Nawet taka oczywistość, jak pilna nowelizacja ustawy o Bankowym Funduszu Gwarancyjnym staje się okazją do przepychanek między prezydentem a obozem rządowym. Lech Kaczyński doskonale zdaje sobie sprawę, że kryzysowe okoliczności oraz powszechne oczekiwania społeczne po prostu wymuszają na nim podpisanie wspomnianej ustawy — ale musi się trochę z rządem podroczyć, ponieważ z niektórymi przepisami nowelizacji się nie zgadza. Konkretnie z tymi, które nieco uszczuplają uprawnienia Narodowego Banku Polskiego.
Stres prezydenta wynika z okoliczności, że nie ma on prawa do selektywnego traktowania trafiającej na jego biurko ustawy i musi ją oceniać w całości. A wyjścia ma trzy — podpisać, skierować do Trybunału Konstytucyjnego lub zawetować, czyli zwrócić Sejmowi do ponownego rozpatrzenia. Trybunał ma zdecydowanie większy komfort pracy, ponieważ może uznać za niekonstytucyjny chociażby jeden przepis — co nie wpływa na ważność reszty ustawy.
Niezwłoczne podpisanie nowelizacji i jak najszybsze wejście jej w życie posłuży uspokojeniu nastrojów klientów polskich banków, ponieważ przewiduje ona podwyższenie do 50 tys. euro gwarancji dla depozytów. Chodzi o kwotę trzymaną w jednym banku, więc jeśli ktoś dysponuje większymi zasobami pieniężnymi — powinien rozłożyć je w kilku bankach. Podpis Lecha Kaczyńskiego będzie miał dużo większe znaczenie, niż zwoływanie kolejnej Rady Gabinetowej pod równie szczytnym co pustym hasłem przeciwdziałania kryzysowej panice.
Jacek Zalewski