Problem dla rynków akcji jest gdzie indziej - w technice. Indeks S&P 500 jest od końca zeszłego tygodnia blisko poziomu 875 pkt., który w tym roku już 3 razy powstrzymywał szarżę byków. W tej sytuacji byle pretekst doprowadza do sprzedaży akcji. Zakładam, że wkrótce byki będą chciały jeszcze raz ten opór przetestować. Jeśli uda się go przełamać to droga do 1000 pkt. będzie otwarta. Jeśli indeks mocno się odbije to na pewien czas (raczej dni niż tygodnie) o tym poziomie trzeba będzie zapomnieć. Powrotu do bessy jednak nawet takie odbicie by nie zwiastowało.
Niestety, znowu trzeba wrócić do tego, co dzieje się na naszym rynku walutowym. Tuż po świętach, we wtorek 14 kwietnia, minister finansów Jacek Rostowski poinformował, że Polska wystąpiła do Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) o udzielenie elastycznej linii kredytowej (FCL, czyli Flexible Credit Line) na kwotę 20,5 mld USD, która ma zwiększyć o 1/3 rezerwy NBP. Potem pozytywnie odniósł się do prośby Polski Dominique Strauss-Kahn, dyrektor zarządzający MFW. Wtedy to wystąpienie o przyznanie FCL umocniło złotego (kurs EUR/PLN spadł z 4,33 na 4,24 PLN), ale okazało się, że to było wszystko, na co naszą walutę było stać. Od tego momentu kursy walut rosły, a tydzień później z efektu FCL nic już nie zostało. Warto zastanowić się, dlaczego tak się stało.
Z FCL podobno korzystać mogą jedynie najsilniejsze gospodarczo kraje z grupy emerging markets, więc teoretycznie przyznanie takiej linii jest swoistym świadectwem jakości wystawionym przez MFW naszej gospodarce. Co prawda MFW już nieraz się w swojej historii bardzo mylił, ale jednak jego oceny bardzo się liczą. Tyle tylko, że jak to jest z ocenami - nie są trwałe. W końcu tam przecież też pracują tacy sami analitycy jak w innych instytucjach. Trzy miesiące temu fundusz twierdził, że gospodarka globalna będzie się w tym roku rozwijać, a PKB wzrośnie o 0,5 proc. Ostatnio prognoza została drastycznie zmieniona. Świat i Polskę czeka recesja (odpowiednio spadek PKB o 1,3 i 0,7 proc.). W tym elitarnym klubie krajów, które wystąpiły o FCL są na razie jedynie dwa kraje Meksyk i Polska. Rzeczywiście bardzo elitarny, mało liczny klub, chociaż jeśli chodzi o Meksyk to można mieć pewne wątpliwości. I nie chodzi mi oczywiście o świńską grypę. Jeśli pamięta się o trwającej od 2 lat prawdziwej wojnie narkotykowej, grożącej temu krajowi w tym roku recesji i o ubóstwie mieszkańców to trudno mówić o członku „platynowego klubu".
Dziwne tylko jest to, że rynek tak bardzo podniecił się tą sprawą. Można przecież interpretować to tak: wystąpiliśmy o FCL, bo czegoś się boimy. Przecież nie kupuje się (bardzo drogiej, bo jak czytałem - pewny nie jestem - kosztującej 50 mln dolarów) kamizelki kuloodpornej, bo gdzieś na świecie jest wojna. A za kupno takiej kamizelki można uznać ubieganie się, na wszelki wypadek, o wsparcie z Funduszu. Możliwe były w tym czasie według mnie dwie przyczyny, które mogły się zresztą nakładać. Pierwsza to deklarowana chęć zabezpieczenia się przed atakami spekulantów, w razie wejścia do ERM2. Tyle tylko, że po wejściu do ERM2 spekulanci zaczęliby grać na umocnienie złotego, więc rezerwy do niczego by się nie przydały. Załóżmy jednak scenariusz ataku osłabiającą złotego. Gdyby wielcy spekulanci rzeczywiście zaatakowali naszą walutę i skonsumowali 60 mld USD naszych rezerw to czy odstraszyłoby ich te pozostałe 20 mld (FCL)? Z pewnością nie, więc taka linia miałaby tylko znaczenie psychologiczne.
Nawiasem mówiąc rząd najwyraźniej powoli wycofuje się z przyjęcia euro w 2012 r., tym samym potwierdzając to, o czym mówiło się od dawna, że ta data jest po prostu nierealna. Wejście do ERM2 w drugim półroczu wydaje się jeszcze mniej prawdopodobne. Zauważalna stabilizacja kursu euro musi trwać co najmniej kilka miesięcy, a optymalnym kursem wejścia do ERM2 byłby przedział 3,70-4,1 zł za 1 euro do czego jest jeszcze daleko. Poza tym rynek wcale od nas tego nie oczekuje. Wręcz przeciwnie, chyba nikt poza rządem nie spodziewał się, że wejdziemy do ERM2. Kolejne przekładanie daty przyjęcia europejskiej waluty przez rząd nic tu nie da, bo wiarygodność tych zapowiedzi znacznie zmalała, o czym niżej.
Drugą przyczyną wystąpienia o FCL (dużo gorsza) mogło być to, że minister finansów boi się reakcji rynków na ujawnienie jesienią rozmiarów deficytu i chce mieć na ten wypadek więcej pieniędzy w zapasie do obrony złotego. Potem pojawiła się przyczyna trzecia, jeszcze gorsza. Mirosław Gronicki, były minister finansów uważa, że linia kredytowa MFW będzie użyta nie do stabilizacji złotego, ale do zaspokojenia potrzeb pożyczkowych Polski. Było to bardzo logiczne i wiele tłumaczące spostrzeżenie. Wtedy to już pisałem, że jeśli były minister ma rację cała akcja z FCL była jednym wielkim piarem, a złotego w drugiej połowie roku mogą czekać ciężkie czasy. Okazało się, że nie miałem racji. Wystarczył tydzień, żeby złoty zaczął tracić.
Zapoczątkował tę przecenę raport GUS, który w środę 22 kwietnia poinformował, że według wstępnego szacunku deficyt sektora instytucji rządowych i samorządowych w 2008 roku wyniósł 3,9 proc. PKB. Ministerstwo finansów informowało w styczniu, że deficyt wyniesie 2,7 proc. W roku szybkiego rozwoju gospodarki przekroczyliśmy 3 procent, która to granica obowiązuje w UE. Mniejszy od 3 procent deficyt jest też potrzebny do tego, żeby przyjąć euro. Można tylko zastanawiać się, jak duży deficyt wypracujemy w tym roku...
Prawdę mówiąc w tą feralną środę od początku dnia dziwiłem się, że nie widzę przeceny złotego. Wystarczyło następnego dnia przeczytać prasę, żeby trochę przestraszyć się tym, co ekonomiści mówili na temat kolejnego błędu ministerstwa finansów . Były minister finansów Mirosław Gronicki zarzucił nawet ministerstwu kłamstwo. Nie zgadzał się z tym twierdzeniem profesor Stanisław Gomułka tłumacząc, że ministerstwo mogło w styczniu jeszcze nie znać rzeczywistego deficytu. Pozostaje jednak pytanie: czy mogło się pomylić o blisko 16 mld złotych i czy, jeśli się pomyliło, musiało milczeć przez kolejne 3 miesiące? Wystarczy przypomnieć sobie projekt budżetu z nieracjonalnymi założeniami, dziwne i pośpieszne cięcia wydatków już dwa miesiące po przyjęciu budżetu, hurraoptymistyczne zapowiedzi szybkiego wprowadzenia Polski do strefy euro, żeby stwierdzić (nieważne, czy rację ma profesor Gomułka, czy minister Gronicki), że wiarogodność ministerstwa została podważona.
Nic dziwnego, że w czwartek, dzień po opublikowaniu raportu przez GUS, kursy walut ruszyły na północ. Spotkałem się opiniami, że to decyzja agencji ratingowej Moody's o obniżeniu ratingu dla Litwy i Łotwy przeceniała złotego, ale to jest nieporozumienie. Waluty Węgier i Czech zachowywały całkowity spokój, a przecież gospodarka Węgier uznawana jest za dużo słabszą od naszej. Wystarczyło spojrzeń na kursy czeskiej korony i węgierskiego forinta w stosunku do złotego, żeby zobaczyć, że kapitały uciekały z Polski i wchodziły w koronę i forinta. Interesujące jest też porównanie złotego z meksykańskim peso. Owszem, w ostatnich dwóch dniach złoty zyskał w stosunku do peso prawie 3 procent (efekt „meksykanki"), ale wcześniej, przez miesiąc, peso zyskało w stosunku do złotego aż 10 procent... Mówiło się też u nas o zakupach walut przez jakiś podmiot, ale długość trwania przeceny temu zaprzeczała. Twierdzono też, że wychodzi znowu problem opcji, ale do końca miesiąca pozostał wtedy jeszcze tydzień, więc to też nie powinno było wtedy tak złotego przecenić. Nawiasem mówiąc uważam, że kwestia opcji jest od dawna bardzo przeceniana.
Przecena znacznie zmieniła obraz techniczny rynku. Sygnał kupna złotego (wyjście dołem z trójkąta) został anulowany, ale nadal kontynuowany jest 3. miesięczny trend spadkowy EUR/PLN. Rządowi interwenci (sprzedający środki z UE) nie powinni pozwolić na przełamanie jego górnego ograniczenia (okolice 4,60 PLN), bo kurs błyskawicznie znajdzie się wtedy znowu na poziomi 4,90 PLN. Nawiasem mówiąc rząd (BGK) powinien był bronić poziomu 4,40 PLN tak jak niepodległości. Powrót nad ten poziom nie tylko anulował sygnał kupna złotego - ostatecznie zdemistyfikował też znaczenie elastycznej linii kredytowej, którą mamy otrzymać z MFW. Ale to jest już płakanie nad rozlanym mlekiem.
Zapraszam na zaprzyjaźniony ze mną portal: http://studioopinii.pl/
