Polska może być zmuszona do ograniczenia produkcji jabłek, co wpłynęłoby na kondycję całego europejskiego rynku i ceny jabłek w kraju. Podniosłoby to rentowność, rokrocznie rosną bowiem koszty produkcji, w tym koszty pracy, a stawki płacone za jabłka proporcjonalnie się nie zwiększają — to opinia Jana Nowakowskiego z Genesis Fresh, firmy handlującej m.in. jabłkami, wygłoszona na łamach branżowego portalu Freshplaza.

Kontrowersyjna? Nie. W branżowych kuluarach o konieczności pozbycia się tak dużych wolumenów jabłek słychać od jakiegoś czasu.
Do czasu opłacalności
— Też ośmieliłem się kilka razy powiedzieć, że powinniśmy w końcu zacząć dopłacać do karczowania sadów, a nie zakładania nowych. Mamy za dużo jabłek złej jakości. Uznaje się, że około połowa produkcji to jabłka deserowe, a połowa przemysłowe, ale w praktyce jest inaczej. Z około 4,5 mln ton, które Polska zbierze, około 1,5 mln ton będą to jabłka wyższej jakości, a więc nadające się do sprzedaży jako deserowe — mówi Zbigniew Chołyk, prezes LubApple.
Mariusz Dziwulski, ekspert PKO BP, zwraca uwagę, że nie ma chyba sposobu, żeby w skali kraju zdecydować i ograniczyć produkcję, zwłaszcza że w wielu przypadkach wciąż jest ona opłacalna.
— Widać wzrost upraw, nie tyle powierzchni, ile sadów coraz bardziej wydajnych. Mamy duże wahania cen w ostatnich latach, jednak na rentowność produkcji należy patrzeć w długim okresie. Z rynku znikają mniejsze gospodarstwa, a większe inwestują w ochronę sadów przed skrajnymi warunkami pogodowymi, m.in. w nawadnianie. Jeżeli produkcja zacznie być do pewnego stopnia nieopłacalna, to naturalnie niektórzy sadownicy będą rezygnować z upraw. O takim mechanizmie mówiono też w przypadku wiśni i porzeczki. Produkcja tej ostatniej rzeczywiście może zostać ograniczona, plantatorzy zapowiadali karczowanie plantacji, bo ceny przez kilka ostatnich lat były bardzo niskie — twierdzi Mariusz Dziwulski.
Jak z winnicami
Zbigniew Chołyk zaznacza, że problem powinien być rozwiązany na poziomie państwa.
— Żaden polityk oczywiście tego nie powie, że będzie płacić za ograniczenie produkcji, ale naprawdę mamy dużo niepotrzebnych, tzn. niechcianych przez odbiorców, odmian i w końcu musimy zacząć o tym mówić — dodaje Zbigniew Chołyk.
Mirosław Maliszewski, szef Związku Sadowników RP, przypomina, że jako przedstawiciel branży stara się zainteresowaći rządzących, i odpowiednie instytucje unijne wypracowaniem mechanizmu rekompensat za likwidację sadów.
— Przed wieloma laty UE przerobiła to w przypadku winorośli i starych winnic. My nakazem czy apelem nie będziemy w stanie zmniejszyć produkcji, ale gdyby część sadowników mogła otrzymać pieniądze za wykarczowanie jabłoni, to by z tego skorzystała. Pewnie zrobiliby to mniej profesjonalni sadownicy, czy po prostu osoby, które amatorsko, przy okazji, mają sady, a to właśnie oni psują dziś rynek — ponieważ nie jest to ich główna działalność, nie zwracają uwagi na to, ile na niej zarobią, akceptują bardzo niskie ceny jabłek w skupie i je sprzedają — twierdzi Mirosław Maliszewski.
Zdaniem Zbigniewa Chołyka, nie tylko rosyjskie embargo jest powodem sytuacji, że na rynku jest za dużo owoców, ale też niedopasowanie do struktury popytu, co wynika właśnie z dużej liczby małych, niezorganizowanych w grupy sadowników. To oni prawdopodobnie zrezygnowaliby z prowadzenia biznesu.
— W obrębie grupy mamy poukładane, co i ile nasadzamy, i jak to się ma do zamówień, ale zorganizowanych producentów jest w Polsce około 15 proc., a to za mało, żebyśmy byli w stanie coś zdziałać w celu zmienienia struktury podaży w skali całego kraju. Bez rozsądnego zarządzania produkcją nie uporządkujemy tego rynku. Dalej będą drastyczne spadki cen i protesty — mówi szef LubApple.