Sekretarz skarbu USA J. Snow ma zamiar przeforsować na szczycie G-7 rezolucję wzywającą rządy do zaprzestania wpływania na wartość walut. Chodzi głownie o Chiny, ale nie da się zapomnieć o Japonii.
Z Ameryki
W USA inwestorzy byli nadal pełni optymizmu. Ale w tej fazie rynku zawsze tak jest. Optymizm jest największy tuż przed korektą. Ale po kolei. Fed oczywiście nie zmienił stóp procentowych, a jego komunikat niewiele się różnił od tego z sierpnia. Parę małych, a znaczących różnic jednak było. W poprzednim komunikacie mówiło się, że obraz rynku pracy jest „zróżnicowany”, a w obecnym, że „pogarsza się”. W opisie zagrożeń dezinflacją nieco mocniej podkreślono, że takie zagrożenie jednak istnieje. Nic dziwnego, bo z danych o sierpniowej inflacji wynika, że ceny rosły (w stosunku rocznym) najwolniej od 37 lat. Poza tym podkreślono, że podwyżki stóp nie będzie przez „dłuższy czas”. Zadziwiająca była reakcja rynku na ten komunikat. Ceny akcji ruszyły mocno do góry jakby zostawienie stóp bez zmian było jakimś wydarzeniem.
W kontekście komunikatu Fed ciekawy jest ostatni raport NABE (National Association for Business Economics). Podniosła prognozę wzrostu PKB w bieżącym roku z 3,6 proc. (taka była prognoza w maju) do 4,0 proc. Jednocześnie zapowiedziała, że ożywienie bardzo nieznacznie wpłynie na rynek pracy, a inflacja może się nadal zmniejszać. To co to za ożywienie? Fakt, że udaje się rządowi wydawać mnóstwo pieniędzy, żeby powstało wrażenie mocnego ożywienia, ale obawiam się, że wydaje je bez sensu i w niewłaściwym kierunku. I tutaj cytat z laureata Nagrody Nobla: „... olbrzymi amerykański deficyt handlowy może stać się poważnym źródłem braku równowagi na świecie. Czy świat nadal będzie chciał finansować ten deficyt, czyli powierzać swoje pieniądze krajowi w tak jaskrawy sposób pozbawionemu kompetencji w dziedzinie zarządzania makroekonomicznego (nie mówiąc już o skandalach w firmach, bankach i księgowości)? Jeśli tak to jakich zażąda odsetek?” („Czarna dziura Busha” J. E. Stiglitz „GW” 19.09.2003-09-19).
W ostatnim tygodniu wiele komentarzy wywołało fiasko konferencji WTO w Cancun. Biedne (rozwijające się) kraje połączyły siły i razem zawetowały propozycje krajów bogatych. Kiedyś musiało się tak stać. Neoliberalizm w bardzo wielu sytuacjach jest bardzo niekorzystny dla krajów biednych. To jest fakt. A kraje bogate były bardzo niechętne w przyjęciu tego faktu do wiadomości. Poza tym były przyzwyczajone do tego, że zawsze udawało się jakoś zmusić „rozwijających się” do zaakceptowania swoich propozycji. Nie tym razem. Bezpośrednim skutkiem dla gospodarki bogatej Północy jest to, że nie będzie dalszej liberalizacji handlu, która miała pomóc w ożywieniu gospodarki. To w krótkim okresie duży minus. WTO twierdzi, że proponowane rozwiązania zwiększyłyby światowy handel o ponad 6 procent (500 mld USD) rocznie.
Drugi skutek to uświadomienie sobie przez kraje rozwijające się, że mogą razem stworzyć mocny obóz, z którego zdaniem bogaci będą musieli się liczyć. To tak jak było z obozem socjalistycznym za czasów istnienia ZSRR. Teraz obóz krajów biednych ma szansę odegrać podobną rolę, oczywiście o ile nie okaże się, że WTO się po prostu rozpadnie i nie da się już nic uzgodnić.
Nie wiem, co inwestorów w końcu przestraszy, ale uważam, że poniżej 1065 pkt., a najlepiej poniżej 1055 pkt. na indeksie S&P 500 powinna zacząć się dłuższa korekta. Być może zacznie się już w tym tygodniu. A może już wiemy, co może podziałać na rynki? Wydaje się, że Amerykanie wpadną we własną pułapkę. Pisałem tydzień temu o problemie chińskim. Sekretarz skarbu USA J. Snow ma zamiar przeforsować na szczycie G-7 rezolucję wzywającą rządy do zaprzestania wpływania na wartość walut. Oczywiście chodzi przede wszystkim o Chiny, ale przecież nie da się żądać tego od Chin i zapomnieć o Japonii, która od wielu miesięcy broni dolara, co widać wyraźnie na wykresie. Jeśli trzyletnia formacja RGR wypełni się to będzie oznaczało, że Japonia przestaje bronić dolara. A broniła go zacięcie kupując za swoje nadwyżki handlowe obligacje amerykańskie. Gdyby przestała to robić to otworzyłaby puszkę Pandory, bo obligacje zaczęłyby tanieć, ostro osłabłby dolar zwiększając inflację w USA a euro by się bardzo wzmocniło utrudniając wyjście Eurolandu ze stagnacji. Obawiam się, że Amerykanie w walce o swój rynek pracy zapominają o skutkach ubocznych. A może już zupełnie nie wiedzą, co robić?
Z Polski
WGPW próbowała w zeszłym tygodniu ruszyć do góry, ale sytuacja na rynku walutowym na to nie pozwoliła. Rząd jeszcze nie przyjął w średnioterminowej strategii finansów publicznych, ale dał do zrozumienia, co w niej będzie i u mnie wywołał pobłażliwy uśmiech. Już założenie stałego wzrostu PKB o ponad 5 procent rocznie przy stabilnym rynku walutowym jest odważne. Szczególnie zabawne są jednak założenia dotyczące lat 2006 – 2007, kiedy to już z całą pewnością nie obecny rząd będzie kierował finansami. Założone na te lata deficyty budżetowe ocierają się wręcz o fikcję ekonomiczną. Najbardziej jednak nierealistyczne jest przyjęcie założenia, że deficyt budżetu z dzisiejszych 45,5 mld zł. zostanie zredukowany w 2005 roku do maksimum 38,8 mld zł. Obawiam się, że rząd zapomniał (?), że rok 2005 jest rokiem wyborczym. To byłby chyba pierwszy na świecie przypadek, kiedy rządzący w roku wyborczym zaciskają pasa i pokazują wyborcom figę. Mogę przyjąć zakład o dużą stawkę, że w 2005 roku będzie jedynie kosmetyczne zmniejszenie deficytu, o ile w ogóle się zmniejszy. Jasne, za rok zrzuci się odpowiedzialność na sejm, ale po co od razu zakładać fikcję? Przecież rynek się na tym pozna. Już się poznał – wystarczy spojrzeć na rynek walutowy.
Złoty tracił na wartości. Przekroczyliśmy 4,50 a to jest zaproszenie do szybkiego ruchu ku 5,0 zł./euro. Co prawda na skutek dobrych danych o wzroście PKB w drugim kwartale, słów ministra finansów i opinii Moody’s cześć strat została odrobiona, ale sytuacja jest bardzo niepewna. Wystarczy byle impuls, żeby wywołać ucieczkę zagranicy, a wtedy i rynek akcji się nie obroni. Mówi się, że jeśli słabnie złoty to ceny akcje są dla zagranicy bardziej atrakcyjne. Tak, ale tylko wtedy, jeśli inwestorzy nie boją się dalszego, znacznego osłabienia waluty. Mamy sytuację zerojedynkową – albo złoty osłabnie i szybko się zatrzyma, w oczekiwaniu na wejście do UE, albo nastąpi panika. W pierwszym przypadku inwestorzy zagraniczni będą rzeczywiście wchodzili na nasz rynek korzystając z tanich akcji. W drugim będą uciekali zarówno od złotówki jak i od naszych akcji, co doprowadzi do niekontrolowanej przeceny. Najbardziej prawdopodobna jest mieszanina tych dwóch scenariuszy – nastąpi panika, ale szybko się zakończy i będzie to okazja do kupna akcji. W końcu prawdziwe problemy przed Polską pojawią się za około 2 lata, a to dla giełdowych graczy mnóstwo czasu.
Wielu analityków spodziewa się, że napływ środków z zapadających na przełomie października i listopada lokat antypodatkowych spowoduje u nas przedłużenie hossy. Z pozoru jest to bardzo poprawne rozumowanie, ale jaka jest pewność, że w tym okresie klimat będzie sprzyjał rynkom akcji na świecie? Przecież, gdyby trwała przecena akcji to wielu oszczędzających dojdzie do wniosku, że lepsze pewne zyski w obligacjach (nawet opodatkowane) niż możliwe straty kapitału na akcjach. Poza tym, jeśli państwo będzie w potrzebie to rentowność obligacji mocno wrośnie, co będzie przyciągało oszczędności. Jeszcze gorzej byłoby, gdyby złoty słabł, bo Polacy w dużej części zaczęliby znowu oszczędzać w walutach.
Spójrzmy, co nowego pojawiło się w fundamentach. Wrześniowy indeks nastroju instytutu ZEW w Niemczech wzrósł kolejny, dziewiąty miesiąc z rzędu wzrostu, a jego wartość jest największa od 14 miesięcy. Wszyscy bardzo się tym ucieszyli, ale zepchnięto do kąta informację o tym, że subindeks obecnych warunków panujących w gospodarce ledwo drgnął i nadal tkwi głęboko na minusie. Mocno wzrósł jedynie subindeks oczekiwań. Nie lekceważę tego, że rosną oczekiwania szczególnie, że inne dane też sygnalizują lekką poprawę. Nie przywiązywałbym jednak tak wielkiego znaczenia do danych, które rosną jedynie dzięki nadziejom. Stan obecny jest taki, że produkcja w lipcu w Eurolandzie znowu spadła w stosunku do zeszłego roku. Na tle innych krajów Eurolandu kolejny, duży wzrost produkcji w Polsce wygląda wręcz znakomicie, mimo że był nieco niższy od prognoz. Prognozy dla Europy na ten rok są nadal bardzo słabe. Zobaczymy czy optymizm potwierdzi indeks klimatu gospodarczego, który zostanie podany przez instytut Ifo w nadchodzącym tygodniu. Nie zdziwię się, jeśli wzrośnie również z powodu oczekiwań.
W nadchodzącym tygodniu nie skorzystamy ze wskazań Wigometru. Opinie podzieliły się prawie po równo, co nie pozwala wyciągnąć żadnych wniosków (oprócz tego, że panuje niepewność). O kierunku ruchu indeksów zadecyduje reakcja rynków na strategię finansów publicznych, która rząd ma przedstawić w nadchodzącym tygodniu. Będziemy również czekali na ostateczną wersję rządowego projektu budżetu. Niestety, ma zostać przyjęta dopiero w sobotę 27.09. Bardzo sensowne byłoby przedłużenie odbicia (fali „b”), ale jeśli się nie mylę i rzeczywiście rynek amerykański zawróci to będzie o to bardzo trudno. Sytuacja jest niejasna i w tym tygodniu, o ile nie jest się miłośnikiem mocnych wrażeń, lepiej trzymać się od rynku z daleka.