500 lotów odwołano wczoraj w Europie w związku z pyłem z islandzkiego wulkanu. Ma być lepiej niż rok temu.
Sobotni wybuch spowodował już w poniedziałek wieczorem utrudnienia w ruchu lotniczym w Wielkiej Brytanii. Podróżujący po Europie prezydent USA Barack Obama wyleciał w związku z tym z Irlandii dzień wcześniej. Wczoraj loty z Glasgow, Edynburga czy Newcastle wstrzymały m.in. British Airways, KLM, BMI czy Easyjet.
— Do godz. 18 we wtorek LOT nie podjął żadnej decyzji o odwołaniu lotu — mówi Leszek Chorzewski, rzecznik PLL LOT.
Eurocontrol, europejska organizacja bezpieczeństwa powietrznego, podała, że 500 z 29 tys. lotów w Europie zostało odwołanych. Dziś chmura pyłu może zagrozić lotniskom w Danii, południowej Norwegii i południowo-zachodniej Szwecji.
Linia Ryanair (rok temu odwołała 10 tys. lotów i straciła 30 mln EUR) podała, że jej samolot przeleciał nad "czerwoną strefą" pyłu w Szkocji i podobno nie było go widać. Po ubiegłorocznym paraliżu nieba nad Europą, gdy odwołano 100 tys. lotów, co dotknęło 10 mln pasażerów i kosztowało linie lotnicze 1,7 mld USD (niektóre szacunki mówią o trzykrotnie wyższej kwocie), władze lotnicze nie zamierzają tym razem całkowicie zamykać nieba. Gdy poziom koncentracji pyłu jest niski (0,002 grama na metr sześcienny), loty mogą się odbywać. Przy średniej koncentracji przewoźnik może zdecydować się na loty, ale z ograniczeniami (trzeba np. sprawdzać samolot po zakończeniu każdej trasy). Przy wysokim poziomie, tzw. czerwonej strefie, narodowe urzędy lotnicze zamykają przestrzeń powietrzną. Urząd Lotnictwa Cywilnego opublikował wczoraj wytyczne w sprawie pyłu wulkanicznego.
Europejscy pasażerowie mogą liczyć na lepsze niż rok temu traktowanie: linia lotnicza musi zaproponować alternatywny lot, a jeśli nie może go zrealizować w ciągu kilku dni — także nocleg.