Historia Marka Kubali to gotowy scenariusz na niezły film sensacyjny. Godne szacunku jest to, że były przedsiębiorca nie poddał się opresji organów państwa, przez 23 lata walcząc o sprawiedliwość, ale też o wielkie pieniądze za rozwaloną dobrze prosperującą firmę. Cierpliwość i konsekwencja się opłaciły — Sąd Okręgowy w Sieradzu przyznał Markowi Kubali 12 mln zł odszkodowania z odsetkami. Łącznie państwo polskie ma mu wypłacić około 22 mln zł.
Dostał połowę mniej
W 2000 r. 80 funkcjonariuszy straży granicznej w kominiarkach i z ostrą bronią wpadło do salonu Seata w Wałbrzychu oraz do domu jego właściciela Marka Kubali. O 6 rano biznesmen został wyciągnięty z łóżka, skuty kajdankami i aresztowany. Firma po miesiącu padła, bo odwrócili się kontrahenci, a banki wypowiedziały kredyty. Marek Kubala usłyszał kilka zarzutów, m.in. udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, przemytu samochodów i korupcji. Straty skarbu państwa prokuratura wyceniła na około 450 tys. zł. Po siedmiu latach procesu karnego Marek Kubala został uniewinniony. Wystąpił z powództwem cywilnym przeciwko państwu o odszkodowanie wysokości około 30 mln zł. Niedawno biegły sądowy wyliczył, że gdyby działania organów państwa nie doprowadziły do zniszczenia jego firmy, to w wariancie pasywnym (słaby rozwój) uniknęłaby ona utraty co najmniej 29 mln zł, a w najbardziej optymistycznym (dynamiczny rozwój) — nawet 160 mln zł.
Sieradzki sąd przyznał Markowi Kubali ponad połowę tego, czego się domagał.
— Sąd orzekł, że za utracone dochody i utraconą markę należy mi się 12 mln zł odszkodowania oraz odsetki. Z dokładnych wyliczeń sądu wynika, że mam uzyskać łącznie 22 mln zł. Czy mnie to satysfakcjonuje? Biegli wyliczyli, że należy mi się znacznie wyższe odszkodowanie. Jednak po 23 latach walki przyjmę te pieniądze z wdzięcznością dla sądu. Jestem tak bardzo zmęczony wieloletnim koszmarem, że chciałbym już zamknąć tę sprawę i wrócić do normalnego życia — mówi Marek Kubala.
Apel do premiera Tuska
Wyrok sądu nie jest prawomocny, co oznacza, że strony mają prawo zaskarżyć go do wyższej instancji.
— Ja deklaruję, że nie będę składał apelacji, ponieważ nie chcę przedłużać tego procesu. Chciałbym już mieć to wszystko za sobą. Mam dość tego koszmaru — mówi Marek Kubala.
Wyrok może jednak zaskarżyć Prokuratoria Generalna, której zadaniem jest reprezentowanie w sądach interesów skarbu państwa. Od początku kwestionowała roszczenia Marka Kubali, twardo je zwalczając. Nie była zainteresowana nawet zawarciem ugody. Można się więc spodziewać, że odwoła się od wyroku. Tak uważa Marek Kubala i dlatego chce zaapelować do premiera Donalda Tuska.
— Prokuratoria Generalna podlega szefowi rządu. Proszę premiera Donalda Tuska, aby spowodował, że nie zaskarży ona korzystnego dla mnie orzeczenia sądu. Dzięki temu wyrok by się uprawomocnił i nie musiałbym walczyć dalej, bo ja już naprawdę nie mam siły — podkreśla Marek Kubala.
Marek Kubala zaczął działać jako diler Seata w Wałbrzychu 1 stycznia 2000 r. Tylko w pierwszym roku sprzedał 300 samochodów. Jego zdaniem państwowe służby dokonały nalotu na jego firmę po donosie. Były zainteresowane jego wcześniejszym biznesem, z drugiej połowy lat 90., którym był import pojazdów z USA i Kanady. 13 grudnia 2000 r. Straż Graniczna skuła go w kajdanki, a prokuratura postawiła mu wiele zarzutów, m.in. przemyt aut, korupcję, posługiwanie się fałszywymi badaniami technicznymi pojazdów, zaniżanie wartości celnej oraz udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Przez te przestępstwa skarb państwa miał stracić 450 tys. zł. Marek Kubala trafił za kratki na ponad dwa tygodnie. Gdy wyszedł, jego biznes już się sypał. Salon samochodowy stał pusty, zniknęły auta i wyposażenie. Banki domagały się natychmiastowej spłaty kredytów i przystąpiły do windykacji. Firma szybko padła. Po siedmiu latach procesu Marek Kubala został uniewinniony.