Jeżeli jest coś, co współcześnie dewaluuje się szybciej niż pieniądz papierowy, to są to słowa. Potok słów płynący przez media elektroniczne jest tak duży, że tracą one związek z sensem, który teoretycznie powinien za nimi stać. Rzadko gdzie widać to tak wyraźnie jak w polityce. Jednego dnia Amerykanie mówią, że są gotowi wprowadzić najostrzejsze sankcje na Rosję, kolejnego rozwijają przed rosyjskim prezydentem czerwony dywan. Jednego dnia mówią, że czas nałożyć 100-procentowe cła na Chiny, kolejnego – a konkretnie wczoraj – siadają z Chinami do rozmów o złagodzeniu napięć handlowych.
Rozsądni ludzie przestają zwracać uwagę na słowa, a uważniej analizują fakty. A fakty są takie, że zarówno w sprawach geopolitycznych, jak też handlowych polityka USA jest mniej jastrzębia od retoryki.
Weźmy stosunek do Chin. Wydawało się, że administracja Donalda Trumpa będzie na wszystkich frontach dociskać swojego największego rywala, tymczasem fakty są inne. Oto portal Politico poinformował kilka dni temu, że Pentagon pracuje nad zmianą Narodowej Strategii Bezpieczeństwa, w ramach której zmniejszony zostanie priorytet nadany zagrożeniu ze strony Chin. Portal pisze: „Posunięcie to oznaczałoby znaczącą zmianę w stosunku do ostatnich administracji, w tym pierwszej kadencji prezydenta Donalda Trumpa, który nazwał Pekin największym rywalem Ameryki. Prawdopodobnie rozgniewałoby to zwolenników twardej polityki wobec Chin w obu partiach”.
Spójrzmy teraz na handel — po kasandrycznych wizjach zabijania globalizacji nie ma już śladu, rynki finansowe kompletnie lekceważą kwestie wojen celnych. Przepływy towarowe na świecie nie zmieniły się bowiem znacząco. Wprawdzie przez kilka miesięcy bezpośredni import USA z Chin był obniżony, ale Stany najwyraźniej przymykają oko na fakt, że towary płyną naokoło przez inne kraje. Na przykład import USA z krajów ASEAN (Stowarzyszenie Narodów Azji Południowo-Wschodniej) wzrósł w lipcu o 35 proc. rok do roku! Import z Unii Europejskiej był w lipcu niższy o 13 proc. rok do roku, ale biorąc poprawkę na wcześniejszy skok związany z akumulacją zapasów, dynamika jest dodatnia.
Zmianę struktury handlu dobrze widać po średnich stawkach celnych. Z szacunków think-tanku The Budget Lab wynika, że w lipcu uśredniona stawka celna nałożona przez USA wyniosła 16 proc., a po uwzględnieniu możliwych zmian w strukturze importu 15 proc. (obecnie jest to 14 proc.). Tymczasem dane o faktycznych dochodach celnych pokazały, że efektywna stawka wyniosła w lipcu tylko 9,5 proc. – tyle sięgnęły dochody z ceł w relacji do wartości importu. Skąd ta różnica? Zdaniem analityków Citigroup odpowiedzialny może być tranzyt przez kraje o niższych cłach albo wyłączenia z oficjalnych stawek. Swoją drogą to pokazuje, że podmioty gospodarcze mają trudność w zrozumieniu, co dzieje się z faktyczną polityką handlową USA.
Ten rozjazd retoryki i faktycznej polityki ma więcej pozytywnych wymiarów. Stany Zjednoczone nie przestały wspierać Ukrainy, nie wycofały się z NATO, nie wycofały wojska z Polski, a wręcz zapowiedziały powiększenie kontyngentu.
Jest tutaj tylko jeden kłopot. Kiedy faktyczni adwersarze zorientują się już, że za twardymi słowami nie stoją twarde czyny, mogą mocniej podbijać stawkę.