Notowania ropy rozpoczęły tydzień od kontynuacji ogromnej zmienności, co szczególnie widoczne było w przypadku rynku amerykańskiego. We wtorek ceny majowych kontraktów na ropę WTI z dostawą do Cushing w Oklahomie spadały w porównaniu z pułapami z piątku o 30 proc., do poniżej 12 USD za baryłkę. Jednocześnie kurs używanej jako światowy benchmark brent odbijał o prawie 10 proc., zwiększając różnicę w cenach obu odmian do… dwukrotności.

Zdaniem Olego Hansena, szefa strategii rynków surowcowych w Saxo Banku, nie można wykluczyć ponownego zejścia cen WTI poniżej zera, a w przypadku kursu brent — zbliżenia się notowań do tego pułapu. Według ubiegłotygodniowych danych magazyny ropy w Cushing miały jeszcze miejsce na 16 mln baryłek surowca, jednak w rzeczywistości zostało już ono zarezerwowane.
— To właśnie zaskoczenie, jakim był brak fizycznej możliwości odebrania ropy, odpowiadało za spadek cen w kwietniowych kontraktach głęboko poniżej zera — przypomina specjalista.
Najgorsze przed ropą
Skrajne zaburzenia na rynku ropy trwają już miesiąc, a od fiaska rozmów krajów skupionych wokół OPEC z początku marca notowania WTI z dostawą w maju spadły prawie o trzy czwarte. Jednak według Olego Hansena takie warunki utrzymają się jeszcze przez 4-6 tygodni i dopiero wówczas będzie można spodziewać się silnego odbicia ze skrajnie niskich pułapów.
— Sytuacja może się jeszcze znacznie pogorszyć, nim nadejdzie poprawa — ostrzega ekspert duńskiej firmy inwestycyjnej.
Według szacunków amerykańskiej administracji w kwietniu ubytek popytu na ropę sięgnął w skali globu 30 mln baryłek dziennie, a w maju zmniejszy się ledwie do 25 mln baryłek. Tymczasem jeśli wziąć pod uwagę metodę obliczania i spodziewane opóźnienia w realizacji przyjętych przez OPEC+ ograniczeń wydobycia, to zamiast deklarowanych 9,7 mln wyniosą one zaledwie 6 mln baryłek dziennie.
— Rozbieżność między skalą spadku popytu i podaży jest ogromna. Zapasy benzyny są w USA najwyższe, a popyt na benzynę najniższy od blisko 30 lat, za które dostępne są dane — zauważa Ole Hansen.
Producenci pod ścianą
Jego zdaniem obecny kryzys to cena, jaką sektor wydobycia ropy — zwłaszcza amerykański — płaci za wiele lat wsparcia ze strony skrajnie łagodnej polityki Fedu. Tani pieniądz zapewniał finansowanie projektów, które z ekonomicznego punktu widzenia nie miały sensu, podtrzymując w ten sposób przy życiu producentów nierokujących na odzyskanie rentowności.
— Przez wiele lat podaż ropy rosła na świecie szybciej niż popyt na nią. Rezultatem była potężna presja na Rosję i OPEC, która w końcu doprowadziła do próby przywrócenia przez tych graczy normalnego stanu rzeczy — ocenia Ole Hansen, wskazując na przyczyny wybuchu niedawnej wojny cenowej na rynku ropy.
Skalę załamania pogłębił tymczasem fakt, że odbicie cen agresywnie obstawiali inwestorzy indywidualni, zwykle niemający dostatecznej wiedzy o mechanizmach funkcjonowania rynku fizycznego towaru. Teraz, aby w obliczu wyczerpywania się możliwości przechowywania ropy zbilansować rynek, być może będzie musiało dojść do wymuszonego wstrzymania wydobycia przez wielu producentów. To scenariusz, jakiego woleliby uniknąć nawet kosztem dopłacania do wydobycia. W znacznej części przypadków może oznaczać trwałe uszkodzenie infrastruktury i ogromne koszty późniejszego wznowienia wydobycia. W najbliższych tygodniach potrzebne będzie zmniejszenie wydobycia o 20 mln baryłek dziennie i producenci są tego świadomi, podkreśla Ole Hansen.
— W najgorszym scenariuszu wymuszone wstrzymanie wydobycia obejmie producentów pompujących 10-20 mln baryłek dziennie. Zaczyna się gra, w której przetrwajątylko najsilniejsi, a kryterium nie będzie wysokość kosztów wydobycia, ale dostęp do odbiorcy i możliwości przechowywania ropy — zapowiada szef strategii rynków surowcowych w Saxo Banku.
Niski koszt wydobycia w Rosji czy Arabii Saudyjskiej nie ma żadnego znaczenia, jeśli nie jest się w stanie znaleźć odbiorców, dodaje specjalista. Według niego po obecnym kryzysie popyt na ropę może potrzebować sporo czasu na odrabianie strat, by ostatecznie na wiele lat ustabilizować się tuż poniżej wartości sprzed kryzysu.
Nowa normalność
Zapotrzebowanie na podróże biznesowe oraz dojazdy do miejsc pracy w miastach trwale się zmniejszy, ocenia Ole Hansen. Wszystko dlatego, że eksperyment pracy z domu i telekonferencji zakończył się sukcesem. Mimo to jego zdaniem już druga połowa roku będzie stała pod znakiem normalizacji sytuacji, którą jednak spowalniać będzie długi okres potrzebny do redukcji nawisu podażowego.
— Lekarstwem na niskie ceny są… niskie ceny — zauważa specjalista, wskazując na naturalne dążenie rynku do długoterminowej równowagi.
Tymczasem zarobienie na oczekiwanej poprawie koniunktury na rynku ropy jest tak trudne nie tylko ze względu na konieczność przewidzenia, kiedy ceny osiągną twarde dno czy oczekiwaną powolność przyszłego odbicia. Utrudnia je też typowa dla sytuacji nadpodaży struktura terminowa kontraktów. To tzw. contango, polegające na tym, że surowiec z dostawą we wcześniejszym terminie jest tańszy niż przy dostawie w terminie późniejszym.
— Za sprawą contango koszt rolowania pozycji jest tak wysoki, że zarobienie pieniędzy graniczy z cudem. Dużo lepszym instrumentem do obstawiania odbicia cen ropy są akcje wielkich koncernów naftowych — ocenia Ole Hansen.
Od dołka sprzed miesiąca notowania Exxon Mobil odbiły w kategoriach intraday w ujęciu dolarowym o 46 proc. Silne zwyżki odnotowali także amerykańscy producenci łupkowi, jednak w ich przypadku główną przyczyną była spekulacja pod pomoc ze strony rządu w Waszyngtonie, ocenia specjalista.
— Perspektywy po wygaśnięciu pandemii COVID-19 są bardzo obiecujące, jednak trzeba wiedzieć, jak to wykorzystać. Na rynku kontraktów na ropę jest ogromna ilość papierowego pieniądza, za którym nie stoi rzeczywisty popyt na ropę i trzeba mieć to na uwadze — zauważa Ole Hansen.
Kruszce nie powiedziały ostatniego słowa
Po tym jak ceny złota przekroczyły 1700 USD za uncję, sięgając ponadsiedmioletniego szczytu, dalsze zwyżki będą wymagały pojawienia się nowego bodźca, zapowiada Ole Hansen. Jeśli kierować się zachowaniem rynku w czasach kryzysu finansowego, to należałoby oczekiwać dojścia cen nawet do 4000 USD za uncję. Jednak bardziej realistyczne założenia każą spodziewać się, że przed końcem roku ceny osiągną 1800 USD. W ciągu najbliższych 12 miesięcy realne rentowności obligacji w USA zejdą głęboko poniżej zera, a to oznacza niski koszt alternatywny inwestowania w nieprzynoszące dochodu (w przeciwieństwie do akcji czy obligacji) złoto. Ceny kruszcu śrubować będą zaangażowane na tym rynku fundusze hedgingowe, które w przeciwieństwie do graczy indywidualnych zwykle inwestują pod obowiązującą na rynku tendencję. Ten obraz dopełnia perspektywa recesji w USA, która zapewnia utrzymanie przez Fed łagodnego nastawienia, zauważa Ole Hansen. Zdaniem specjalisty nawet większym od złota potencjałem dysponuje srebro. Szary metal nie jest teraz ulubieńcem funduszy hedgingowych, a szkodzą mu zastosowania w przemyśle, odpowiadające za połowę globalnego zużycia. Jednak na tle historii srebro jest wyjątkowo niedowartościowane na tle złota, a to daje szanse na zarobek, kiedy obecny kryzys będzie powoli odchodził do historii.