Rok temu eksperci prognozowali na naszych łamach, że o ile w Ameryce i Europie polityka klimatyczna w 2023 r. będzie charakteryzować się dużą dynamiką, o tyle w Polsce, pochłoniętej kampanią wyborczą, przełomów nie będzie.
W 2024 r. wybory znów wpłyną na pewien bezruch, ale tym razem na poziomie europejskim.
Prezydencja węgierska, a za nią polska
Marcin Kowalczyk, starszy specjalista ds. polityki klimatycznej w Fundacji WWF Polska, uważa, że na poziomie europejskim kwestie klimatu zostaną zupełnie przyćmione przez majowe wybory do europarlamentu.
- Do wyborów Komisja Europejska będzie raczej ograniczała działania, a nowa zacznie działać dopiero w drugiej połowie roku – przewiduje ekspert.
W pierwszym półroczu 2024 prezydencja europejska będzie w rękach Belgów, natomiast drugie półrocze będzie czasem prezydencji węgierskiej.
- Węgrzy raczej nie będą progresywni w obszarze klimatu – uważa Marcin Kowalczyk.
Tymczasem zadania klimatyczne, które czekają Polskę i inne państwa Unii, są poważne. Konieczne jest opracowanie planu związanego z nowym celem redukcji emisji na 2040 r. i, pośrednio, na 2035 r. Obowiązek przedłożenia przez UE celu na 2035 r. wynika z porozumienia paryskiego, ale chcąc działać długoterminowo, Unia pracuje też nad celem na 2040 r.
- Wszystko wskazuje na to, że cel ten sięgnie aż 90-95 proc., co oznacza, że o tyle emisje powinny spaść w unijnych gospodarkach w stosunku do 1990 r. Mówimy tu o całej gospodarce, co oznacza, że sama energetyka powinna być już wtedy w zasadzie zeroemisyjna – podkreśla Marcin Kowalczyk.
Ostateczne decyzje w tej sprawie zostaną zapewne podjęte w trakcie polskiej prezydencji, czyli w pierwszym półroczu 2025 r., kiedy Polska przejmie pałeczkę od Węgier.
- Przygotowanie tego procesu, opracowanie polskiego stanowiska i planu dla całej polskiej gospodarki to ważne i bliskie wyzwanie dla rządu – uważa Marcin Kowalczyk.
Świat mobilizuje miliardy
Na poziomie globalnym wyzwania polityki klimatycznej też są spore.
- Zakończony niedawno szczyt klimatyczny w Dubaju nie okazał się tak przełomowy, jak byśmy chcieli, ale w konkluzjach pojawiły się wprost deklaracje dotyczące odchodzenia od paliw kopalnych. Znalazło się tam, naturalnie, wiele wyjątków, ale jest to krok we właściwą stronę. Przyszłoroczny COP, który odbędzie się w Baku, będzie okazją do zrobienia kolejnego kroku – mówi Marcin Kowalczyk.
Przewiduje, że w 2024 r. na poziomie ONZ toczyć się będą poważne rozmowy na tematy finansowe. Dotyczyć będą m.in. funduszu na rzecz szkód i strat klimatycznych, który wymaga zasilenia setkami miliardów dolarów, bo taka właśnie jest skala szkód i strat. Na razie fundusz ten zebrał grosze w stosunku do potrzeb.
- Przykładowo, Stany Zjednoczone, które same nie mogą być beneficjentem funduszu, szacują swoje roczne straty klimatyczne na 150 mld USD. Niedawna powódź w Pakistanie to koszt kilkudziesięciu miliardów dolarów – zauważa Marcin Kowalczyk.
Bardzo istotne będą też rozmowy dotyczące nowego celu finansowego po 2025 r., wspierającego transformację i adaptację do zmian klimatu państw rozwijających się. Od 2020 r. państwa rozwinięte, m.in. Polska, która jest w tym gronie dobrowolnie, są płatnikami, z zadaniem zmobilizowania co najmniej 100 mld USD rocznie.
- Po 2025 r. kwota ta powinna być wyższa i zostanie zapewne podwyższona na szczycie klimatycznym w Baku - uważa Marcin Kowalczyk.