Okazało się bowiem, że w południe w środę 20 stycznia umieściłem wpis, w którym napisałem między innymi, że „administracji [USA] nie stać było na to, co jest niezbędne, czyli na przymusowe rozdzielenie działalności inwestycyjnej i bankowej. Regulowała to po Wielkim Kryzysie ustawa Glass-Steagalla, która została uchylona w 1999 roku, co otworzyło drogę do kryzysu w sektorze bankowym. Lobbyści działali tak skutecznie, że tej regulacji nie ma projekcie, mimo że bardzo wiele znanych nazwisk mówi o konieczności jej przywrócenia.". To pojawiło się w południe, a tymczasem już kilkanaście godzin później zostały podjęte decyzje, które całkowicie ten fragment tekstu zdezaktualizowały.
Zapewne Czytelnicy tego bloga już dobrze wiedzą, o co chodzi, ale tym, którzy nie wiedzą, przyda się kilka słów wyjaśnienia. Właśnie w środę prezydent Barack Obama spotkał się z Paulem Volckerem, szefem swojej rady ds. zwalczania kryzysu i byłym szefem Fed (najbardziej poważanym wśród szefów Fed). Ustalono tam, że administracja zgłosi propozycje dalszy reform rynku finansowego. W czwartek prezydent te propozycje przedstawił.
W największym skrócie chodzi o to, żeby po pierwsze ograniczyć wielkość instytucji finansowych po to, żeby nie było w sytuacji, że jakiś bank jest „za duży żeby upaść" i trzeba go ratować pieniędzmi podatnika. Po drugie zmiany mają doprowadzić do tego, że w praktyce rozdzielona zostanie działalność inwestycyjna od bankowej. Tym bowiem byłby zakaz prowadzenia działalności na rachunek własny przez banki komercyjne. Gdyby te regulacje weszły w życie to jedyną drogą do dużych zysków byłoby wydzielenie działalności inwestycyjnej do odrębnej spółki i pozostawienie w banku klasycznej działalności depozytowo/kredytowej. Przypomnieć jednak trzeba, że obecnie ta ostania działalność przynosi straty.
Firma prowadząca działalność inwestycyjną miałaby sto procent pewności, że w przypadku zagrożenie upadłością nikt by jej nie ratował, a z pewnością nie ratowałby jej pieniędzmi podatnika. Po prostu upadłaby, a inwestorzy straciliby swoje pieniądze. Być może upadałyby też inne spółki tego segmentu globalnych finansów. Jednak sektor bankowości komercyjnej (depozytowo/kredytowy) pozostałby nietknięty, a przecież to ten właśnie sektor jest dla gospodarki odpowiednikiem układem krwionośnego człowieka. Inaczej mówiąc byłby to pewnego rodzaju powrót do ustawy Glass-Steagalla, o której pisałem wyżej.
Oceniając inicjatywę administracji USA można powiedzieć: wreszcie. Takich decyzji od dawna brakowało i należy się tylko dziwić, dlaczego trzeba było całego roku, żeby te zmiany zaproponować. I tutaj koleina uwaga. Nie jest bowiem pewne, że to ociąganie się było błędem. Nie wykluczam, że było z góry założone. W końcu przecież wszystkie autorytety mówiły, że takie regulacje są konieczne, a jednak nikt ich nie proponował. Być może chodziło o to, żeby je zaproponować wtedy, kiedy gospodarka odżyje, indeksy giełdowe wzrosną, a strach o losy banków spadnie do zera. Gdyby tak rzeczywiście było to należałoby uznać tę rozgrywkę za majstersztyk.
Zaproponować regulacje, to nie znaczy jednak, że przyjąć, bo lobbyści zrobią wszystko, żeby regulacje rozmiękczyć. Jest ich w Waszyngtonie ponad 40 tysięcy, a pieniędzy dla nich z pewnością wystarczy, bo jest ich w zainteresowanych utrąceniem tych regulacji naprawdę mnóstwo. Na przykład w Goldman Sachs premie za 2009 będą wynosiły 498 tysięcy dolarów (z groszami) na każdego z 32.500 pracowników. Pamiętać też trzeba, że w nocy z wtorku na środę Demokraci utracili w Senacie większość, która pozwoliłaby im przepchnąć odpowiednie regulacje bez protestu Republikanów.
Republikanom będzie jednak bardzo trudno uzasadnić przed elektoratem głosowanie przeciwko tej propozycji. Nie bez powodu nawet nasza prasa pisze o „populistycznych" propozycjach prezydenta Obamy. Tak, one rzeczywiście zostaną przez elektorat zrozumiane i przyjęte z aplauzem. Jednak w tym przypadku jest to dobry populizm. Tak jak „dobry cholesterol" istnieje bowiem również „dobry populizm". Do ludzi trzeba umieć dotrzeć. W piątek Meredith Whitney, bardzo znana analityczka, która miała w ostatnich latach wiele trafnych prognoz, powiedziała, że plan Obamy będzie najprawdopodobniej uchwalony, co „dramatycznie" zmniejszy zyski z inwestycji. Odpowiedzią rynku na takie dictum była totalna wyprzedaż trudno się temu dziwić. Zakładam jednak, że nie byłoby takich reakcji, gdyby nie to, że rynek po prostu dojrzał do styczniowej korekty.
Wpis, do którego jest to post scriptum kończyłem ostrzeżeniem, w którym napisałem między innymi, że „prawdziwe reformy mogą zostać przeprowadzone po prawdziwym Kryzysie". Czy zapowiedź zmian, którą przedstawił prezydent Obama każe uznać tę tezę za nieprawdziwą? Niestety nie. Pozostaje jeszcze potężny rynek instrumentów pochodnych i „shadow banking", które nadal będą grozić światu. Przyjęcie przez Kongres propozycji administracji USA znacznie zmniejszałoby jednak prawdopodobieństwo bardzo szybkiego powrotu do ostrej fazy kryzysu.
Zapraszam na zaprzyjaźniony ze mną portal: http://studioopinii.pl/
