Już w kwietniu SEC wszczęła postępowanie administracyjne domagając się "zaprzestania i zaniechania" działań przez agencję Egan-Jones Rating, co uzasadniła "koniecznością ochrony inwestorów i interesu publicznego”. Postępowanie wytoczone też zostało przeciwko właścicielowi firmy, Sean’owi Eganowi.



Wszystko byłoby zrozumiałe, gdyby nie fakt, że wspomniana firma jest prywatną własnością, zatrudnia zaledwie 20 pracowników i jest „niezależnym” organem, w przeciwieństwie do największych przedstawicieli tego segmentu rynku.
Egan-Jones, spółka założona w 1995 r. jest jedną z dziewięciu agencji ratingowych, którą SEC akredytował i określiła jako „uznaną w kraju”, wydając zezwolenie na ocenę zadłużenia zagranicznego państw, spółek i papierów wartościowych opartych o aktywa. Co istotne, Egan-Jones jest jedyną firmą z grona dziewięciu, która otrzymuje wynagrodzenie od inwestorów, a nie od emitentów papierów dłużnych.
Największe i najbardziej znane agencje, Standard & Poor’s (należąca do McGraw-Hill), Moody’s i Fitch Ratings, są opłacane przez banki z Wall Street, które gwarantują emisje długu przez spółki.
Specjaliści wskazują, że to właśnie nierozsądne działania ze strony największych agencji legły m.in. u podstaw ostatniego kryzysu finansowego. Płacąca setki milionów dolarów Wall Street niejako „wymusiła” na S&P, Moody’s i Fitch (które to nota bene, chyba nie miały nic przeciwko temu) nadanie topowych ratingów AAA wysoce ryzykownym papierom, w tym opartym o hipoteki.
Jako przykład „odejścia od realiów”, swoistej nonszalancji, zadufania i nie liczenia się z inwestorami i zwykłymi ludźmi można przytoczyć fragment pamiętnej wymiany informacji pomiędzy dwoma analitykami S&P, Rahulem Dilip Shahem a Shannon Mooney, która miała miejsce w kwietniu 2007 r.
„Swoją drogą, umowa jest śmieszna” – napisał Shah do Mooney, opisując prośbę o nadanie ratingu jakimś papierom opartym o hipotekę.
„Wiem, masz rację… model jest jest w stanie oddać nawet połowy ryzyka” – odpowiedziała Mooney.
„Nie powinniśmy tego oceniać” – stwierdził Shah.
„My oceniamy każdą umowę i każdy papier” – odpowiedziała analityczka. „One mogą być nawet zorganizowane przez krowy, a my i tak nadamy im rating”.
Tymczasem cała afera z Egan-Jones zaczęła się 16 lipca 2011 r. Tego dnia firma obniżyła rating zadłużenia Stanów Zjednoczonych o jeden poziom z AAA do AA+. Agencja uzasadniła swoją decyzję „relatywnie wysokim poziomem długu i problemami z redukcją wydatków”. Dwa dni później SEC skontaktowała się z firmą poszukując informacji o decyzji ratingowej.
W następnym miesiącu również agencja S&P zdegradowała dług USA, ale na taki krok nie zdecydowała się ani Moody’s ani Fitch.
Potem, 12 października Egan-Jones otrzymała informację od SEC o wpisaniu jej na tzw. Wells Notice, co oznacza, że prowadzone jest wobec niej dochodzenie.
5 kwietnia 2012 r. Egan-Jones ponownie obniżył rating długu USA. Znów o jeden poziom z AA+ do AA.Dwa tygodnie później pojawiły się przecieki iż SEC głosowała nad uruchomieniem procedur administracyjnych przeciwko firmie. 24 kwietnia SEC złożyła skargę.
Komisja zarzuca agencji m.in., że ta w 2008 r. kiedy składała aplikację uzupełniającą by otrzymać status „uznanej w kraju” fałszywie podała, że oceniła już ryzyko kredytowe 150 papierów wartościowych opartych na aktywach i 50 krajowych długów, co znacznie obniża jej wiarygodność.
Ale jak oceniają eksperci, to tylko mydlenie oczu ze strony Komisji, która na siłę szuka kozła ofiarnego. Zgadzają się co prawda z tym, że SEC powinna zbadać zachowanie agencji, ale powinna zająć się zupełnie innymi podmiotami działającymi na rynku usług ratingowych. Ciekawe, dlaczego nic nie robi w tym kierunku? Odpowiedzi chyba nie trzeba udzielać.