Premier Ewa Kopacz oburza się, że prezes Jarosław Kaczyński w sobotę zawłaszczył dla Prawa i Sprawiedliwości rocznicę stanu wojennego. W kwestii daty ma rację, jednak sama instytucja antyrządowego pochodu opozycji jest bronią doskonale znaną również Platformie Obywatelskiej. Przypomnę wielki marsz z 8 października 2006 r., który różnił się od 13 grudnia 2014 r. kilkoma szczegółami — był błękitny, a nie biało-czerwony, no i data neutralna. Ale reszta przebiegała podobnie, ogólne hasło brzmiało „Precz z pisokracją”, a Donald Tusk z balkonu Hotelu Europejskiego głośno kierował do premiera Jarosława Kaczyńskiego przesłanie „Tu jest Polska”. Nie miało to jednak żadnego przełożenia na zmianę władzy. Kadencja parlamentu skrócona została dopiero rok później, po rozsypaniu się koalicji PiS z LPR i Samoobroną.

Obecna sytuacja w walce o władzę kalendarzowo układa się podobnie. Wybory parlamentarne planowo odbędą się w październiku 2015 r., prawdopodobieństwo że stanie się to wcześniej — wynosi zero. Świeże sondaże wskazują na rozkład głosów podobny do skumulowanych wyników wyborów do sejmików województw — PiS może zająć pierwsze miejsce i zdobyć w Sejmie najwięcej mandatów, ale bez szans na stworzenie większościowej koalicji. Dlatego główna partia opozycyjna wytyczyła sobie cel zdobycia większości bezwzględnej, czyli co najmniej 231 mandatów własnych. W dziejach III RP przy ordynacji proporcjonalnej nigdy nikomu się to jeszcze nie udało, najbliżej był w 2001 r. Sojusz Lewicy Demokratycznej pod wodzą Leszka Millera. W polskich realiach społecznych naturalne marzenia partyjnych wodzów o większości bezwzględnej to utopia. Jednak do wyborów pozostało jeszcze dziesięć miesięcy…