Polska kręci światowych filmowców

Małgorzata Grzegorczyk, Magdalena Wierzchowska
opublikowano: 2011-10-17 00:00

Już ściągamy mnóstwo projektów z postprodukcji filmowej. Chcemy powalczyć o więcej

W Polsce działa 100 — w większości prywatnych — producentów filmowych. Co rok zgarniają 200 mln zł, które przeznacza się w Polsce na produkcję filmów. Na rynku efektów specjalnych, gier komputerowych i postprodukcji, czyli wszystkiego, co robi się po zakończeniu zdjęć, dużych firm jest kilkanaście. Ich obroty można szacować na 60-80 mln zł.

Ale to bardzo dynamicznie rozwijający się rynek. I coraz częściej dostrzegany za granicą. — Jesteśmy w światowej czołówce, jeśli chodzi o kapitał ludzki, a umiejętności polskich twórców są wspierane przez technologię. Śmiało możemy też stwierdzić, że Polska ciągle jest atrakcyjna, jeśli chodzi o stawki cenowe — jesteśmy tańsi o około 30 proc. od konkurencji — mówi Marek Gabryjelski, wiceprezes Alvernia Studios, firmy założonej przez wizjonera Stanisława Tyczyńskiego w kosmicznych kopułkach w Alwerni pod Krakowem.

— W Polsce dobrze rozwija się przemysł montażowy. Nasi specjaliści robią to szybko, tanio i bezpiecznie — dodaje Daniel Wocial, ekspert ds. HR, obecnie dyrektor departamentu zarządzania personelem i organizacją AXA Direct.

Zagranica chwali

Polska jest również potęgą w efektach specjalnych. — W 2010 r. 12,5 proc. przychodów zrealizowaliśmy przy współpracy z klientami zagranicznymi. W 2011 r. udział eksportu wyniesie ponad 20 proc. całkowitych przychodów. Wartość eksportu wyrażona w złotych podwoiła się w stosunku do 2010 r. — mówi Jarosław Sawko, członek zarządu Platige Image, w którym dyrektorem artystycznym jest Tomasz Bagiński, twórca oscarowej „Katedry”. W Polsce zrobienie efektów specjalnych do średniej klasy filmu fabularnego kosztuje około 1-1,5 mln zł.

Natomiast taka usługa dla filmu zachodniego klasy B, według wymagań światowych, to 4 mln zł. We Francji — 6-7 mln zł, a w USA — 10 mln zł. Firmy, takie jak zajmująca się efektami specjalnymi ATM FX czy Alvernia Studios, mówią, że zagraniczni kontrahenci sami ich odnajdują. — Wybraliśmy Alvernię, bo ich oferta najbardziej odpowiadała naszym potrzebom, mieli bardzo dobre portfolio, świetny sprzęt i oferowali niesamowite możliwości za dobrą cenę. Stosunkowo niewielka odległość od Belgradu była też atutem. Będziemy polecać usługi Alverni innym — mówi Milovan Mladenovic z serbskiego Crater Studio.

— Firmy skandynawskie są zainteresowane zamawianiem postprodukcji w Polsce. Tego typu usługi są dużo droższe w Norwegii. Mamy też bardzo dobre doświadczenie we współpracy z firmami z Polski — mówi Ingrid Lill Høgtun, norweska współproducentka filmu „Essential Killing”, zdobywcy tegorocznych Złotych Lwów.

PISF nakręca

Polski Instytut Sztuki Filmowej (PISF), wymuszając poprzez dotacje, np. do międzynarodowych koprodukcji, udział polskich firm i producentów, nakręca koniunkturę na usługi polskich specjalistów.

— Wspierając koprodukcje międzynarodowe, oczekujemy, że zdecydowana większość środków z naszej dotacji będzie wydatkowana na terenie Polski. Często pieniądze w dużej części wykorzystywane na zatrudnienie polskich specjalistów od postprodukcji i efektów specjalnych, którzy pracując przy koprodukcjach, zyskują znakomite referencje i w konsekwencji większe szanse na zatrudnienie przy kolejnych dużych projektach — mówi Agnieszka Odorowicz, dyrektor PISF. Wizytówką dla PISF i polskich producentów może być oskarowy „Piotruś i wilk”, który w 95 proc. był zrobiony przez ekipę z Polski, a cyfrowa postprodukcja została zrealizowana w naszym kraju w 75 proc.

Film też ma szansę

Część ekspertów sądzi, że to czas, by powalczyć o więcej. — Już jesteśmy liderem w centrach usług biznesowych w Europie. Dlaczego nie mielibyśmy się stać liderem w branży filmowej? Największą konkurencją są dziś Czechy i Węgry. Jednak mamy specjalistów, logistykę, ośrodki w Łodzi, Krakowie i we Wrocławiu oraz niższe koszty. Musimy tylko wypromować odpowiednio nasze atuty — podpowiada Jacek Levernes, prezes Związku Liderów Sektora Usług Biznesowych w Polsce (ABSL), organizacji założonej w 2009 r., która w tym roku wywalczyła dla sektora nowoczesnych usług dostęp do grantów rządowych. Wygląda na to, że branża filmowa może się wybić dzięki kilku wizjonerom, którzy czasem wbrew rozsądkowi inwestują gigantyczne pieniądze w budowane z rozmachem studia.

Mowa tu nie tylko o legendarnej Alverni, która wygląda jak żywcem wyjęta z „Gwiezdnych wojen”, ale też o studiach ATM Grupy, których część jest zlokalizowana w pięknie odrestaurowanej posiadłości, a dla potrzeb filmowców wykorzystywana jest stajnia czy stróżówka. Przeskoczyli oni z filmowej ery kamienia łupanego w futurystyczną epokę z „Raportu mniejszości”. — W Polsce były stare, wyeksplatowane wytwórnie filmowe. Do połowy z ich hal zdjęciowych zachodni producenci nie wpuszczą nawet aktora klasy C. Teraz w Polsce powstały studia na najwyższym światowym poziomie — mówi Robert Mościcki, prezes ATM FX, członek zarządu ATM Studio.

Jak nikt na świecie

W przyszłym roku na terenie Wrocławskiej Wytwórni Filmów Fabularnych otwarte zostaną Wrocławskie Studia Technologii Wizualnych, które będą tworzyć obrazy składające się z wielu warstw osobno filmowanych, potem ze sobą łączonych. Dziś w największych studiach robi się to w drogi i czasochłonny sposób, a efekty można ocenić dopiero w czasie montażu, już po zakończonych zdjęciach.

We Wrocławiu będzie to realizowane w czasie rzeczywistym. W studiu znajdzie się sprzęt, jakiego — zdaniem Zbigniewa Rybczyńskiego, dyrektora programowego ośrodka, który w 1983 r. jako pierwszy polski twórca zdobył Oskara — nie ma żadne studio na świecie.

Problemem cały czas jest VAT. Proces zwrotu podatku jest w Polsce żmudny i czasochłonny, co sprawia, że często przegrywamy z Czechami czy Niemcami. PISF szacował kilka lat temu, że z tego powodu omijają nas produkcje za 240 mln USD. Ale nie wszystkim VAT przeszkadza. — Ostatnio podczas negocjacji z kandyjskim producentem kontrahenci zmartwili się, gdy usłyszeli, że jeszcze trzeba dodać VAT. Ale okazało się, że ja mówiłem o milionach złotych, a oni — o milionach dolarów — mówi Robert Mościcki.

Nie popisali się

W czerwcu 2007 r. premier Jarosław Kaczyński ogłosił, że na terenie byłego lotniska wojskowego w Nowym Mieście powstanie studio produkcyjne. Koszt inwestycji szacowano na 100 mln EUR, pieniądze miały pochodzić głównie z UE. Na 467 ha miało powstać 10 hal filmowych, zakłady budowy dekoracji i biura. Stałe zatrudnienie miało tu znaleźć 150-200 osób, a w okresach produkcyjnych – nawet 1500. Otwarcie planowano w 2009 r. Projekt został umieszczony na liście priorytetowej unijnego dofinansowania. W grudniu, już po wyborach i przejęciu władzy przez PO, Ministerstwo Rozwoju Regionalnego wykreśliło projekt z listy kluczowych inwestycji.

Będą tworzyć klaster

We Wrocławiu powstaje klaster multimedialny Creativro. Mają go tworzyć m.in. firmy Xantus (jedno z największych w Polsce studiów 3D, należące do Grupy ADV), Tequilla Mobile czy Can’t Stop Games oraz Agencja Rozwoju Aglomeracji Wrocławskiej. Jego organizatorzy chcieliby zaprosić m.in. Wrocławskie Studia Technologii Wizualnych, które powstają przy Wrocławskiej Wytwórni Filmów Fabularnych. Klaster będzie się ubiegał o unijne dofinansowanie. Pomysł jego utworzenia powstał, gdy Wrocław został wybrany Europejską Stolicą Kultury 2016. Okazało się, że silnie reprezentowana jest w mieście branża multimedialna: gier, efektów specjalnych i filmów animowanych.