PKO BP szuka inwestorów za oceanem. Mogą pomóc m.in. w finansowaniu zbrojeń

Marcel ZatońskiMarcel Zatoński
opublikowano: 2025-11-21 13:05
zaktualizowano: 2025-11-21 13:10

Promowanie polskiej giełdy i jednocześnie poszukiwanie chętnych do inwestycji zbrojeniowych – to cele, które postawiło przed sobą BM PKO BP, zabierając do Nowego Jorku szeroką reprezentację polskich spółek.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Przedstawiciele dwunastu dużych polskich spółek spotykający się w asyście polskich dyplomatów i przedstawicieli Ministerstwa Finansów z ponad 30 amerykańskimi inwestorami instytucjonalnymi - to program odbywającego się w tym tygodniu roadshow zorganizowanego przez Biuro Maklerskie PKO BP w Nowym Jorku.

- Realizujemy strategię banku w zakresie ekspansji zagranicznej. Chcemy przyciągać do Polski inwestorów zagranicznych, co postrzegamy jako element budowania odporności kraju na zagrożenia zewnętrzne. Mamy w kraju duże zapotrzebowanie na kapitał w związku z inwestycjami infrastrukturalnymi i zbrojeniowymi, a krajowi inwestorzy nie wystarczą - zwłaszcza w świetle widocznego w statystykach odpływu inwestorów z funduszy akcyjnych oraz ubytku pieniędzy w OFE, którego nie nadrabia przypływ do PPK - tłumaczy Samer Masri, dyrektor BM PKO BP.

Przyciąganie inwestorów

Wśród amerykańskich inwestorów, którzy spotykają się z PKO BP i innymi polskimi spółkami, są giganci w rodzaju banków inwestycyjnych Morgan Stanley i Goldman Sachs czy AllianceBernstein, zarządzającego aktywami o wartości prawie 900 mld USD. Są także fundusze emerytalne (w tym m.in. fundusz emerytalny ONZ), międzynarodowi inwestorzy (np. brazylijskie Itau Asset Management, wchodzące w skład największej grupy bankowej w Ameryce Łacińskiej) oraz mniejsi, choć z polskiej perspektywy wciąż znaczący butikowi zarządzający aktywami.

- Chodzi nam o przyciągnięcie amerykańskich inwestorów - nie traderów algorytmicznych, tylko tzw. smart money, które będzie pośrednio budowało odporność polskiej gospodarki. Będę traktował jako osobistą porażkę, jeśli globalnymi koordynatorami IPO czy ABB na polskiej giełdzie będą wyłącznie zagraniczne banki inwestycyjne. Mamy wewnętrznie kompetencje, by pełnić taką rolę, mamy dobre relacje w regionie i w Londynie, teraz pracujemy nad zbudowaniem ich za oceanem - tłumaczy Samer Masri.

Dlaczego zagraniczny kapitał jest tak istotny dla biura maklerskiego największego polskiego banku?

- Nie ma lokalnego kapitału, który byłby w stanie udźwignąć naprawdę duże transakcje. W ciągu ostatniego roku krajowi inwestorzy instytucjonalni zanotowali odpływ netto kapitału. Jedynym źródłem zasilającym je w gotówkę były dywidendy, ale zostały one w całości zagospodarowane przez nieliczne IPO i procesy ABB prowadzone przez duże spółki, jak Allegro, Żabka czy XTB. Sam krajowy kapitał nie wystarczy przy procesach choćby odrobinę trudniejszych, co na przestrzeni ostatniego roku widać było choćby w przypadku ofert publicznych Studenaca i Smyka czy SPO w Tarczyńskim - wylicza Michał Marczak, zastępca dyrektora BM PKO BP ds. doradztwa finansowego.

Krajowa hossa mimo wojny za progiem

Kapitałowe zastrzyki są potrzebne, bo polskie firmy powinny mieć ambicje większe niż pilnowanie krajowego podwórka.

- Polskie przedsiębiorstwa dojrzały do tego, by rozwijać się poprzez przejęcia na rynkach zagranicznych, a nie tylko organicznie w kraju. Niektóre robią to teraz, korzystając z finansowania bankowego, w tym naszego, ale mogą to robić z wykorzystaniem rynku kapitałowego. Mamy też firmy z portfeli funduszy private equity, będące naturalnymi kandydatami do debiutu, oraz startupy, które dojrzały do skalowania działalności. W finansowaniu tych spółek oraz ogólnie krajowych przedsięwzięć innowacyjnych dużą rolę może odegrać rynek kapitałowy, wspierany przez takie inicjatywy jak OKI, czyli oszczędnościowe konta inwestycyjne – uważa Samer Masri.

Do Nowego Jorku z BM PKO BP pojechali przedstawiciele spółki-matki (w tym prezes Szymon Midera), a także Pekao, Orlenu, Grupy Kęty, Żabki, CCC, Asseco, Benefitu Systems, Budimeksu, XTB i GPW, oraz InPostu.

Eksperci BM PKO BP wskazują, że polski rynek kapitałowy paradoksalnie korzysta na tym, że tuż za naszą wschodnią granicą trwa wojna. Historycznie bowiem kraje będące przedmurzem zachodnich aliantów - jak RFN w czasie zimnej wojny czy Izrael w kontekście permanentnego konfliktu na Bliskim Wschodzie - doświadczały znaczącego przypływu kapitału.

- Widzimy duże i rosnące zainteresowanie polskim rynkiem kapitałowym po kilku latach marazmu. Zagranica odpowiada za przeszło 70 proc. obrotów na GPW, i nie są to tylko inwestorzy zachodnioeuropejscy czy amerykańscy, ale także azjatyccy, np. z Japonii czy Singapuru – mówi Kamil Kliszcz, zastępca dyrektora BM PKO BP ds. klientów instytucjonalnych.

Zbrojeniowe potrzeby

Wojna za wschodnią granicą przedkłada się na rynki finansowe również w inny sposób. Spółki okołozbrojeniowe przeżywają hossę, a Unia Europejska i poszczególne kraje zwiększają wydatki zbrojeniowe i zapowiadają wielomiliardowe inwestycje w najbliższych latach. Polska będzie m.in. największym beneficjentem unijnego programu preferencyjnych pożyczek SAFE na inwestycje obronne. Mają do nas trafić blisko 44 mld EUR (ponad 180 mld zł) z przeznaczeniem na zakupy dla wojska.

- Potrzebny będzie też znaczący kapitał prywatny – same inwestycje z pieniędzy publicznych mają ograniczony wpływ na wzrost gospodarczy – mówi Samer Masri.

W przyszłym roku kapitał prywatny może mieć przynajmniej jeden nowy cel inwestycyjny na warszawskiej giełdzie. Sygnały zainteresowania debiutem na GPW w perspektywie najbliższego roku zaczęło w ostatnich miesiącach wysyłać WB Electronics, którego znaczącym akcjonariuszem jest Polski Fundusz Rozwoju (PFR). Według naszych informacji spółka może liczyć nawet na wycenę zbliżoną do 20 mld zł.

Obecnie na warszawskiej giełdzie grono spółek powiązanych ze zbrojeniami jest relatywnie wąskie - realne przychody z kontraktów od wojska pozyskują przede wszystkim Lubawa, Protektor czy Arlen, zajmujące się dostarczaniem namiotów, butów czy mundurów, a nie broni.

- Mamy jednak ostatnio przykład przygotowującej się do debiutu w Amsterdamie Czechoslovak Group [nieoficjalnie spółka chce pozyskać nawet 3 mld EUR przy wycenie na poziomie 30 mld EUR – red.]. To prywatna spółka o potencjale porównywalnym do Polskiej Grupy Zbrojeniowej (PGZ). Ten przykład pokazuje, że przynajmniej część spółek zależnych od PGZ także zainteresuje się rynkiem publicznym, gdzie mogłyby pozyskać kapitał na dalszy rozwój. W portfelach działających w kraju funduszy private equity jest też kilka firm powiązanych z branżą zbrojeniową i obronnością, które są naturalnymi kandydatami do debiutu giełdowego - uważa Michał Marczak.

To m.in. pracujące nad systemami wykrywania dronów APS, którego mniejszościowym akcjonariuszem jest fundusz Enterprise Investors. Ten sam fundusz ma też w portfelu spółkę Modular System, która realizowała już kontrakt dla Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych, obejmujący dostawę miasteczek kontenerowych, mogących znaleźć zastosowanie w sytuacjach kryzysowych.

- Dla każdego zbrojącego się kraju ważnym elementem jest to, by kapitał płynący do producentów w dużej mierze trafiał na lokalny rynek. W Polsce w najbliższych latach na programy zbrojeniowe ma trafić ok. 200 mld zł. Obecnie ok. 60 proc. zakupów pochodzi z importu. W przyszłości liczymy na to, że te proporcje się odwrócą. Trzeba przyciągać prywatnych inwestorów, w tym fundusze, które coraz częściej mają w mandatach inwestycyjnych branżę zbrojeniową i inwestycje o charakterze dual use - mówi Samer Masri.

Potrzebna skala

Do Nowego Jorku z BM PKO BP pojechali przedstawiciele spółki-matki (w tym prezes Szymon Midera), a także Pekao, Orlenu, Grupy Kęty, Żabki, CCC, Asseco, Benefitu Systems, Budimeksu, XTB i GPW, oraz InPostu. Ten ostatni nie jest notowany w Warszawie, tylko w Amsterdamie. W Amsterdamie debiutować ma też Czechoslovak Group. Czy zachodnioeuropejskie giełdy są poważnymi konkurentami dla polskiej jako źródła pozyskiwania kapitału instytucjonalnego od inwestorów zagranicznych?

- Nie postrzegamy Amsterdamu jako realnego rywala GPW - choć na pewno odbiera spółki Londynowi. Sytuacja InPostu była specyficzna. Jesteśmy przekonani, że dla dobrych krajowych spółek warszawska giełda jest znacznie atrakcyjniejszym rynkiem, nie tylko dlatego, że koszty notowania są niższe. Przede wszystkim duże spółki z Polski automatycznie trafiają do indeksów, które są na radarze globalnych inwestorów. Na zagranicznych giełdach byłyby średniakami walczącymi o to, by ich dostrzec - uważa Kamil Kliszcz.

Polskie spółki też trudno było dostrzec z zagranicy - zwłaszcza te, które nie są blue chipami - ale zmieniła to dobra koniunktura na warszawskiej giełdzie.

- Mamy na polskim rynku hossę, która sprawiła, że zagraniczne instytucje patrzą w końcu na więcej niż pięć największych spółek z GPW. Teraz zainteresowanie wzbudza cały indeks WIG30 i kilka spółek spoza niego. To też wynik tego, że główne indeksy w Polsce stały się bardziej zdywersyfikowane, nie są już zdominowane przez państwowe spółki i banki - ocenia Kamil Kliszcz.

Eksperci przyznają jednak, że spółki, na których dzienne obroty nie sięgają co najmniej kilku milionów złotych, ze względu na niską płynność nie mają szans na zainteresowanie zagranicznych inwestorów. To samo widoczne jest przy ofertach publicznych.

- Oferta o wartości poniżej 100 mln EUR jest po prostu za mała, by wzbudzić odpowiednie zainteresowanie. By zainteresować inwestorów w Londynie, nie mówiąc nawet o Nowym Jorku, trzeba iść na rynek po co najmniej 200 mln EUR – mówi Kamil Kliszcz.

Czego inwestorzy obawiają się w polskim kontekście

Polskie spółki nie odkryły Ameryki, a amerykańscy inwestorzy nie odkryli Polski - podczas organizowanej w Nowym Jorku przez BM PKO BP konferencji CEE Capital Markets tuzin firm z GPW spotykał się z menedżerami funduszy i banków inwestycyjnych, które często są już obecne w ich akcjonariacie.

- To w dużej mierze nasi inwestorzy, z którymi mamy relacje i staramy się je wzmocnić. Amerykański rynek kapitałowy to nie jest dla nas terra incognita - podkreśla przedstawiciel jednej z obecnych w Nowym Jorku spółek.

W pierwszej połowie tego roku zagraniczni inwestorzy mieli 70-procentowy udział w obrotach na GPW. To najwięcej od dwunastu lat.

- Różnica między Londynem a Nowym Jorkiem jest taka, że w Londynie jest więcej inwestorów indeksowych, którzy ze względu na mandat swoich funduszy angażują się we wszystkie znaczące spółki z polskiej giełdy. W USA dominują inwestorzy, którzy inwestują w konkretne spółki, bo postrzegają ich wyceny jako wciąż atrakcyjne - tłumaczy przedstawiciel innej spółki.

Największe zainteresowanie wśród amerykańskich inwestorów wzbudzały przede wszystkim duże polskie banki. Całkowicie wypełnione kalendarze spotkań miały też takie spółki, jak Benefit Systems (postrzegany jako regionalny gracz w atrakcyjnej branży fitness), Żabka czy Budimex, będący potencjalnym beneficjentem dużych programów inwestycji infrastrukturalnych w Polsce i regionie.

Menedżerowie polskich spółek podkreślali, że amerykańskich inwestorów profesjonalnych interesują przede wszystkim biznesowe fundamenty poszczególnych firm, a mniej - otoczenie makro czy sytuacja geopolityczna.

- Temat wojny w Ukrainie jest dla inwestorów amerykańskich drugorzędny, pytania o nią padają rzadko albo wcale. Jeśli wątek ukraiński się pojawia, to raczej w kontekście tego, jak na polską gospodarkę - zwłaszcza spółki z sektora konsumenckiego - może wpłynąć potencjalny powrót dużej części Ukraińców do ich kraju po zawarciu pokoju. To odpływ Ukraińców, a nie potencjalnie niekorzystne porozumienie pokojowe, jest postrzegany przez amerykańskich inwestorów jako czynnik ryzyka dla rynku polskiego - słyszymy od przedstawiciela jednej ze spółek, które uczestniczyły w konferencji zorganizowanej przez BM PKO BP.