Na obniżkę ratingu Polski przez Standard & Poor’s rynki finansowe zareagowały przeceną polskich akcji, obligacji i złotego. WIG20 spadał o ponad 3 proc., głównie (ale nie tylko) przez banki, w dół poszły ceny obligacji, a złoty, który gorzką pigułkę przełknął już w piątek, w poniedziałek odrobił nawet część strat. Niewykluczone zresztą, że stało się tak dzięki interwencji BGK. Nie zmienia to faktu, że euro jest najdroższe od 11 lat i od maja ubiegłego roku podrożało o około 10 proc., dolar jest ponad 15 proc. droższy, a frank — około 7 proc.
— Wyższy rating, jaki mieliśmy do piątku, nie potrafił zatrzymać inwestorów zagranicznych w naszym kraju. Dlatego nie sądzę, żeby obniżenie oceny miało spowodować nasilenie exodusu. Gracze potraktują to wydarzenie jako potwierdzenie wcześniejszej decyzji o zmniejszeniu zaangażowania. Poza tym sporo zagranicznych pieniędzy pochodzi z funduszy indeksowych, co jest w ostatnich latach generalnym trendem na wszystkich rynkach wschodzących. Dla takich funduszy liczy się jedynie udział w indeksie, a nie subiektywna ocena zarządzającego czy litery w ratingu. Natomiast w przypadku funduszy aktywnie zarządzanych, które z jakiegoś powodu pozostały w Polsce, nie było w decyzji agencji, żadnej nowej informacji uzasadniającej zmianę stanowiska — dodaje Jarosław Niedzielewski, dyrektor departamentu inwestycji w Investors TFI.
Marek Mikuć, prezes Open Finance TFI, uważa jednak, że obniżka ratingu może zagranicznych inwestorów zachęcić do jeszcze głębszej redukcji zaangażowania na polskim rynku. A to w dużej mierze za ich sprawą od połowy maja 2015 r. indeks WIG20 stracił już jedną trzecią wartości, a WIG (uwzględnia wypłaty dywidend) jedną czwartą.
— Oczywiście nie należy przeceniać obniżenia ratingu, tym bardziej że siła rażenia opinii agencji nie jest tak duża jak przed kryzysem 2008 r. W długim terminie sama jednorazowa obniżka nie będzie miała dużego znaczenia. Kluczowe są fundamenty gospodarki — pociesza Marek Mikuć.
Nowe spojrzenie
Fundamenty gospodarki nie są zaś złe. Osłabienie złotego — od połowy maja stracił około 10 proc. — może być wręcz dla niej korzystne. Poprawi kondycję eksporterów, a tym samym całkiem nieźle powinna sobie radzić spora grupa małych i średnich spółek.
Wyższy rating, jaki mieliśmy do piątku, nie potrafił zatrzymać inwestorów zagranicznych w naszym kraju. Dlatego nie sądzę, żeby obniżenie oceny miało spowodować nasilenie exodusu.
Jarosław Niedzielewski
Investors TFI
— Tak było w 2015 r., tak będzie też w 2016 r. — twierdzi Daniel Kostecki.
Należy się jednak wystrzegać przesadnego optymizmu. — Słabszy złoty poprawia konkurencyjność eksporterów, ale wpływ tego czynnika nie jest szybki, gdyż część kontraktów ma charakter długoterminowy. Jednak przy obecnym kursie walut import części produktów przestaje być opłacalny, co może dodatkowo wspierać produkcję krajową — mówi Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium.
Marcin Kiepas kwestionuje wręcz proste wiązanie słabego złotego z polepszeniem kondycji eksporterów.
— Z tego by wynikało, że w 2009 r. sytuacja eksporterów była najlepsza — zżyma się nasz rozmówca. Podkreśla, że decyzja Standard & Poor’s zmienia jednak spojrzenie na polską gospodarkę i kierunek, w jakim będzie w związku z tym podążał złoty. — Jeszcze niedawno zakładałem, że na koniec 2016 r. euro będzie warte 4,15 zł. Obecnie zakładam, że będzie to 4,30 zł, a wcześniej przez dłuższy czas kurs będzie się mieścił w przedziale 4,40-4,60 zł — prognozuje Marcin Kiepas.
Budżetowe ryzyko
Rating to inaczej ocena wiarygodności kredytowej. Każda jego zmiana niemal natychmiast znajduje więc odzwierciedlenie na rynku długu. Państwo drożej pożycza, a ponieważ dług przedsiębiorstw nie może mieć ratingu wyższego niż kraj, z którego pochodzą, to obniżenie oceny przekłada się na wyższy koszty finansowania także dla firm.
— Głównymi źródłami finansowania przedsiębiorstw pozostają własne pieniądze, które w ostatnich latach były akumulowane — bagatelizuje to zagrożenie Grzegorz Maliszewski. Po dług zagraniczny sięgają w zasadzie tylko największe firmy, których większość jest kontrolowana przez państwo. Dla nich obniżenie ratingu może być bolesne, gdyż część nabywców obligacji niemal z automatu może zrezygnować z kupowania ich długu. Największe fundusze inwestycyjne zazwyczaj nie oceniają rzeczywistej kondycji przedsiębiorstw, ale koncentrują się na tym, czy mają rating na określonym poziomie. Może to godzić np. w sektor energetyczny, który stoi przed inwestycjami modernizacyjnymi i jednocześnie jest mniej lub bardziej oficjalnie angażowany w ratowanie górnictwa. Marcin Mrowiec, główny ekonomista Banku Pekao, przypomina, że w latach 2008-11 inwestorzy zagraniczni zwiększyli udział w rynku długu złotowego i jeśli zaczną się z niego wycofywać, to po stronie inwestorów krajowych może nie być popytu pozwalającego zrekompensować ten ruch. Może to być impulsem do zaciskania pasa w segmencie inwestycji finansowanych przez państwo.
— Jeżeli Polska zostanie ponownie objęta procedurą nadmiernego deficytu, to trzeba będzie racjonalniej wydawać pieniądze i jakieś wydatki prorozwojowe prawdopodobnie będą cięte — uważa Marcin Kiepas.