Rynki finansowe w czasach zarazy

Krzysztof Kolany
opublikowano: 2020-01-28 22:00

Zamknięte miasta, puste ulice, służby sanitarne w pełnych kombinezonach ochronnych… To nie sceny z filmu katastroficznego. Tak w wielu miejscach wyglądają Chiny — druga gospodarka świata. Nowy koronawirus sieje panikę, która w tym tygodniu objawiła się spadkami na giełdach

O koronawirusie 2019-nCoV wciąż niewiele wiadomo. Według oficjalnych danych odnotowano prawie 4,5 tys. potwierdzonych przypadków zarażenia (stan na 28 stycznia), a 107 osób zmarło. Jak dotąd wszystkie zgony miały miejsce w Chinach, gdzie zarejestrowano 98,5 proc. chorych. Tyle że w oficjalne chińskie statystyki chyba nikt nie wierzy. Tak samo jak trudno znaleźć ekonomistę ufającego danym makroekonomicznym publikowanym przez organy Chińskiej Republiki Ludowej.

Wirus z Wuhanu wywołuje zapalenie płuc, które może być śmiertelne. Na razie nie jest jasne, jak łatwo rozprzestrzenia się wśród ludzi ani jak bardzo jest dla nich groźny. Wiadomo tylko, że stan co piątego pacjenta oceniany jest jako ciężki. Koronawirus przez prawie dwa miesiące po chichu wylęgał się w liczącym 11 milionów mieszkańców Wuhan. Dopiero w ostatnich dniach znalazł się w centrum uwagi zachodnich mediów i rynków finansowych.

Pierwsze reakcje inwestorów dało się zauważyć dopiero w zeszły czwartek, gdy świat obiegła informacja o objęciu kwarantanną całego Wuhanu, co było pierwszą taką sytuacją po roku 1949. Ale dopiero w piątek na giełdach zagościły poważniejsze spadki. W poniedziałek doszło do małego tąpnięcia: giełdowe indeksy w Azji, Europie i Ameryce straciły po około 2 proc. We wtorek sytuacja na rynkach zaczęła się stabilizować. O jakiejkolwiek panice nie może być więc mowy. Jak dotąd koronawirus jest raczej pretekstem do realizacji zysków po czterech miesiącach silnych zwyżek cen akcji niż poważnym zagrożeniem, które należałoby uwzględnić w wycenach akcji. Początkowa reakcja inwestorów była wręcz podręcznikowa. Rynek zaczął się niepokoić, że już sama atmosfera niepokoju wywołana wirusem z Wuhanu może na jakiś czas obniżyć aktywność gospodarczą w Chinach i reszcie Azji Południowo- Wschodniej. Wyprzedawano więc akcje linii lotniczych i firm z branży turystyczno-hotelarskiej. Mocno potaniała ropa naftowa, miedź, kauczuk i metale przemysłowe. W dół szły giełdowe indeksy. Kapitał płynął do tzw. bezpiecznych przystani: drożały obligacje skarbowe USA, Japonii i Niemiec. W górę szły notowania złota. Zyskiwał dolar i frank szwajcarski.

Rynki kontra wirusy

Tyle że to nie pierwsza epidemia, z którą mają do czynienia współcześnie inwestorzy. Bardziej doświadczeni mają dobrze w pamięci epidemię SARS, która w 2003 r. dotknęła ponad 8 tys. ludzi. Zmarło 774 pacjentów. Zarówno objawy, jak i lokalizacja obecnej zarazy są podobne do tej sprzed 17 lat. Obie pojawiły się nawet w podobnym okresie (przełom listopada i grudnia).

Inwestorzy mają więc sporo danych historycznych, na podstawie których mogą ekstrapolować skutki raczej lokalnej i w niewielkim stopniu śmiertelnej epidemii. Zwłaszcza że w kolejnych latach dość regularnie straszono nas nowymi plagami. Najpierw ptasią grypą, potem świńską, później epidemią cholery, MERS, eboli i ziki.

W ciągu ostatnich 20 lat przez świat przewinęło się kilka groźnych wirusów. Na każdy z nich zapadło po kilkadziesiąt tysięcy ludzi, choć żadna z tych epidemii nie miała globalnego charakteru. I żadna z nich nie zrobiła większego wrażenia na Wall Street. Mniej więcej po 200 sesjach od ich ogłoszenia w każdym z tych przypadków indeks S&P500 notował wzrost. Najsłabiej wypadł w czasie świńskiej grypy (2009/10 i „tylko” +5 proc.) oraz ptasiej grypy(2006 i +7,5 proc.). W pozostałych przypadkach żadne zarazy nie były w stanie powalić giełdowego byka. Ani tego młodego w roku 2003, ani tego dojrzałego w 2013 i 2014. Jak widać hossa na nowojorskich parkietach jest wirusoodporna.

Oczywiście można powiedzieć, że okres obserwacji nie jest reprezentatywny. Wszakże przez większość z ostatnich 17 lat na Wall Street mieliśmy do czynienia z hossą. Spójrzmy więc na warszawski parkiet, który coraz częściej zwany jest rynkiem wiecznej bessy. Przez ostatnią dekadę WIG20 zasadniczo podążał w bok, częściej spadając niż rosnąc. Ale nawet polskie akcje w „wirusowych” czasach spisywały się nie najgorzej. Nasz rynek za nic miał SARS, rosnąc w czasie tej epidemii o ponad 30 proc. Okres ptasiej grypy dał zarobić 18 proc. Pozostałe zarazy także nie zakaziły WIG20 — po następnych 200 sesjach za każdym razem wypracowywał on dodatnie (choć jednocyfrowe) stopy zwrotu.

Złoty środek?

Przyjrzyjmy się jeszcze złotu, które jako „bezpieczna przystań” powinno zyskiwać na wzroście zagrożenia epidemiologicznego. Ale doświadczenie uczy, że nie zawsze dzieje się to, co teoretycznie dziać się powinno. I to jest właśnie przypadek złota. W dwóch na sześć przypadków inwestycja w królewski metal po 200 sesjach od ogłoszenia epidemii przyniosła straty. W trzech przypadkach po mniej więcej roku można było liczyć na stopę zwrotu rzędu 11-18 proc. W jednym przypadku było to 7 proc. A mówimy tu o aktywie, dla którego ostatnie dwie dekady stały pod znakiem silnej hossy, ze średnioroczną stopą zwrotu (CAGR) w wysokości 8,8 proc. w latach 2000-19. Jak widać, także w przypadku złota trendy panujące na rynkach finansowych okazały się silniejsze od wirusowych epidemii.

Reasumując, jak dotąd rynki finansowe wykazywały silną odporność na rozprzestrzenianie się niebezpiecznych wirusów. Reakcja inwestorów była z reguły krótkotrwała i już po kilku tygodniach giełdowe indeksy wracały do zdrowia. Z tego samego względu klasyczna „bezpieczna przystań” w postaci złota nie gwarantowała osiągnięcia ponadprzeciętnych zysków w średnim terminie. Ale to nie oznacza, że tym razem będzie tak samo. Po pierwsze, wciąż na dobrą sprawę nie wiemy, z czym mamy do czynienia i czy koronawirus z Wuhanu okaże się mniej niebezpieczny niż np. SARS. Po drugie, warto pamiętać, że poprzednie epidemie miały dość ograniczony zasięg — zarówno pod względem geograficznym, jak i liczby zachorowań. I wreszcie po trzecie, może się okazać, że „chiński wirus” wcale nie okaże się taki groźny, a rynki akcji i tak zaliczą silne spadki. Na przykład podobne to tych sprzed dwóch lat, gdy po szalonych zwyżkach z jesieni i stycznia luty przyniósł bolesną korektę.