Pogoń za rzecznymi duchami (RECENZJA)

Joanna DobosiewiczJoanna Dobosiewicz
opublikowano: 2016-12-29 14:23

Rzadko spotykany gatunek delfina, którego szlakiem w Amazonii podróżuje autorka książki „Podróż różowych delfinów”, staje się pretekstem do opowieści o potrzebie odkrywania i opisywania tego, co nieuchwytne. I w rzeczywistości, i w słowach.

Trudno dziwić się Sy Montgomery, że różowe delfiny, za którymi goni po niebezpiecznej, ale pięknej Amazonii, zafascynowały ją od pierwszej chwili, gdy o nich usłyszała. Nie sposób znaleźć kogoś, kogo te tajemnicze istoty nie zainteresowałyby choć na chwilę. 

ARC/Marginesy

Poza tym, że niezwykłe ssaki słodkowodne stanowią fenomen przyrodniczy, to jeszcze są wdzięcznymi bohaterami licznych legend, które oddziałują na wyobraźnię, bo dotykają najgłębszych ludzkich pragnień. 

Różowe delfiny, za którymi rusza w długą drogę Montgomery, to wedle nauki Inia geoffrensis, gatunek delfina, którego korzenie sięgają 15 milinów lat wstecz, zaś sensowne badania na jego temat nie zajęłyby więcej niż 15 niegrubych zeszytów. Mówi się o nich, że to najmniej zbadany gatunek delfina na świecie i opowieść autorki Podróży różowych delfinów wyjaśnia świetnie dlaczego.

 Ich tryb życia, sposoby poruszania się, zachowania, porozumiewania się z ludźmi to sprawy zupełnie nie dające się sprowadzić do jakiegokolwiek wspólnego mianownika. Inie są kapryśne, umykają, zarówno wzrokowi, jak i opisowi. Osoba, która chce się przyjrzeć jest z góry skazana na porażkę – można godzinami sterczeć i wpatrywać się w wodę, by załapać się na mignięcie różowej płetwy i to wszystko, co od delfinów się otrzyma w nagrodę za badawczy trud. 

O wiele lepiej funkcjonuje się tym fascynującym istotom w świecie legend. Mieszkańcy Amazonii nazywają je boto i uważają, że nauce nigdy nie uda się choćby zbliżyć do rozpoznania tego gatunku, bo to żadne zwierzęta, lecz zmiennokształtni, mogący przybierać ludzką postać, co chętnie robią, gdy tylko zadurzą się w człowieku. 

A zdarza im się to często, bo boto to bardzo mocno rozerotyzowane, w dodatku przepiękne postaci. Swojego wybranka lub wybrankę próbują namówić na udanie się z nimi do podwodnego Encante, czyli raju, w którym żyje się lepiej niż na ziemi. Do raju czasem dostają się indiańscy szamani, którzy po zażyciu ayahuaski mają dostęp do delfiniego świata cudów. 

Montgomery sama próbuje halucynogenu, żeby skontaktować się z boto, które umykają jej nieustannie w świecie zmysłowym. Gotowa jest zresztą na wiele różnych poświęceń, gotowa jest uwierzyć w każdą niemożliwą opowieść, byle dotknąć tego, co nieuchwytne. Przy okazji eksploruje własne wnętrze i swoje możliwości przetrwania w ekstremalnych, amazońskich warunkach. Pościg za różowymi delfinami staje się dla niej czymś tak ważnym, że w pewnym momencie czytelnik może zastanawiać się, czy jeszcze o boto w ogóle jej chodzi. 

Niezależnie od tego, czy zgodzimy się, że autorka chwilami traci z oczu właściwych bohaterów książki, skupiając się na jakimś własnym głębokim pragnieniu, które pod ich ideą ukryła, największa wartość tej opowieści to ostrzeżenie przed tym, co świat utraci bezpowrotnie już niedługo, jeśli ludzie nie przestaną niszczyć natury. 

Bez natrętnego moralizowania Sy Montgomery co jakiś czas zwraca uwagę na skutki ludzkich szkodliwych działań na powolne umieranie bogactwa Amazonii. Książka podróżniczki z jednej strony jest zapisem, który ustrzeże przed zapomnieniem wiele gatunków, które niedługo znikną z powierzchni ziemi, z drugiej zaś stanowi pełne niepokoju zastanowienie nad tym, co stanie się z różowymi delfinami, ale nie tylko, jeśli wszystko dalej będzie zmierzało w dotychczasowym kierunku. 

 

Ile nasz świat straci i coś nas, ludzi czeka, gdy znikną z niego te magiczne istoty, których tajemniczy urok tkwi i w tym, że w ich pyszczkach jest coś, co niepokojąco przypomina człowieczą twarz?