Polska jest zalana alkoholem. To kosztuje miliardy złotych rocznie

Marek ChądzyńskiMarek Chądzyński
opublikowano: 2025-02-02 20:00

Składka zdrowotna powinna zostać zastąpiona specjalnym podatkiem. Obecny system finansowania ochrony zdrowia jest niewydolny, a wiele sektorów gospodarki nie partycypuje w nim odpowiednio - ocenia wiceminister zdrowia Wojciech Konieczny.

Z tego tekstu dowiesz się:

  • ile rocznie traci polska gospodarka z powodu nadużywania alkoholu
  • jak Ministerstwo Zdrowia chce ograniczyć jego spożycie
  • o ile wzrosłyby ceny alkoholu po zastosowaniu ceny minimalnej za gram
  • jaka jest obecnie sytuacja finansowa Narodowego Funduszu Zdrowia
  • jakie jest stanowisko wiceministra zdrowia w sprawie obniżki składki zdrowotnej dla przedsiębiorców
  • jak, zdaniem resortu, można rozwiązać problem niewydolności systemu
Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Czy w Polsce jest za dużo alkoholu?

Fakty mówią same za siebie - mamy jeden punkt sprzedaży alkoholu na 303 mieszkańców, co oznacza bardzo dużą dostępność. Alkohol jest wszędzie. Obrazowo można to przedstawić tak, że statystycznie na każdy większy blok mieszkalny przypada sklep z alkoholem.

Przedsiębiorcy zajmujący się produkcją i sprzedażą alkoholu od razu powiedzą, że skoro jest popyt, to jest i podaż. Skoro jest zapotrzebowanie, to jest i odpowiedź rynku.

W sumie to prawda, ale dane Światowej Organizacji Zdrowia i innych instytucji pokazują, że również większa podaż generuje większy popyt - te zjawiska wzajemnie się napędzają. Jeżeli celem polityki państwa byłaby sprzedaż jak największej ilości alkoholu, to wszystko jest w porządku. Ale my mamy inny cel.

Państwo zyskuje na dużej sprzedaży alkoholu, choćby na wpływach z akcyzy.

Owszem, jednak koszty wszystkich negatywnych następstw spożywania alkoholu przewyższają wpływy z akcyzy, i to około cztery razy. Dostępność alkoholu jest zbyt duża, zarówno ekonomiczna - czyli alkohol jest za tani, jak i fizyczna - jest za dużo punktów sprzedaży. A naszym celem jest zmniejszenie społecznych i medycznych kosztów spożycia alkoholu.

Czyli będą ograniczenia?

Ministerstwo Zdrowia nie planuje prohibicji ani ustanawiania całkowitych zakazów, bo takie radykalne działania mogłyby prowadzić do zwiększenia szarej strefy. Ale mamy dane z różnych krajów, które wprowadziły ograniczenia - są takie rozwiązania, które nie skutkują negatywnymi zjawiskami, nawet dla budżetu. Jeśli podwyższy się ceny alkoholu i sprzeda się go mniej, skutki dla budżetu pozostają te same. W Polsce jest pole do działania w tym zakresie.

Kto jest dla was wzorem w tworzeniu takich regulacji?

Przede wszystkim Litwa. To kraj, w którym znacznie ograniczono dostępność alkoholu i osiągnięto efekty nie tylko zdrowotne, jak zmniejszenie liczby przypadków marskości wątroby czy chorób odalkoholowych, ale też społeczne. Liczba wypadków samochodowych ze skutkiem śmiertelnym spadła na Litwie o 75 proc.

Może wystarczy tłumaczyć, zamiast ograniczać.

Takie rezultaty, jakie osiągnęła Litwa, są niemożliwe do uzyskania poprzez same kampanie społeczne, apele czy edukację. W Polsce już mamy instytucje do tego powołane, mamy Narodowy Program Zdrowia wspierający finansowo takie działania. I są efekty - sprzedaż zmalała o 2-3 proc., ale to wciąż kropla w morzu potrzeb. Problem wymaga jednak kompleksowego podejścia.

Ministerstwo Zdrowia ma plan takiego kompleksowego podejścia?

Przygotowaliśmy projekt zmierzający do ograniczenia dostępności alkoholu, proponujemy w nim sześć regulacji, z których trzy uzyskały wpis do planu prac rządu, a pozostałe trzy są w trakcie konsultacji międzyresortowych. Te zatwierdzone to: zakaz sprzedaży alkoholu w opakowaniach do 300 ml innych niż metalowe i szklane, zakaz sprzedaży alkoholu pod inną postacią niż płynna oraz obowiązek sprawdzania wieku przez sprzedawcę, jeżeli kupujący wygląda na osobę niepełnoletnią.

Natomiast propozycja ograniczenia sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych, zakazu promocji alkoholu oraz zakazu sprzedaży przez internet spotkały się ze sprzeciwem niektórych ministerstw i obecnie trwają negocjacje oraz konsultacje w tej sprawie.

Innych ministerstw, czyli jak rozumiem Ministerstwa Rozwoju i Technologii, bo to ono najgłośniej się sprzeciwia, mówiąc, że wasz plan godzi w swobodę działalności gospodarczej.

Nie tylko, ministerstwa finansów i rolnictwa też zgłaszały uwagi i zastrzeżenia, czasem są to propozycje zmiany przepisów.

Czy jest jakiś margines ustępstw, na który Ministerstwo Zdrowia może się zgodzić?

Ministerstwo Zdrowia zawsze będzie stawiać na pierwszym miejscu zdrowie publiczne i działanie zgodne z wytycznymi oraz wiedzą medyczną. Jeśli projekt przejdzie przez Radę Ministrów w jakimkolwiek kształcie, będziemy zadowoleni, ponieważ od dłuższego czasu nic się w tym zakresie nie dzieje. Można powiedzieć, że panuje wolnoamerykanka.

Na czym najbardziej wam zależy?

Każde ograniczenie będzie krokiem w dobrym kierunku. Chcielibyśmy, by któraś z trzech niezaakceptowanych regulacji przeszła. Obecnie najbliżej jesteśmy wprowadzenia zakazu promocji, ponieważ sposób ich prowadzenia przekroczył już wszelkie granice akceptacji.

Mówimy o promocji alkoholu prowadzonej przez sieci handlowe?

O różnego rodzaju promocji. Pod jej płaszczykiem kryje się również zakazana reklama. Gdy w telewizji widzimy ofertę dziesięciu piw z kolejnymi dziesięcioma gratis, pokazywane są etykiety, charakterystyczne butelki, promocja często jest prowadzona z udziałem jakiegoś celebryty – i wtedy to jest reklama pod pozorem promocji.

Wspomniał pan o kosztach ekonomicznych nadmiernego spożywania alkoholu. O jakich kwotach właściwie mówimy?

To około 80-90 mld zł rocznie.

Alkohol jest zbyt tani:

Analizujemy wprowadzenie minimalnej ceny za gram alkoholu. Nasze analizy wskazują, że skutkowałoby to głównie wzrostem cen piwa, szczególnie mocniejszego.

Wojciech Konieczny
wiceminister zdrowia

Dla porównania - roczny budżet Narodowego Funduszu Zdrowia to?

W tym roku około 195 mld zł.

Czyli koszty spożycia alkoholu w Polsce to mniej więcej połowa wydatków na całą ochronę zdrowia.

Podkreślam jednak, że nie mówimy tu tylko o kosztach leczenia, ale o wszystkich, również pośrednich: zwolnieniach lekarskich, wydatkach na leki, kosztach społecznych związanych z niepodejmowaniem pracy po spożyciu alkoholu, pomocy społecznej, utrzymywaniu odpowiednich struktur państwowych pomagających ludziom nadużywającym. To wszystko składa się na powyższą kwotę.

To może wystarczy radykalnie podnieść akcyzę, żeby jakoś zrównoważyć te koszty?

Z tego, co wiem, Ministerstwo Finansów nie prowadzi obecnie prac w tym kierunku. Minimalny poziom akcyzy jest regulowany unijnie i wypełniamy te wymogi. Choć oczywiście możemy stosować wyższe stawki niż unijne minimum.

Akcyza ma tę wadę, że jest różnie naliczana dla różnych gatunków napojów alkoholowych. Inaczej wygląda to na przykład w przypadku wódki, a inaczej w przypadku piwa. Brakuje uniwersalnej zasady, której podstawą byłoby po prostu opodatkowanie alkoholu zawartego w produkcie. Dlatego analizujemy wprowadzenie minimalnej ceny za gram alkoholu. Nasze analizy wskazują, że skutkowałoby to głównie wzrostem cen piwa, szczególnie mocniejszego. Słabsze piwo byłoby tańsze, co z naszej perspektywy jest korzystne: prowadziłoby to do mniejszego spożycia alkoholu.

Ile miałaby wynosić cena minimalna grama alkoholu?

Przeprowadziliśmy kalkulacje na bazie obecnej akcyzy. Wzięliśmy za punkt odniesienia spirytus, który jest prawie czystym alkoholem, i przenieśliśmy to na napoje o mniejszej zawartości alkoholu. Piwo ma inaczej naliczaną akcyzę, więc usunęliśmy ją i zastosowaliśmy stawkę jak dla mocnych alkoholi, zachowując obecne wartości akcyzowe. W rezultacie ceny mocnego alkoholu i wina prawie by się nie zmieniły, podrożałoby natomiast piwo, które akcyzowo jest traktowane lepiej niż inne alkohole.

O ile wzrosłaby cena piwa?

Dla przykładu, piwo 5-procentowe podrożałoby o 1,5 zł za butelkę.

Ceny w górę
1,5

O tyle podrożałoby piwo z 5-procentową zawartością alkoholu po wprowadzeniu ceny minimalnej

Dlaczego akurat branża piwowarska miałaby najbardziej ucierpieć? Czy to ona jest odpowiedzialna za tak dużą dostępność alkoholu?

Sprzedaż piwa stanowi ponad 53 proc. całej sprzedaży alkoholu. To tylko jedna kategoria, a zajmuje ponad połowę rynku. Ale obwinianie tylko tej branży za wysokie spożycie byłoby zbyt dużym uproszczeniem. Drugim niekorzystnym zjawiskiem są tzw. małpki - małe butelki wódki, sprzedawane w milionach sztuk dziennie. Co niepokojące, często kupowane są rano, co wskazuje, że nie są wykorzystywane podczas spotkań towarzyskich, najogólniej mówiąc. Ograniczenie ich sprzedaży byłoby korzystne, jednak wymaga to notyfikacji w Unii Europejskiej, ponieważ te opakowania są dozwolone w UE. Dlatego na razie skupiamy się na zakazie sprzedaży alkoholu w tubkach i innych nietypowych opakowaniach.

Czy to pokłosie historii z saszetkami z alkoholem przypominającymi musy dla dzieci?

Tak, ale patrzymy w przyszłość. Trudno też wyeliminować konkretne opakowania - po zakazanych tubkach pojawiłyby się inne rodzaje. Dlatego wprowadzamy wymóg opakowań metalowych i szklanych oraz zakaz sprzedaży alkoholu w innej formie niż płynna, czyli kryształków, proszku do rozpuszczania czy lodów.

Przejdźmy do wyrobów nikotynowych. Rząd przyjął projekt ustawy ograniczającej dostępność e-papierosów i wyrobów nowatorskich dla dzieci i młodzieży. Po co nam takie przepisy?

Z kilku powodów. Urządzenia do palenia substancji bez nikotyny są również szkodliwe, choć jeszcze do końca nie wiemy jak bardzo. Szkodliwość tradycyjnych papierosów poznaliśmy po latach badań - nowotwory i choroby płuc rozwijają się długo. Obecnie mamy do czynienia z substancjami zmieniającymi się co miesiąc. Dodawane są zapachy, rozpuszczalniki, utrwalacze i stabilizatory i one mogą być nieszkodliwe na zimno, ale po podgrzaniu do 80 stopni tworzą niebezpieczne związki.

Nie możemy więc dopuścić, by były powszechnie dostępne dla dzieci i młodzieży. Wprowadzamy też zakaz reklamy, sprzedaży internetowej i za pomocą urządzeń automatycznych oraz wymóg akceptacji przez Krajowe Biuro ds. Substancji Chemicznych. Produkty będą podlegać tym samym rygorom co wyroby nikotynowe.

Czy to nie jest przypadkiem dmuchanie na zimne? Młodzi kupują e-papierosy i wyroby nowatorskie i - choć nie ma pewności, jak one im szkodzą - uczą ich one pewnych nawyków, czemu MZ też próbuje przeciwdziałać.

Dokładnie tak. To niekorzystne nawyki behawioralne. Łatwość używania e-papierosów plus atrakcyjne smaki i aromaty stanowią o ich popularności.

Branża tytoniowa twierdzi, że ten produkt jest zdrowszy, bo nie zawiera substancji smolistych jak zwykły papieros.

Nie zgadzam się z określeniem "zdrowszy". Możemy co najwyżej powiedzieć "mniej szkodliwy" - i to w przypadku, gdy ktoś palił 30 tradycyjnych papierosów dziennie, a potem przeszedł na inny sposób używania nikotyny, dostarczając sobie mniej niezdrowych substancji. Problem leży w dostępności i atrakcyjności tych produktów. Połowa użytkowników e-papierosów korzysta wymiennie z tradycyjnych papierosów. To łatwa furtka do uzależnienia - można palić dyskretnie, bez charakterystycznego zapachu i ryzyka wykrycia przez czujniki dymu. Większa popularność przekłada się na częstsze używanie, a wysoka zawartość nikotyny pogłębia problem. Nałóg zawsze jest szkodliwy i należy się go pozbywać, nie relatywizować. To jak z alkoholem - przejście z wódki na piwo nie musi oznaczać poprawy, jeśli spożycie wzrasta.

Ile rocznie kosztuje nas leczenie chorób odnikotynowych?

To trudne do wyliczenia.

Branża tytoniowa, podobnie jak producenci alkoholu, jest w stanie pokazać wiele danych, które będą dowodzić, że na jej działalności budżet państwa zyskuje krocie. Ministerstwo Zdrowia powinno chyba wiedzieć, jaki jest bilans.

Ujemny - na leczenie wydajemy więcej, niż zyskujemy z akcyzy od wyrobów tytoniowych. Jednak nie wszystko da się przeliczyć na pieniądze. Ludzie chorują na raka płuc, jamy ustnej, piersi. Nikotyna powoduje rozwój wielu nowotworów. Około 200 chorób można powiązać ze stosowaniem tytoniu i nikotyny. Wpływają one na układ sercowo-naczyniowy, prowadzą do miażdżycy, nadciśnienia, zaburzeń rytmu serca i układu nerwowego.

To wszystko wymaga leczenia, skraca życie, pogarsza też jego jakość. Niektóre skutki są niepoliczalne, choć udowodnione. Widzimy znaczącą redukcję zachorowań, gdy spada używanie tytoniu i nikotyny.

W przypadku nowych substancji wiele pozostaje niewiadomą, ale nie możemy czekać 20 lat, pozwalając młodym ludziom na ich używanie, skoro wiemy, że są szkodliwe. Zawsze będzie grupa osób sięgających po używki, ale naszą rolą nie jest ułatwianie tego, lecz zapobieganie poprzez edukację oraz środki fiskalne i ograniczanie dostępności. Naszym celem nie jest wysoka sprzedaż i akcyza, ale dłuższe i zdrowsze życie ludzi.

Płynność NFZ:

Sytuacja Narodowego Funduszu Zdrowia wciąż jest trudna. Potrzeby budżetowe przewyższają wpływy ze składki zdrowotnej.(…) Nadal występują trudności z płatnościami za tzw. nadwykonania, nawet za trzeci kwartał ubiegłego roku, a płatności za czwarty nie są jeszcze realizowane.

Wojciech Konieczny
wiceminister zdrowia

Przejdźmy do tematu Narodowego Funduszu Zdrowia i jego finansów. Jaka jest obecnie sytuacja, szczególnie w kontekście zaburzeń płynności, o których mówiło się w drugiej połowie ubiegłego roku?

Sytuacja NFZ wciąż jest trudna. Potrzeby budżetowe przewyższają wpływy ze składki zdrowotnej. W poprzednich latach problem był maskowany przez fundusz zapasowy, który pozwolił uzupełnić kilkanaście miliardów złotych ubytku. Ale w zeszłym roku deficyt stał się już widoczny. Nadal występują trudności z płatnościami za tzw. nadwykonania, nawet za trzeci kwartał ubiegłego roku, a płatności za czwarty nie są jeszcze realizowane.

Skąd się wziął ten problem?

Polski Ład, wprowadzony przez Prawo i Sprawiedliwość, przyniósł wzrost przychodów ze składki zdrowotnej, szczególnie od przedsiębiorców i osób w wyższym progu podatkowym. Te dodatkowe pieniądze zostały przeznaczone na nadwykonania i fundusz zapasowy. Ale jednocześnie przeniesiono do NFZ zadania warte 11-13 mld zł, które wcześniej finansował budżet państwa. Mówiąc inaczej, fundusz dostał nowe obowiązki, ale nie poszły za tym pieniądze. I po dwóch latach powstała dziura, którą trzeba łatać dotacją budżetową. Przypomnę, że dotacja przewidziana na ten rok wynosi już ponad 18 mld zł, podczas gdy na 2024 r. planowano około 8 mld zł. Możliwe, że będzie potrzebne jej dalsze zwiększanie.

Jaka kwota ustabilizowałaby sytuację NFZ?

W zachowaniu płynności pomogłaby rezygnacja z tzw. zasady T-2. Chodzi o to, że nakłady na ochronę zdrowia szacowane są na podstawie PKB sprzed dwóch lat. Czyli tak, jakby ceny dziś były takie jak dwa lata temu. Tymczasem one oczywiście są już wyższe. Dodatkowo wprowadziliśmy ustawę wiążącą podwyżki wynagrodzeń w ochronie zdrowia ze wzrostem płac w gospodarce. Wzrost pensji minimalnej też powoduje wzrost kosztów szpitali – dotyczy to pracowników niemedycznych, dostawców, kooperantów. Oni mogą żądać wyższych stawek nawet w trakcie trwania kontraktów, gdy płaca minimalna rośnie. Szpitale ponoszą te koszty teraz, podczas gdy ich przychody są takie, jakby cofnęły się w czasie o dwa lata.

W takim razie jak pan ocenia projekt obniżenia składki zdrowotnej dla przedsiębiorców właśnie w tym kontekście: przychodów NFZ?

Uważam, że system składkowy powinien zostać zastąpiony podatkiem zdrowotnym, bo jest niewydolny, obciążony różnymi ulgami i często niepowiązany z rzeczywistością. Wiele sektorów gospodarki nie partycypuje odpowiednio w finansowaniu ochrony zdrowia.

"Nie" dla niższej składki:

Nie ma przestrzeni na zmniejszenie składki zdrowotnej - przeciwnie, potrzebujemy zwiększenia funduszy na ochronę zdrowia. Obniżenie składki zdrowotnej dla jednoosobowej działalności gospodarczej będzie zachęcać pracowników etatowych do przechodzenia na działalność.

Wojciech Konieczny
wiceminister zdrowia

Na przykład rolnictwo?

Nie tylko, duże firmy także. Wprowadzenie podatku zdrowotnego na zasadzie udziału w CIT – na przykład w wysokości 1 proc. – dałoby NFZ około 3,5 mld zł. Przy 3 proc. mielibyśmy ponad 10 mld zł. Jeśli będziemy tkwić w obecnym systemie składkowym, będziemy coraz więcej dopłacać z budżetu do NFZ. Obecnie to około 10-20 proc., za rok lub dwa może to być 30 proc., a docelowo nawet 50 proc.

Na razie na stole leży jednak projekt obniżenia składki zdrowotnej dla osób prowadzących działalność gospodarczą, a nie wprowadzenia podatku zdrowotnego.

Obniżanie składki, by potem zasypywać dziury w NFZ dotacjami z budżetu, nie jest rozwiązaniem. W innych krajach, na przykład w Niemczech, składka zdrowotna wynosi 13,5 proc. z niewielką liczbą ulg, a mimo to rozważa się jej podniesienie o około 1 proc. Nasze 9 proc., płacone głównie przez pracowników etatowych, emerytów i rencistów, nie utrzyma systemu opieki zdrowotnej, szczególnie gdy wiele osób jest zwolnionych z obowiązku jej uiszczania.

Pańską odpowiedź rozumiem tak, że jest pan przeciwny obniżaniu składki zdrowotnej dla przedsiębiorców.

Nie ma przestrzeni na zmniejszenie składki zdrowotnej - przeciwnie, potrzebujemy zwiększenia funduszy na ochronę zdrowia. Obniżenie składki zdrowotnej dla jednoosobowej działalności gospodarczej będzie zachęcać pracowników etatowych do przechodzenia na działalność. To wygeneruje dodatkowe straty. Nie przedstawiono sposobu, jak przy niższych składkach zapewnić więcej środków na ochronę zdrowia, skrócić kolejki, poprawić standardy czy zwiększyć zatrudnienie personelu medycznego.

Czy w ministerstwie trwają prace, choćby analityczne, nad zastąpieniem składki podatkiem zdrowotnym?

W ministerstwie nie. Ale podczas rozmów o obniżeniu składki i w czasie negocjacji z ministrem finansów przedstawialiśmy - jako Lewica – projekt takich zmian. Trudno jednak stworzyć spójną propozycję bez szczegółowych danych, którymi dysponuje Ministerstwo Finansów. Te prace powinny się toczyć i będziemy o to apelować jako Lewica. Wymaga to jednak zgody całego rządu i kompleksowego podejścia do ochrony zdrowia. Biorąc pod uwagę procedurę nadmiernego deficytu, którą objęta jest Polska, musimy szukać innych źródeł finansowania niż dopłaty z budżetu do niewydolnego systemu. Rosnący deficyt państwa ostatecznie odbije się również na ochronie zdrowia.