Minęło niemal równo dziewięć miesięcy, od kiedy Rezerwa Federalna po raz ostatni obniżyła stopy procentowe. Stało się to 18 grudnia 2024 r., gdy Fed ściął stopy o 25 pkt baz. po obniżce o 25 pkt baz. w listopadzie oraz niecodziennej, bo sięgającej 50 pkt baz. we wrześniu. Po tych cięciach rynek oczekiwał kolejnych. Zresztą oczekiwania te wspierali sami decydenci, którzy w ramach wykresu kropkowego (tzw. fedokropki) w grudniu obiecywali redukcję stopy funduszy federalnych o 100 pkt baz. w 2025 r.
Od tego czasu stopa funduszy federalnych pozostawała jednak bez zmian, w przedziale 4,25-4,50 proc. Na dalsze luzowanie polityki monetarnej nie pozwalała ciągle przekraczająca dwuprocentowy cel inflacja konsumencka, jak również niepewność związana z proinflacyjnym wpływem nowej polityki celnej forsowanej przez ekipę prezydenta Donalda Trumpa. On sam bezpardonowo domagał się od Jerome’a Powella, szefa Fedu, obniżenia stóp procentowych. Prezydent USA w swoim stylu określał przy tym szefa Fedu mianem „upartego idioty” i „wielkiego przegrywa”, który jest spóźniony z obniżaniem stóp.
Pan każe, sługa musi? Chyba jednak tak
Jerome Powell cierpliwie i z godnością znosił połajanki gospodarza Białego Domu. Ale w końcu uległ i to na skutek „rebelii” w łonie samego Federalnego Komitetu Otwartego Rynku (FOMC). Bowiem podczas lipcowego posiedzenia FOMC aż dwóch członków zarządu Rezerwy Federalnej zagłosowało wbrew swojemu przewodniczącemu i domagało się 25-punktowej redukcji stóp. Był to pierwszy taki przypadek od 1993 r. Fedowskie dobre maniery nakazują, aby w przypadku spornych decyzji ujawniał się tylko jeden głos sprzeciwu. Obaj „dysydenci” byli nominatami Donalda Trumpa.
Pod koniec sierpnia przewodniczący Jerome Powell zmienił więc narrację i niemal otwartym tekstem zasygnalizował zmianę polityki monetarnej. Pretekstem były coraz słabsze dane z amerykańskiego rynku pracy. Jeśli wierzyć danym BLS (którego szefową prezydent USA zwolnił w sierpniu, oskarżając o manipulacje statystykami), to od maja amerykańska gospodarka praktycznie nie tworzy już nowych miejsc pracy. Przyrost zatrudnienia w sektorach pozarolniczych w sierpniu wyniósł ledwie 22 tys. etatów wobec 79 tys. w lipcu oraz spadku o 13 tys. w czerwcu. Dodatkowo po corocznej rewizji statystyk „payrollsów” dowiedzieliśmy się, że połowa nowych miejsc pracy zaraportowanych między marcem 2024 a marcem 2025 okazała się błędem statystycznym.
Dane te były istnym darem od losu zarówno dla rynków finansowych, jak i przewodniczącego Fedu. Ten ostatni ma teraz alibi dla redukcji stóp procentowych ku zadowoleniu prezydenta Donalda Trumpa i uciesze inwestorów. Tym ostatnim niższe stopy dyskontowe podnoszą modelową wycenę akcji, zwiększając bieżącą wartość przyszłych oczekiwanych przepływów pieniężnych. Dodatkowo prowadzą do spadku rentowności obligacji (czyli wzrostu ich cen rynkowych). A to wszystko podwyższa wycenę portfeli funduszy inwestycyjnych i prowadzi do wypłaty sowitych premii rocznych dla ich zarządzających.
Słabsze wyniki rynku pracy pozwalają też ukryć rzeczywisty powód zmiany polityki pieniężnej w Stanach Zjednoczonych, jakim jest nieokiełznany dług publiczny (prawie 37,5 bln USD) oraz galopujące koszty jego obsługi, pochłaniające już grubo ponad bilion dolarów rocznie. Tylko tak można wytłumaczyć fakt, że bank centralny tnie stopy procentowe w obliczu rosnącej inflacji, już teraz sięgającej ok. 3 proc.
Rynki się cieszą, gdy stopy im zduszą
Od czasu sierpniowego wystąpienia Jerome’a Powella na rynkach finansowych dożeje praktycznie wszystko. S&P 500 i Nasdaq ustanowiły nowe szczyty hossy. Złoto jest najdroższe w historii, a srebro wykręca najwyższe ceny od 14 lat. Zyskują także obligacje skarbowe. I to nawet te długoterminowe, które jeszcze na początku września znajdowały się pod presją sprzedających. Traci tylko dolar, ale tym akurat mało kto się martwi.
Rynek terminowy na 96 proc. wycenia szanse 25-punktowej redukcji stopy funduszy federalnych (FFR) – wynika z obliczeń FedWatch Tool. Niespełna 4 proc. daje się scenariuszowi cięcia od razu o 50 pkt baz., czyli tak samo jak rok temu. Większego cięcia na wrześniowym posiedzeniu FOMC publicznie domagał się w poniedziałek prezydent USA Donald Trump. Do końca roku w cenie jest już redukcja FFR o 75 pkt baz. Natomiast do grudnia 2026 r. rynek wycenia spadek stóp w Fedzie do niespełna 3 proc.
- Rynek w pełni oczekuje, że Fed rozpocznie serię obniżek stóp procentowych na posiedzeniu w tym tygodniu – uważa Scott Wren, starszy strateg ds. rynków globalnych w Wells Fargo Investment Institute.
Zatem każde rozczarowanie na tym froncie może doprowadzić do znaczącej reakcji rynku: wyprzedaży akcji, obligacji, złota oraz umocnienia dolara. Ale nawet gdyby Jerome Powell i spółka spełnili wszystkie żądania rynku, to i tak mogą być na nim spadki.
- To może być wydarzenie z gatunku „kupuj plotki, sprzedawaj fakty” – dodał Scott Wren.
Bardzo ważne będą tzw. fedokropki. Jeśli nie znajdzie się w nich większość optująca za cięciem o 50 pkt baz. do końca roku oraz kolejne 100 pkt baz. w 2026 r., to rynek będzie bardziej niż rozczarowany i może zareagować dość nerwowo.
- Kluczowym pytaniem na wrześniowym posiedzeniu FOMC jest to, czy komitet zasygnalizuje, że jest to prawdopodobnie pierwsza z serii obniżek. Oczekujemy, że komunikat potwierdzi słabnącą sytuację na rynku pracy, ale nie oczekujemy zmiany wytycznych polityki monetarnej ani potwierdzenia październikowej obniżki – zaznaczył David Mericle, główny ekonomista Goldman Sachs ds. USA.
To wszystko oznacza dla inwestorów pracowite popołudnie (u nas już wieczór). Sama decyzja o cięciu stóp jest w zasadzie przesądzona. I najprawdopodobniej będzie to -25 pkt baz. Rynek będzie jednak zwracał baczną uwagę na ton i treść komunikatu FOMC. Bardzo ważne będą też tzw. fedokropki. Jeśli nie znajdzie się w nich większość optująca za cięciem o 50 pkt baz. do końca roku oraz kolejne 100 pkt baz. w 2026 r., to rynek będzie bardziej niż rozczarowany i może zareagować dość nerwowo. Warto też będzie zerknąć na świeże projekcje makroekonomiczne członków komitetu. Inwestorzy z uśmiechem spojrzeliby na nieco wyższe prognozy dla stopy bezrobocia, ale zaniepokoić mogłoby ich utrzymanie prognoz podwyższonej inflacji PCE.
A na koniec i tak wszystko rozstrzygać będzie fedomowa w wykonaniu przewodniczącego Jerome Powella. Ten wyjdzie na mównicę w środę o 20:30 czasu polskiego. Od tego jak bardzo gołębia będzie jego postawa zależeć będzie początkowa reakcja rynków. Ta może się znacząco różnić od tej zasadniczej, którą zwykle poznajemy dopiero dzień później. Czyli w czwartek, gdy inwestorzy sobie wszystko na spokojnie przemyślą. Warto też mieć na uwadze to, że przez poprzednie kilka tygodni uczestnicy rynków zdążyli się już spozycjonować i obstawić nawet więcej, niż Jerome Powell może im obiecać.