Polska solidarność i unijna rezerwa

Jacek Zalewski
opublikowano: 2006-11-23 00:00

Gruzja obchodzi dzisiaj trzecią rocznicę rewolucji róż, czyli społecznego protestu, który 23 listopada 2003 r. obalił prezydenta Eduarda Szewardnadze. Wkrótce potem na jego następcę wybrany został Michel Saakaszwili. Patronami pokojowego przekazania władzy byli szefowie dyplomacji USA i Rosji, Colin Powell i Siergiej Iwanow, ale Gruzja szybko obrała kurs na Zachód, neutralizując wpływy Kremla.

To znaczy — jednoznacznie prozachodni jest kurs rządu, składającego się z młodych ludzi po uczelniach amerykańskich, na co dzień używających angielskiego. Ale na ulicy jest zupełnie inaczej — poza gruzińskim jedynym językiem zdatnym do porozumienia się pozostaje rosyjski, tyle że już ze statusem języka obcego, co ma ogromne znaczenie psychologiczne. Mentalnie jednak i sfery rządzące polityką, i raczkujący biznes tkwią nadal w poprzednim systemie. Podobnie jak inne republiki poradzieckie Gruzja jest gospodarczo ściśle powiązana z Rosją i dlatego tak dotkliwie odczuła blokadę komunikacyjną nałożoną na nią przez Kreml w odwecie za zbytnie akcentowanie wolności.

Prezydent Saakaszwili bardzo często gości w Unii Europejskiej i snuje plany przystąpienia Gruzji do Wspólnoty. Unijny establishment jest jednak przerażony jego antyrosyjską retoryką, zwłaszcza ostatnio, przed szczytem UE z Rosją. Dlatego oficjalny udział Polski w dzisiejszych uroczystościach w Tbilisi — co prawda bez udziału prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który nie poleciał ze względu na katastrofę górniczą — jest unijnym wyjątkiem, na podobną demonstrację poparcia zdecydowała się jeszcze tylko Estonia. Solidarnie podaje Gruzinom rękę, podobnie jak ćwierć wieku temu nam dodawały otuchy demokracje zachodnie. Rosja taki gest Polski ocenia jednoznacznie nieprzychylnie — ciekawe, czy i jak przełoży się on na kwestię mięsną.