Światowa pandemia koronawirusa i środki zaradcze podjęte przez rządy państw, by minimalizować jej rozprzestrzenianie, wywołały najgłębszy w powojennej historii świata kryzys gospodarczy. Nie tylko jednak jego głębokość świadczy o przełomowości okresu, przez który przechodzimy. O ile bowiem załamanie z 2008 r. było kryzysem bankowym wywołanym pęknięciem bańki na rynku kredytów hipotecznych, o tyle bieżący kryzys podaje w wątpliwość podstawę obecnie obowiązującego światowego mechanizmu gospodarczego, a więc globalizację handlu.

To obudziło dyskusję, która może mieć przełomowe znaczenie dla przyszłości światowej gospodarki, może bowiem przemodelować obowiązujący ład gospodarczy. Ta zmiana dla Polski może być niezwykle korzystna. Między styczniem a czerwcem 2020 r. Polska odnotowała nadwyżkę w handlu towarowym w wysokości 4,9 mld EUR. To 4,6 mld więcej niż w analogicznym okresie zeszłego roku. Tak dobry wynik w tak złych gospodarczo czasach to po części konsekwencja relatywnie niskiego zaawansowania technologicznego polskiego eksportu — żywność i inne podstawowe produkty konsumpcyjne najmniej straciły na zerwaniu globalnych łańcuchów dostaw. To jednak może się niedługo zmienić.
Zmiana paradygmatu
Przed tym, jak świat po raz pierwszy usłyszał o chorobie COVID-19, o tym, gdzie przedsiębiorstwa lokowały swoją produkcję, decydował niemal wyłącznie czynnik ekonomiczny. Przy takim podejściu uprzywilejowaną pozycję miały kraje azjatyckie, z Chinami na czele, tam koszty produkcji dla zagranicznych korporacji były bowiem wyjątkowo niskie. Funkcjonowanie globalnego łańcucha dostaw możliwe było jednak tylko w sytuacji, w której transport dóbr i osób po całym świecie był niezachwiany, a to zmieniło się w momencie wybuchu pandemii. Z jednej strony część rządów zdecydowała się ograniczać przypływ ludności z poszczególnych państw, na początku przede wszystkim z Chin.
Z drugiej strony nagle wszystkie kraje świata na cito potrzebowały sprzętu ochrony osobistej, który produkowany jest głównie właśnie w Chinach. W momencie kryzysu okazało się, że miejsce produkcji ma gigantyczne znaczenie — Chińczycy niechętnie sprzedawali produkty najlepszej jakości za granicę, więc wysyłali zewnętrznym odbiorcom podróbki, czego ofiarą stała się m.in. Polska. Podczas gdy tysiące ludzi chorowały, nawet najbogatsze państwa świata, jak Wielka Brytania czy Francja, desperacko na całym świecie poszukiwały tego sprzętu ochronnego, by ratować życie swoich obywateli. Ta lekcja będzie miała długoterminowe konsekwencje.
— Francja musi zachować niezależność finansową oraz odbudować niezależność rolniczą, sanitarną, przemysłową i technologiczną — mówił w swoim orędziu prezydent Emmanuel Macron, sygnalizując, że po wygaszeniu pandemii trzeba się skupić na odbudowie niezależności gospodarki od zagranicznych, a w szczególności pozaeuropejskich, elementów łańcucha dostaw.
Podobne deklaracje publicznie wygłaszali kanclerz Niemiec, premier Wielkiej Brytanii czy prezydent USA.
Premier Mateusz Morawiecki z kolei jasno wyraża nadzieję, że w obliczu trwającego kryzysu więcej światowych korporacji przychylniej spojrzy na Polskę i inne kraje naszego regionu, by to do nas przenieść swoje fabryki kosztem odleglejszych kulturowo Chin. Czy to początek gwałtownej, radykalnej zmiany?
Ewolucja, nie rewolucja
Jakub Sawulski, ekspert Polskiego Instytutu Ekonomicznego i wykładowca SGH, zauważa, że choć rządy mogą wymusić ograniczenie optymalizacji kosztowej w niektórych sektorach, globalizacja zostanie ograniczona dopiero wtedy, gdy firmy same zaczną stawiać na rodzimych dostawców.
— Wydaje się, że w wielu państwach zapada obecnie decyzja o tym, że pewne strategiczne dla bezpieczeństwa łańcuchy dostaw powinny być ulokowane bliżej kraju. Chodzi np. o produkcję leków czy sprzętu medycznego. W niektórych sektorach państwo rzeczywiście może wymusić takie działania. Znaczące cofnięcie się globalizacji nastąpiłoby jednak, gdyby decyzje o przeniesieniu łańcucha dostaw do macierzystego kraju były podejmowane na poziomie przedsiębiorstw w różnych sektorach, bez presji ze strony państwa. Wycena ryzyka związanego z bezpieczeństwem dostaw zapewne wzrośnie i być może stanie się istotną częścią kosztów produkcji dóbr za granicą. Na tyle istotną, że firmy będą ściągały łańcuchy dostaw bliżej głównych państw, w których operują, w tym do Polski — mówi Jakub Sawulski.
Polska może zyskać
Jak zaznacza Paweł Bukowski, ekonomista London School of Economics, część ekspertów spodziewa się dokładnie takich kroków ze strony przedsiębiorstw na całym świecie.
— Nawet w bardzo wczesnej fazie rozprzestrzeniania się wirusa, kiedy jeszcze nie było chorych w Europie, zachodnie firmy musiały wstrzymać produkcję lub świadczenie usług [np. konsultingowych — red.], ponieważ ich partnerzy z Azji nie mogli pracować. To uwidoczniło, że nawet lokalny kryzys, jakim była epidemia na początku, może mieć globalne skutki dla gospodarki światowej. Łańcuchy dostaw przenoszą szoki z kontynentu na kontynent, z jednej gałęzi do drugiej — tłumaczy Paweł Bukowski.
Jednocześnie istnieje szansa, że taka sytuacja może być szansą dla Polski.
— Firmy mogą chcieć się ubezpieczyć na przyszłość i przenieść z powrotem produkcję kluczowych komponentów. Paradoksalnie może na tym zyskać Polska. Zajmując w globalnym łańcuchu dostaw podobne miejsce jak Chiny, ale jednak będąc znacznie bliżej geograficznie i kulturowo, nasza gospodarka może się stać bezpieczniejszą i efektywniejszą opcją dla zachodnich producentów — podkreśla Paweł Bukowski.