Tradycyjnie złoto uchodzi za bezpieczną przystań. Czyli za miejsce, gdzie można spokojnie zacumować kapitał, gdy na światowych rynkach trwa sztorm. Ta rola złota została potwierdzona w marcu i kwietniu podczas uderzenia koronakryzysu dewastującego światową gospodarkę. Ale od trzech miesięcy rynki akcji są w niesamowitym gazie, ciągnąc w górę po przeszło 40 proc. od marcowego dna. Wydawałoby się, że w takim otoczeniu mało kto będzie zainteresowany złotem.
A jednak statystyki pokazują coś zupełnie odwrotnego. Tylko w maju do funduszy ETF inwestujących w złoto 100 proc. pieniędzy klientów napłynęło 8,5 mld USD netto. To przełożyło się na zwiększenie stanu posiadania „złotych” ETF-ów o 154,26 ton żółtego metalu — wynika z danych Światowej Rady Złota (World Gold Council — WGC). A więc prawie tyle samo co w marcu i niewiele mniej od 171 ton odnotowanych w kwietniu. W rezultacie na koniec maja ETF-y kontrolowały rekordowe 3510,4 ton złota. To o jedną piątą więcej niż na początku 2020 r. i o blisko połowę więcej niż rok temu. Tylko od początku tego roku aktywa złotych funduszy zwiększyły się o ponad 623 tony.
W ujęciu nominalnym daje to napływ gotówki na poziomie 33,7 mld USD w ciągu pięciu miesięcy, a więc już o 40 proc. więcej niż w rekordowym pod tym względem roku 2016.
Kupują w Ameryce i Europie
Za większość majowych zakupów odpowiadały ETF-y amerykańskie, które zwiększyły swój stan posiadania o 102 tony królewskiego metalu. Fundusze europejskie dokupiły 45 ton. Tylko 4,8 tony dorzuciły ETF-y z Chin, gdzie jednak wśród inwestorów znacznie popularniejszym sposobem inwestowania w złoto jest zakup sztabek i monet bulionowych. Dlaczego złoto wciąż cieszyło się niesłabnącą popularnością pomimo potężnej hossy na rynkach akcji? Po pierwsze, wielu inwestorów wciąż jest mocno zaniepokojonych gospodarczymi i społecznymi konsekwencjami pandemii COVID-19.
Nawet jeśli sam wirus nie sieje już takiego strachu jak jeszcze w marcu, to globalna gospodarka jeszcze lata będzie się podnosić po narzuconym przez władze lockdownie. Po drugie, część inwestorów jest wręcz przerażona skalą ekspansji monetarnej banków centralnych, a w szczególności amerykańskiej Rezerwy Federalnej. Tylko przez ostatnie trzy miesiące Fed powiększył swój bilans o ponad 3 bln USD, skupując nie tylko masowo emitowane przez Departament Skarbu obligacje skarbowe, ale również dług bankrutujących korporacji o śmieciowym ratingu.
To doprowadziło do sztucznego zaniżenia rentowności nie tylko amerykańskich Treasuries, ale też długu korporacyjnego. A w świecie, w którym obligacje praktycznie nie przynoszą odsetek, lokata w złocie (także przynosząca zerowe odsetki) traci swój główny mankament. Po trzecie, widząc równoczesny skok stopy bezrobocia do najwyższego poziomu od czasów wielkiego kryzysu (z 3,5 proc. w lutym do 14,7 proc. w kwietniu) i potężny wzrost długu publicznego w USA (z 23,4 bln USD na początku marca do 26,1 bln USD w połowie czerwca), po rynku krążą obawy przed powtórką stagflacji z lat 70. XX w. Były to (nomen omen) złote czasy dla złota, którego cena w ciągu nieco ponad dekady podskoczyła z 35,20 USD do 850 USD za uncję.
Kupują, bo rosło?
W grze może być jeszcze jeden — dość banalny powód. Cena złota w ujęciu dolarowym wzrosła od początku roku o ponad 13 proc., podczas gdy główne indeksy giełdowe (poza Nasdaqiem) wciąż są notowane wyraźnie niżej niż na początku 2020 r. Wśród głównych klas aktywów w tej kategorii ze złotem mogą konkurować jedynie… amerykańskie obligacje skarbowe, na których można było zarobić ponad 12 proc. od początku roku. W tym sensie złoto — zwłaszcza w postaci udziałów w giełdowych funduszach — mogło stać się kolejnym aktywem spekulacyjnym. A przynajmniej w krótkim terminie. Jeśli jednak tak jest, to za wzrostem notowań złota nie stoją ci sami spekulanci co zwykle.
Takie przynajmniej wnioski można wysunąć na podstawie analizy spekulacyjnych pozycji na nowojorskim rynku terminowym. Według stanu na 9 czerwca (to ostatnie dostępne dane) długa spekulacyjna pozycja netto (SPN) w kontraktach na złoto notowanych na giełdzie Comex osiągnęła najniższy poziom od roku. Przez ostatnie cztery miesiące SPN została zredukowana o przeszło 40 proc., czyli o zdumiewającą liczbę 145 tys. kontraktów. Oznacza to, że spekulacyjnie nastawieni uczestnicy rynku — fundusze hedgingowe czy banki inwestycyjne — szybko redukowały swoje zakłady o dalszy wzrost cen złota. Statystyki SPN traktowane są jako wskaźnik kontrarny. To znaczy, że rekordowo niskie zaangażowanie spekulacyjnego kapitału (jak choćby w październiku 2018 czy grudniu 2015) uważa się za sygnał kupna. Z kolei ekstremalnie wysokie odczyty SPN nierzadko poprzedzały lokalne szczyty dolarowych notowań złota i skłaniały do zamykania długich pozycji w złotych kontraktach.
Reasumując, wysokie notowania złota kłócą się z koronawirusową hossą na rynkach akcji i równocześnie znakomicie wpisują się w otoczenie zerowych stóp procentowych i bezprecedensowej ekspansji monetarnej w Stanach Zjednoczonych. Realnie ujemne stopy procentowe w Ameryce historycznie wspierały wzrost cen złota, a i lęk przed powtórką wielkiego kryzysu wciąż wspiera notowania kruszcu.