Polska może doświadczyć tego co Wielka Brytania

opublikowano: 27-09-2022, 20:00
Play icon
Posłuchaj
Speaker icon
Close icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl

Gwałtowna przecena funta i skok stóp procentowych na Węgrzech są wielkim ostrzeżeniem dla Polski. Jesteśmy na podobnym kursie, choć mamy nieco lepszą sytuację budżetową.

To, co dzieje się obecnie w Wielkiej Brytanii, powinno być bardzo uważnie analizowane w Polsce. Kraj ten stał się kolejną w Europie ofiarą zwiększonej czujności inwestorów dotyczącej polityki fiskalnej. Plany nowego brytyjskiego rządu dotyczące znacznego powiększenia deficytu fiskalnego wywołały potężną przecenę funta i brytyjskich obligacji skarbowych. Kilka miesięcy wcześniej dokładnie ten sam scenariusz przechodziły Węgry. Wybory, zwiększone wydatki/niższe podatki, przecena waluty, gwałtowny wzrost stóp procentowych. My mamy w przyszłym roku wybory parlamentarne, które przez obie strony sporu politycznego są traktowane jako przełomowy moment w historii kraju. Ryzyko dla waluty i stóp procentowych staje się coraz wyższe.

Przecena funta i brytyjskich obligacji stała się w ostatnim tygodniu jednym z najważniejszych wydarzeń na rynkach finansowych i jednym z największych wstrząsów w historii najnowszej tego kraju. W ciągu zaledwie dwóch tygodni funt stracił wobec euro 4 proc., a wobec dolara 7 proc. Rentowności brytyjskich obligacji 10-letnich wzrosły o ponad 1,1 pkt proc. Członkowie rady amerykańskiego Fedu zaczęli ostrzegać, że sytuacja w Wielkiej Brytanii staje się zagrożeniem dla stabilności finansowej na świecie.

Skąd całe zamieszanie? W partii konserwatywnej toczyły się zażarte wybory o władzę nad partią i tym samym nad krajem. Zwyciężająca Liz Truss obiecała wyborcom potężne cięcia podatków i dotacje do niskich cen energii. W ostatnich dniach zaczęła realizować swoje obietnice. A inwestorzy na rynku uznali, że tak znacząca stymulacja fiskalna gospodarki musi oznaczać znacznie wyższą inflację i znacznie wyższe stopy procentowe. Waluta i obligacje zaczęły gwałtownie tracić. Skala reakcji rynku była jednak zaskoczeniem. Przez ostatnie 10-20 lat inwestorzy i analitycy przyzwyczaili się, że deficyty fiskalne są traktowane przez rynek z pobłażaniem, że można je zwiększać bez specjalnych kosztów związanych z ucieczką inwestorów z rynku obligacji. Sytuacja w Wielkiej Brytanii pokazuje, że ten czas się skończył.

Wielka Brytania nie jest pierwszym krajem, który przechodzi w tym roku taką konfrontację z inwestorami. Dokładnie tą samą ścieżką – lub nawet jeszcze gorszą – podążają Węgry. Wiktor Orban przed kwietniowymi wyborami podniósł wynagrodzenia w sektorze publicznym oraz dokonał obniżek podatków. Efektem był wzrost deficytu fiskalnego oraz drastyczny spadek zaufania do forinta. Efekt? We wtorek węgierski bank centralny podniósł referencyjną stopę procentową do 13 proc.(!). Kraj utracił bowiem kontrolę nad walutą oraz inflacją. W lecie rząd w Budapeszcie wykonywał dramatyczne ruchy, by dogadać się z Komisją Europejską w sprawie uruchomienia funduszy europejskich – zamrożonych dotychczas z powodu sporu o praworządność. Porozumienia nie udało się osiągnąć.

Wydaje się, że Polska podąża bardzo podobną ścieżką, co Wielka Brytania i Węgry. Jeszcze nie znaleźliśmy się w punkcie, w którym doznalibyśmy tak drastycznej przeceny waluty i skoku rynkowych stóp procentowych. Warto zauważyć, że rentowności obligacji skorygowane o bieżącą inflację są w Polsce niższe niż w Wielkiej Brytanii i niższe niż na Węgrzech. Ale mamy podobny problem, co oba kraje: wybory, którym towarzyszy presja na zwiększanie wydatków publicznych i obniżanie podatków. Rząd obiecuje dopłaty dla użytkowników energii, szeroko idące mrożenie cen prądu, prowadzi wielki program zbrojeń (słuszny z punktu widzenia bezpieczeństwa kraju), a jednocześnie obniża podatki dochodowe. Pojawiła się próba załatania części ubytków w finansach publicznych w postaci tzw. podatku Sasina, ale budzi ona tyle kontrowersji i rodzi tak wielkie ryzyko, że może w ogóle nie wejść w życie.

W ujęciu makroekonomicznym wszystkie te zjawiska składają się na problem tzw. podwójnego deficytu, czyli deficytu fiskalnego i deficytu na rachunku obrotów bieżących. Pierwszy pokazuje potrzeby zadłużeniowe rządu, a drugi – całej gospodarki wobec świata zewnętrznego. Podwójny deficyt wskazuje często, że polityka fiskalna prowadzi do nierównowagi makroekonomicznej, czyli nadmiernego popytu w relacji do zdolności wytwórczych.

Jednocześnie jesteśmy krajem o bardzo wysokiej bieżącej inflacji, a więc trudniej nam będzie niż Brytyjczykom sprowadzić tempo wzrostu cen do jednocyfrowych poziomów. Będzie to wymagało więcej wyrzeczeń i będzie większym wyzwaniem politycznym. Dlatego cała układanka wygląda niepokojąco.

Jest natomiast jeden czynnik, który nas odróżnia na plus w porównaniu z Wielką Brytanią i Węgrami. Wbrew pozorom mieliśmy w pierwszej części roku wyraźnie lepszą sytuację w finansach publicznych. W pierwszym kwartale nasz deficyt całego sektora instytucji rządowych i samorządowych, liczony według zasad Unii Europejskiej, wyniósł tylko 1,2 proc. PKB. Dla porównania, w Wielkiej Brytanii było to 2,6 proc. PKB, a na Węgrzech 6,9 proc. PKB. W całym 2022 roku nasz deficyt fiskalny będzie zapewne mniejszy od oczekiwań, w dużej mierze dzięki temu, że wysoka inflacja prowadzi do realnego ograniczenia niektórych wydatków. Fiskalna odnoga wspomnianego zjawiska podwójnego deficytu nie wygląda na razie tragicznie.

Na ten moment jeszcze się bronimy, jeszcze nie doświadczyliśmy panicznej wyprzedaży waluty. Ale jesteśmy na krawędzi. Jesteśmy jak jacht płynący na pełnym przechyleniu, któremu wystarczy jeden podmuch do wywrotki. Wysoka inflacja i wybory to wybuchowa mieszanka. Mam dużą obawę, że wybuchnie również w Polsce.

© ℗
Rozpowszechnianie niniejszego artykułu możliwe jest tylko i wyłącznie zgodnie z postanowieniami „Regulaminu korzystania z artykułów prasowych” i po wcześniejszym uiszczeniu należności, zgodnie z cennikiem.

Podpis: Ignacy Morawski

Polecane