Pogłoski o kryzysie były mocno przesadzone — uważa Bartosz Świderek, współwłaściciel i wiceprezes Pol-Inoweksu, firmy zajmującej się relokacją zakładów.

Branża, w której firma z Lublina znajduje się wśród trzech największych europejskich graczy, jest papierkiem lakmusowym światowej gospodarki. Im więcej w niej zamówień na przenoszenie fabryk, tym więcej inwestycji, bo często koncerny sprzedają stare linie produkcyjne i zastępują je nowymi, a używane trafiają na mniej rozwinięte rynki, na których rośnie popyt.
— Kryzysu nie ma, a spowolnienie się kończy, przynajmniej w naszej branży. W połowie 2019 r. miałem za sobą ponad 100 lotów na spotkania z potencjalnymi klientami. Było mnóstwo zapytań, rozmów, ale projekty się nie finalizowały. Niektóre firmy liczyły, że gdy przyjdzie kryzys, urządzenia i fabryki potanieją. Inne czekały, bo obawiały się, że nie będzie popytu, więc nie chciały kupować linii. Teraz klienci uznali, że ceny nie spadną, a produkować trzeba, bo będzie popyt na towary. W ostatnim kwartale ubiegłego roku i na początku bieżącego zalała nas fala projektów. Nie są nowe. To te, o których rozmawiamy od roku. Podpisaliśmy już kontrakty na około 10 mln EUR, a negocjujemy kolejne na prawie 100 mln EUR — mówi Bartosz Świderek.
Tu się dzieje
Dużo pracy Pol-Inowex ma w Turcji.
— Firmy z tego kraju zawsze były naszymi klientami. Dewaluacja i niższe wynagrodzenia spowodowały, że opłaca się tam produkować na eksport. Dlatego firmy kupują sporo zakładów, np. produkcji papieru opakowaniowego — mówi wiceprezes Pol-Inoweksu.
Ruszyła branża motoryzacyjna.
— Mamy sporo zamówień. Firmy wyprowadzają się z Europy. To może być efekt dbałości o ekologię — młodzi ludzie nie potrzebują samochodu, dlatego sprzedaż spada, podczas gdy w krajach rozwijających się rośnie. Produkcja trafia do Azji: Indii, Tajlandii czy Wietnamu — mówi Bartosz Świderek.
Nie obserwuje bezpośredniego wpływu brexitu na przenoszenie fabryk.
— Pracujemy nad dużą relokacją z Wielkiej Brytanii do Indii, ale to Hindusi chcą kupić zakład, nie chodzi o przenoszenie produkcji przez jakiś koncern. Niewykluczone jednak, że w związku z brexitem cena brytyjskiej fabryki jest wyjątkowo atrakcyjna — mówi Bartosz Świderek.
Raport edukacyjny
Pol-Inowex, który za rok skończy 30 lat, musi mierzyć się z firmami psującymi rynek.
— Zdarza się, że firma handlująca używanymi fabrykami, sprzedaje nienadające się do pracy. Są też firmy, które źle wymontowują linie produkcyjne. Potem pojawiają się głosy, że nie ma sensu kupować używanych urządzeń — mówi wiceprezes Pol-Inoweksu.
Jego firma często dostaje zlecenia, w których ma poprawić relokację po innych.
— Zdarzało się, że przyjechaliśmy, obejrzeliśmy i rezygnowaliśmy ze zlecenia, bo koszty uzupełnienia brakujących elementów były zbyt duże. Ponadto klienci oczekiwali gwarancji na tę zepsutą instalację — mówi Bartosz Świderek.
Firma wspólnie z PwC opublikowała pierwszy raport o branży relokacji fabryk.
— Musimy edukować potencjalnych klientów, żeby nie popełniali błędów w procesie. Chcieliśmy pokazać, na czym polega nasza praca, jak jest skomplikowana. Na początku odwiedzamy zakład, z którego mamy przenieść linie, sprawdzamy, jaki sprzęt będzie potrzebny, analizujemy wstępnie warunki prawne i formalne dotyczące pracy. Potem następuje faza szczegółowego planowania, opracowania harmonogramu relokacji. Pierwszym bardzo ważnym etapem jest oznaczanie urządzeń. Oznaczamy strefy bezpieczeństwa, a pracownicy przechodzą szkolenie BHP. Sam proces relokacji zajmuje 70 proc. czasu trwania projektu — od kilku tygodni do kilku miesięcy. Pol-Inowex nie odpowiada za uruchomienie przeniesionej fabryki, ale nasi pracownicy kalibrują maszyny — informuje wiceprezes Pol-Inoweksu.