Dla odchudzających się, sportowców, mam i diabetyków. Bezglutenowe i bez laktozy. Gotowane długo w niskich temperaturach i indywidualnie układane. Diety „pudełkowe” robią wielką karierę — już nie tylko w największych miastach — i przyciągają kolejnych graczy.

Przetasowania
— Rynek rzeczywiście intensywnie się rozwija, ale nie wiem, czy to już jest boom. Na pewno widać wyrastające kolejne firmy, prawie wszystkie lokalne i często korzystające z istniejącego zaplecza gastronomicznego. Catering dietetyczny pomaga w obrotach np. restauracjom. Dla nich bariera wejścia do tej branży jest niska. M.in. stąd też wysyp nowych graczy. W naszym przypadku było inaczej — od początku założyliśmy, że będziemy firmą ogólnopolską, wyspecjalizowaną wyłącznie w cateringu dietetycznym — mówi Melchior Karpiński, założyciel spółki LightBox, która dociera obecnie do ponad 60 miast w Polsce. Większy obszar działania wyznaczyła sobie też od razu Liliana Maciejewska, założycielka Nutridiety. Uruchamiając firmę w Kończycach Małych na Śląsku, od razu wiedziała, że z zaopatrywania okolicy się nie utrzyma.
— Gdy ruszałam w 2010 r., tego typu produkty zaczynały być znane w Warszawie. Wiedziałam więc, że muszę docierać na cały Śląsk. Ponieważ były to początki branży, mogłam powoli zdobywać doświadczenie. Obecnie rynek jest już ukształtowany, nowi gracze nie mają takiej swobody i dość szybko się wykruszają. Klienci często pytają: „czy państwo jeszcze działają”, tłumacząc, że trafili już na kilka zamkniętych firm — twierdzi Liliana Maciejewska.
Mnożenie pomysłów
Konkurencji jednak sumarycznie przybywa.
— Rośnie liczba diet — firmy próbują się wyróżnić, np. menu uwzględniającym różne wykluczenia — wyjaśnia założycielka Nutridiety. Jedną z młodszych firm na rynku jest Happy Diet z Krakowa. Firma powstała w ubiegłym roku.
— Rynek jest już nasycony, ale jest miejsce na nowe pomysły. Jedną z nowości w naszym menu jest dieta sous vide, która polega na długim gotowaniu w niskich temperaturach, dzięki czemu produkty zachowują więcej mikro— i makroelementów — mówi Izabella Novak, menedżer Happy Diet. Firma działa w Krakowie i Bielsku- -Białej, w planach ma Warszawę. Kolejnym etapem rozwoju będzie franczyza. Pod prąd rozszerzaniu portfela idzie LightBox.
— Mamy cztery różne diety, a każdy całodzienny zestaw jest dokładnie przeliczany — nie tylko pod kątem kaloryczności, ale również osiemdziesięciu składników żywieniowych. Dokładanie kolejnych rodzajów diet nie ma biznesowego uzasadnienia — za większość sprzedaży odpowiada najbardziej klasyczna. Być może, kiedy rynek przestanie intensywnie rosnąć, rozważymy poszerzenie oferty — tłumaczy Melchior Karpiński. Firma działa od 2010 r. i rokrocznie rośnie o 30 proc. Obecnie dostarcza miesięcznie kilkadziesiąt tysięcy całodziennych zestawów posiłków. O dalszy wzrost się nie martwi.
— Rynkowi sprzyjają co najmniej trzy tendencje: zwiększanie się liczby osób otyłych, moda na zdrowy styl życia i wzrost zamożności społeczeństwa, dzięki któremu coraz więcej Polaków stać na taką dietę — wyjaśnia prezes LightBoksu. Stawka ponad 1000 zł za miesiąc, obowiązująca w mniejszych miastach, i 1200-1500 zł w większych jest, jego zdaniem, hamulcem.
— Z drugiej strony, kawa z ciastkiem w kawiarni w większym mieście to wydatek rzędu 20 zł. Wydając 50 zł na pięć posiłków, klienci oszczędzają czas i nie marnują żywności — mówi Melchior Karpiński.