Dlaczego narody przegrywają? To pytanie, które zadają nobliści Daron Acemoglu i James A. Robinson, stawiając fundamentalne tezy o roli instytucji w rozwoju państw. Ale równie dobrze można zapytać, dlaczego niektóre miasta przegrywają. Co sprawia, że jedne aglomeracje kwitną, a inne stoją w miejscu? Dlaczego w jednych rośnie jakość życia, a w innych pozostaje na niezmiennym poziomie? Odpowiedź nie odbiega zasadniczo od tej, jakiej udzielilibyśmy w skali makro. Zarówno rozwój państw, jak też rozwój miast zależy od jakości instytucji, dostępności kapitału ludzkiego i fizycznego, infrastruktury oraz umiejętności wykorzystania idei i innowacji.
Dzięki pracy ekonomistów L. Shermana i in. (2023), którzy z pomocą danych satelitarnych (umożliwiających ocenę np. rozwoju infrastruktury) oszacowali wskaźnik rozwoju społecznego (HDI) na poziomie powiatów, możemy zobaczyć, które regiony w Polsce przyspieszyły najbardziej w ostatniej dekadzie*. Najbardziej zaskakuje to, że to nie największe miasta, lecz mniejsze powiaty – np. proszowicki, sztumski, suwalski czy miechowski – odnotowały najszybszy wzrost HDI w latach 2012–2021. Stosunkowo niewielkie inwestycje w infrastrukturę, edukację czy gospodarkę, jak np. uruchomienie jednego większego zakładu, mogą w biedniejszych powiatach zadziałać jak impuls o ogromnej sile rażenia. Skokowy wzrost płac, konsumpcji czy zatrudnienia powoduje, że HDI w takich miejscach rośnie szybciej niż w dużych miastach, gdzie podobne inwestycje mają zaledwie marginalny wpływ na skalę rozwoju. Ten mechanizm wspierany jest dodatkowo przez Fundusz Spójności Unii Europejskiej, który systemowo wspiera mniej zamożne regiony, finansując inwestycje poprawiające jakość życia.
A które powiaty rozwijają się najwolniej? Paradoksalnie, w gronie powiatów o najniższej dynamice rozwojowej znajdują się też duże miasta średniej wielkości, takie jak Olsztyn, Elbląg, Toruń czy Bydgoszcz. Choć poziom życia ich mieszkańców wciąż przewyższa ten z mniejszych ośrodków, tempo wzrostu jakości życia jest tam wyraźnie niższe. Część z tych miast cierpi na problemy strukturalne: odpływ młodych, starzejącą się populację, niedopasowaną strukturę gospodarczą i ograniczony dostęp do wsparcia zewnętrznego, bo relatywnie wysoki poziom rozwoju wyklucza je z unijnych mechanizmów redystrybucyjnych.
Nie zmienia to jednak faktu, że najwyższa jakość życia nadal skoncentrowana jest w największych aglomeracjach – Warszawie, Krakowie, Poznaniu. To tam skupiają się usługi o największej wartości dodanej, tam wiedza i know-how krążą najintensywniej, tam efekty aglomeracji osiągają maksymalną skalę. Dobrze skomunikowane, zdywersyfikowane gospodarczo i demograficznie, miasta te pozostają liderami pod względem HDI. Obszary peryferyjne – szczególnie na wschodzie kraju – poprawiły swoją sytuację, ale nadal borykają się z dziedzictwem historycznego niedorozwoju.
Najważniejszy wniosek jest taki, że mniejsze ośrodki mają realne szanse, by dogonić metropolie. To ważne, bo tam też musi tlić się życie. Tam też muszą rozwijać się jakieś usługi, przemysł, powstawać nowe miejsca pracy. Wtedy rozwój Polski będzie naprawdę zrównoważony - i społecznie, i przestrzennie, i międzypokoleniowo.
*Na przykład, jeżeli w danych satelitarnych (dla województw) model widzi, że tam, gdzie jest dużo zieleni, dobra infrastruktura i jasne światła nocą, to HDI jest wyższe, wówczas rozpoznaje podobne wzorce w mniejszych jednostkach administracyjnych, a więc na poziomie powiatów.