Polityczne dzielenie Google’a w Europie

Karol JedlińskiKarol Jedliński
opublikowano: 2014-11-28 00:00

Europarlamentarzyści uchwalili rezolucję nawołującą do rozmontowania amerykańskiego kolosa w Europie.

Kilka dni temu przedstawicielstwo Stanów Zjednoczonych przy Unii Europejskiej puściło w przestrzeń publiczną kontrolowany przeciek. Był to krótki e-mail, w którym amerykańscy urzędnicy „wyrażali zaniepokojenie” działaniami polityków z Parlamentu Europejskiego. Europarlamentarzyści postanowili nacisnąć na Komisję Europejską, badającą sprawę praktyk monopolistycznych Google’a, nawołując do oddzielenia biznesów wyszukiwarek od serwisów komercyjnych. I swego dopięli — wyraźną większością uchwała parlamentu została przyjęta. Jednak do ewentualnego podziału amerykańskiego giganta w Europie długa droga. Zatem dyplomaci będą mieli sporo roboty.

Polityczna polityka

„Potencjalne środki zapobiegawcze powinny opierać się na racjonalnych przesłankach. Proces badania ewentualnych nadużyć nie powinien być upolityczniany” — nawołują, cytowani przez Reutersa, amerykańscy dyplomaci. Tymczasem sam Google nabrał wody w usta.

— No comments — mówi przedstawiciel polskiego biura spółki zza oceanu. Jednak nikt nie ma wątpliwości, że sprawa nie jest dla Google’a obojętna. Koncern od czterech lat negocjuje z Komisją Europejską, jest skłonny do ustępstw, zatrudnił lobbystów, ale na podział się nie godzi. Zresztą na taką operację nie godzi się także Günther Oettinger, jeden z komisarzy zajmujący się sprawą amerykańskiej wyszukiwarki. Co nie zmienia faktu, że Mathias Döpfner, główny biznesowy oponent Google’a w Europie, stawia sprawę jasno, pisząc na łamach niemieckiej prasy: „to jest sprawa jak najbardziej polityczna”. Amerykańscy analitycy kontrują, przypominając, że monopol Google’a był badany w Stanach (obyło się bez kary), a rezolucja parlamentu to dbanie o koncerny, a nie konsumentów ze Starego Kontynentu. Ci przecież, swoimi klikami, wspierają monopolistę.

Miliardy życzeń

Europosłowie, jako politycy z krwi i kości, w swojej batalii o równe szanse dla biznesów internetowych w Europie za oręż obrali kwotę 260 mld EUR rocznie. Tyle, ich zdaniem, mógłby dodatkowo wygenerować jednolity rynek cyfrowy dla unijnej gospodarki. Oczywiście, nie generuje ze względu na fragmentację rynku, zacofanie regionów i brak dostępu do technologii. Jednak rezolucja podkreśla także, że „zapewnienie warunków konkurencji na rynku wyszukiwarek online jest bardzo ważne dla jednolitego rynku cyfrowego”. Choć zapewne prace Komisji Europejskiej nad sprawą wyszukiwarki potrwają nawet kilka miesięcy, to wierzyć otoczeniu wstrzemięźliwego Oettingera, efektem śledztwa w sprawie Google’a, będą nie tylko zmiany w wyszukiwarce (bez jej podziału), ale również być może kary finansowe. Google, w rozmowach z Komisją pokazuje dobrą wolę. Także dlatego, że nie chce powtarzać scenariuszaMicrosoftu. Tego nie tak dawno KE ukarała za praktyki monopolistyczne w latach 2004-12. Koncern zapłacił niemal 1,4 mld EUR. Wystarczyło m.in. to, że w inkryminowanym czasie, w systemie Windows ograniczał dostęp przeglądarkom internetowym konkurencyjnym wobec Internet Explorera. Google zachowuje takt i tylko za pośrednictwem amerykańskich mediów wysyła retoryczny szach-mat. Media zza oceanu pytają, dlaczego to w dbałej o konkurencję i rozwój Europie nie powstała firma internetowa zdolna do światowej dominacji.