Jak pamiętamy do środy włącznie Wall Street nie mogła się zdecydować, co owocowało tym, że indeksy kończyły sesje na neutralnym poziomie. W czwartek ruszyły na południe, ale sytuacja zmieniła się po publikacji w piątek danych z rynku pracy.
Można powiedzieć, że reakcja była zgodna z powiedzeniem „im gorzej tym lepiej”. Dane były bowiem gorsze od oczekiwań. W maju w sektorze pozarolniczym zatrudnienie wzrosło o 559 tys., a oczekiwano 660 tys. Podobnie było w sektorze prywatnym – stworzono 492 tys. nowych miejsc pracy, a oczekiwano 600 tys. poza tym weryfikacja danych z poprzedniego miesiąca była (przynajmniej dla mnie) rozczarowująca. Zweryfikowano je co prawda w górę, ale z 266 tys. zrobiło się jedynie 278 tys. Mniej obserwowana w USA stopa bezrobocia spadła z 5,9 na 5,8%.
Poza tym zamówienia w przemyśle USA w kwietniu spadły o 0,6% m/m, a oczekiwano spadku o 0,2%. Dane nieco osłabiła weryfikacja danych z poprzedniego miesiąca (z +1,1%na 1,4%).
Inwestorzy ucieszyli się tym, że dane z rynku pracy były niezbyt dobre, ale nie bardzo złe. Po prostu takie, które pokazują, że gospodarka się rozwija, ale nie tak szybko, żeby Fed musiał zaostrzać politykę monetarną. Jakoś nie zwrócono szczególnej uwagi na zdecydowanie większy od oczekiwań wzrost płacy godzinowej (2% r/r, a oczekiwano 1,6%). Jak widać presja płacowa rośnie, co sygnalizuje, że rzeczywiście biznes ma problemy ze znalezieniem pracowników. Rosnące płace pomogą w rozkręceniu spirali inflacyjnej.
Jednak administracja Bidena się tym nie przejmuje. W niedzielę w wywiadzie Janet Yellen, sekretarz skarbu USA, powiedziała, że zdaje sobie sprawę z tego, że programy Joe Bidena mające na celu pobudzenie gospodarki znacznie zwiększą inflację, ale nadal twierdziła, że będzie ona tymczasowa, a chwilowy wzrost cen jest ofiarą, którą warto ponieść, jeśli walczy się o szybkie ożywienie gospodarcze.
Wracajmy do piątku. Skoro gracze uznali, że dane z rynku pracy są idealne to oczywiście reakcja na wszystkich rynkach była adekwatna: indeksy wzrosły z nadmiarem wymazując czwartkowe spadki, kurs EUR/USD wzrósł nieco redukując czwartkowy spadek, złoto i miedź zdrożały, a rentowności obligacji spadły. Po tej sesji indeksy S&P 500 i DJIA praktycznie wyrównały rekordy wszech czasów.
W Warszawie WIG20 zachował się podobnie do tego jak zachowywały się jego odpowiedniki na innych giełdach europejskich. Do południa indeks spadał tracąc nawet 0,9% (najmocniej szkodziły tracące akcje KGHM – szkodziła taniejąca wcześniej miedź). W okolicach południa wyrysował zgrabną formację podwójnego dna (W) i ruszył na północ. Potem pomagały dane makro publikowane w USA, ale nie udało się zakończyć sesji wyraźną zwyżką – WIG20 zyskał 0,1%, co należy uznać za neutralne zamknięcie. Jak na sesję podczas długiego weekendu to taki wynik nie był zły.
O zachowaniu rynków w poniedziałek nie da się wiele powiedzieć. Tytuły komentarzy robiło porozumienie G-7 dotyczące minimalnego opodatkowania firm na poziomie 15%, ale według mnie reakcja rynków była nieznaczna i niemrawa. Teoretycznie zmniejszy to zyski gigantów, które starają się księgować w krajach o bardzo niskim opodatkowaniu, ale upłynie jeszcze wiele miesięcy, a według mnie nawet parę lat, zanim takie rozwiązania staną się prawem. Republikanie w USA już zapowiedzieli, że będą je blokować.
Na Wall Street znowu najsilniejszy był indeks NASDAQ - zniknęło gdzieś przekonanie, że warto przesiadać się ze spółek sektora „growth” na „value”. S&P 500 spadał, ale były to spadki nieduże i w końcówce sesji zredukowane prawie do zera, a NASDAQ zyskał blisko pół procent. Na innych rynkach niewiele się działo. Nieco zyskał EUR/USD, co pomagało złotu i srebru.
W Warszawie obóz byków usiłował w poniedziałek poprowadzić rynek na północ, ale mu się to nie udało. Po początkowym wzroście WIG20 osuwał się i zakończył sesję spadkiem o 0,35%. Najbardziej szkodziła blue chipom realizacja zysków w sektorze bankowym. Jak widać indeks WIG20 stanął pod poziomem z listopada 2019 i nie może ruszyć wyżej, co może być sygnałem przedłużenia konsolidacji.
Na naszym rynku walutowym na przełomie tygodnia niewiele się zmieniło. Można było oczekiwać, że NBP wykorzysta mało płynny rynek, żeby osłabić złotego i rzeczywiście po godzinie 8:00 w piątek zobaczyliśmy klasyczną „rakietę” w wykonaniu kursów, ale potem złoty stopniowo odrabiał straty, a wzrost EUR/USD dodatkowo w tym pomógł. Zakończenie dnia nieznacznie jedynie różniło się od zakończenia w czwartek. W poniedziałek złoty rano usiłował się umacniać, ale szybka akcja podniosła kursy i mimo zwyżki EUR/USD złoty nieco stracił do innych walut. Być może i tutaj szykuje się jakaś realizacja zysków.
Link do komentarza tygodniowego: