Pacjenci, lekarze i politycy nie mają wątpliwości — polski sektor ochrony zdrowia wymaga terapii, i to radykalnej. Na stronach Ministerstwa Zdrowia można przeczytać: „budowa sprawnie działającego systemu zarządzania służbą zdrowia oraz zagwarantowanie obywatelom powszechnego dostępu do pomocy medycznej to jedne z najważniejszych założeń programu rządu Prawa i Sprawiedliwości”.



Minister Konstanty Radziwiłł uważa, że należy to zrobić głównie publicznymi rękami. W ubiegłym roku m.in. zatrzymano komercjalizację i prywatyzację szpitali publicznych, a obecnie trwają prace nad głębokimi zmianami w podstawowej opiece zdrowotnej (POZ), ratownictwie medycznym i zwłaszcza w szpitalach (ma zostać utworzona tzw. sieć szpitali). Ustawą wprowadzającą sieć szpitali miał się wczoraj zająć rząd, ale się nie zajął.
— Ustawa o sieci szpitali została przesunięta o tydzień. Pojawiło się jeszcze kilka znaków zapytania. Pani premier chciała uczestniczyć w procesie wyjaśniania tych kontrowersji. Zmiana systemu opieki zdrowotnej w Polsce to rzecz kluczowa, sprawy są często trudne i dlatego wolimy czasami poczekać — powiedział po wtorkowym posiedzeniu rządu wicepremier Piotr Gliński.
Właściwy kierunek
Według ekspertów PwC, którzy przygotowali opracowanie „Trendy w polskiej ochronie zdrowia 2017”, reformom związanym z poszczególnymi segmentami ochrony zdrowia (POZ, szpitalnictwem czy rehabilitacją), które mają na celu poprawę jakości, dostępności i efektywności usług, brakuje kompleksowości i powinny być głębsze.
— Finansowanie ochrony zdrowia, w przeciwieństwie do efektywności, stale rośnie. Mamy w Polsce 220 tys. łóżek szpitalnych — i bez wątpienia jest ich za dużo, choć jednocześnie pacjenci nie mogą się doczekać wizyt czy przyjęcia na zabieg. W sektorze ochrony zdrowia, zwłaszcza w przypadku segmentu publicznego, na słowo „rentowność” reaguje się alergicznie, bo przecież na pacjentach nie powinno się zarabiać. Nie jest to właściwy kierunek — mówi Szymon Piątkowski, wicedyrektor i lider doradztwa biznesowego dla sektora ochrony zdrowia w PwC.
Przy braku troski o rentowność brakuje mechanizmów kontrolnych, dzięki którym można efektywnie wykorzystać zasoby, a w efekcie — poprawić jakość usług i dostęp do nich. Zyski pozwalają też na większe inwestycje w infrastrukturę, sprzęt czy badania i rozwój. Eksperci PwC podkreślają, że wielką bolączką polskiego systemu jest utrzymywanie przerośniętej infrastruktury i problemy z wyceną świadczeń.
— Od niedawna w Polsce powstają mapy potrzeb zdrowotnych i to bardzo dobry krok. Kluczowe jest jednak, by były one regularnie aktualizowane i towarzyszyły im mapy całościowej infrastruktury ochrony zdrowia — tak podstawowej, dziennej, jak też szpitalnej.
Szpitali jest za dużo, mają często profil niedostosowany do realnych potrzeb i dublują swoje kompetencje. Uważamy, że konieczne jest kompleksowe spojrzenie i znacznie szersze wykorzystanie potencjału całej infrastruktury, np. szpitali uzdrowiskowych, ośrodków opieki długoterminowej, opieki dziennej czy rehabilitacji, która — co ważne — jest istotnie tańsza od infrastruktury szpitalnej, a jednocześnie może zapewnić dobrej jakości usługi dla odpowiednich grup pacjentów — mówi Szymon Piątkowski.
Szukanie oszczędności
W podmiotach leczniczych najwięcej pieniędzy — ponad połowę — pochłaniają koszty personelu. PwC nie widzi tu większego pola do oszczędności. Jeśli chodzi o poziom zarobków, lekarze, a zwłaszcza pielęgniarki zarabiają mało na tle zachodnich sąsiadów i wzrost płac wydaje się być w kolejnych latach nieunikniony, z niewielkimi wyjątkami wśród wybranych specjalistów.
— Należy jednak postawić na efektywność i lepiej zarządzać czasem personelu specjalistycznego — chodzi zwłaszcza o inwestycje w optymalizację procesów, telemedycynę i systemy IT, które będą m.in. skracać czas poświęcany przez lekarzy na sprawy administracyjne — mówi Szymon Piątkowski.
Oszczędności można jednak szukać gdzie indziej. — Roczny budżet na szpitalnictwo to około 40 mld zł, z czego 16 mld zł idzie na zakupy, IT, administrację, funkcje wsparcia itp. Jednostki publiczne funkcjonują tu zazwyczaj niezależnie od siebie, co generuje mnóstwo kosztów. Na podstawie doświadczeń z rynku prywatnego, gdzie wspólne zakupy czy centralizacja administracji i usług IT w grupach mających 10-20 podmiotów przynoszą oszczędności rzędu 10-15 proc., można szacować, że publiczne jednostki mogłyby rocznie oszczędzić około 2 mld zł — uważa Szymon Piątkowski.