tu powiewy pomidorów, włoskiej szynki, także rozmarynu. Czekaliśmy na winnego kompana. Zaproponowano Sauvignon Blanc, 2006, Buitenverwachting, Constantia, Płd. Afryka (95 zł). Dobra rada! Zwłaszcza że krewetki wydawały się pikantne. Afrykanin od razu podbił serca europejskich kokietek. Elegancko, szybko tonizował ostre podniebienne prowokacje. Niestety, nie na długo... Musieliśmy jakoś przedłużyć jego dobroczynną obecność. Sprytnie zwiększyliśmy częstotliwość łyków. No i było już lepiej. Gdy zadziorność peperoncino przechodziła do historii, pojawiła się potrawka z jagnięcych nóżek (29 zł). Smakowita. Rozpływała się w ustach. Słychać było przy stole, że cały jej sukces w tym, że ktoś ją kiedyś porządnie poddusił. Wystąpiła w białej czapeczce z pełnym aromatów pomponem. Mieściły się w nim odcienie selera, śmietany, estragonu. Wokoło rozcapierzyły się leśne kurki. Do kieliszków wlano Cabernet de Reserva, 2004, Carrau. Aż z Urugwaju. Wyczekiwaliśmy, jak na Latynosa zareaguje potrawka. O dziwo! bardzo łaskawie. Komentowano, że źródłem udanego mariażu była aktywność swatów. Rozmarynu i kurek.

Mróz robił się coraz bardziej nieprzyjemny. W końcu znaleźliśmy hotel w uroczej ślepej uliczce. Rzeczywiście: Na Gródku. Właśnie w tym przytulnym i eleganckim miejscu przycupnęła restauracja o stosownej do sytuacji nazwie — Cul-De-Sac. Gdy schodziliśmy na dół, zauważyliśmy stylowy salonik biblioteczny. Rozbawieni goście kończyli tam wieczór, sącząc kieliszek koniaku. Miła perspektywa. Gdy zeszliśmy jeszcze niżej, menu zabrzmiało smakowicie.

Winne dylematy

Przemarznięci, nie byliśmy w nastroju na wybrzydzanie. Zdaliśmy się na sugestie obsługi. Wieczór zainaugurowaliśmy krewetkami na poduszce z fasolek (26 zł). Były tu powiewy pomidorów, włoskiej szynki, także rozmarynu. Czekaliśmy na winnego kompana. Zaproponowano Sauvignon Blanc, 2006, Buitenverwachting, Constantia, Płd. Afryka (95 zł). Dobra rada! Zwłaszcza że krewetki wydawały się pikantne. Afrykanin od razu podbił serca europejskich kokietek. Elegancko, szybko tonizował ostre podniebienne prowokacje. Niestety, nie na długo... Musieliśmy jakoś przedłużyć jego dobroczynną obecność. Sprytnie zwiększyliśmy częstotliwość łyków. No i było już lepiej. Gdy zadziorność peperoncino przechodziła do historii, pojawiła się potrawka z jagnięcych nóżek (29 zł). Smakowita. Rozpływała się w ustach. Słychać było przy stole, że cały jej sukces w tym, że ktoś ją kiedyś porządnie poddusił. Wystąpiła w białej czapeczce z pełnym aromatów pomponem. Mieściły się w nim odcienie selera, śmietany, estragonu. Wokoło rozcapierzyły się leśne kurki. Do kieliszków wlano Cabernet de Reserva, 2004, Carrau. Aż z Urugwaju. Wyczekiwaliśmy, jak na Latynosa zareaguje potrawka. O dziwo! bardzo łaskawie. Komentowano, że źródłem udanego mariażu była aktywność swatów. Rozmarynu i kurek.

Na stół wjechał soczysty i dla przyzwoitości lekko obsmażony tuńczyk. W apaszce z sezamu. Wydało się nam, że z lodówki dochodzą stłumione odgłosy. Nasiliły się, gdy od rozebranego (z upływem czasu) tuńczyka powiało bazylią. To afrykański pieniacz przymusił wszystkich, by znów trafił do kieliszków. Ale… Po pierwszym łyku byliśmy zgodni. Trzeba go nadal trzymać w zimnym odosobnieniu. O pomoc poproszono Austriaka: Rieslinga Weissenkirchen Federspiel Steinriegl, 2001, Wachau, Prager (129 zł). Był zdecydowanie lepiej przygotowany. Może dostojny wiek czynił go bardziej tuńczykowo tolerancyjnym? Miał już przecież siedem lat!

Kordon borowików

Polecono pierożki z gruszką i grzybami (25 zł)). Zabrzmiało intrygująco. Zamówiliśmy — w nadziei, że z czegoś w końcu w Krakowie będzie się można pośmiać. Ku zdziwieniu pierożki pojawiły się od razu z ochroną — w postaci okazałych, soczystych borowików. Całe bractwo opatuliło się, dla niepoznaki, smakowitym i kolorystycznie intrygującym sosem. Z dalekimi powiewami curry. Gdy — oczekując klęski — spróbowaliśmy dania, nagle nas zatkało. Harmonia smaków, z cudownym lekko słodkawym akcentem! Mieliśmy już wtedy tylko jedno życzenie. By pierożki jak najdłużej czarowały wspaniałymi wdziękami. Z win z pokorą i jednogłośnie zrezygnowaliśmy. Zaproponowano desery. Wybraliśmy tiramisu Cul-De-Sac (25 zł). Jakie dobre trafienie! Z kieliszkiem amaretto — prawdziwy odjazd. Pełni smakowych wrażeń poczłapaliśmy leniwie do pokoi. Zahaczając o wcześniej wypatrzoną biblioteczkę. Na zewnątrz szalał mróz. Ale co nas to teraz obchodziło?

Afrykański pieniacz

Sauvignon Blanc, Constantia, 2006

Znakomicie pasował pikantnym krewetkom — tuńczyk wolał jednak Austriaka...

Trudny wybór

Kieliszek pełen włoskiej słodyczy — oto tiramisu! Smakowe doznania najwyższej kategorii. A to tylko jedna z wielu słodkich pozycji w karcie...

Uliczkę znam w Krakowie. Ślepą

Restauracja Cul-De-Sac mieści się w stylowych wnętrzach hotelu Gródek, przycupniętym w uroczym zaułku Na Gródku.