Spróbuję jednak (pamiętając o powyższym zastrzeżeniu) krytycznie spojrzeć w kontekście polskim na sam proces wprowadzenia euro na Słowacji. Zapewne wszyscy to wiedzą, ale warto przypomnieć, że Słowacy przedstawili strategię wejścia do strefy euro na ponad pół roku przed wejściem do Unii Europejskiej (w 2003 roku). Od tego też czasu prowadzili stałą i bardzo intensywną pracę propagandowa, dzięki czemu poparcie dla przyjęcia euro było ostatnio większe niż 60 procent. Nie musieli też zmieniać konstytucji. U nas trzeba ją zmienić, a poparcie może spaść poniżej obecnego na skutek propagandy nadal bardzo silnego stronnictwa „anty-eurowego".
Mimo takich przygotowań i poparcia Słowacja nie miała prostej drogi do euro. O tym praktycznie się nie mówi, ale standardowy, dwuletni okres przebywania w reżimie ERM2 wydłużył się w przypadku Słowacji do 3 lat. Do ERM2 weszła bowiem w listopadzie 2005 roku. W ERM2, oprócz zapewnienia, że kurs waluty pozostanie w paśmie plus/minus 15 procent, trzeba jeszcze spełnić cztery inne warunki: inflacyjny, długoterminowych stóp procentowych, deficytu budżetowego i zadłużenia zagranicznego. Nie śledziłem sprawy Słowacji, więc nie mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, dlaczego weszła do strefy euro z rocznym opóźnieniem. Zakładam jednak, że powodem mogła być inflacja lub stopy procentowe, bo z deficytami i zadłużeniem ten kraj radził sobie bardzo dobrze korzystając z zaleceń wynikających z konsensusu waszyngtońskiego. Między innymi obowiązuje tam liniowy PIT (19 procent), a CIT i VAT są mu równe. Oczywiście nie ma nic za darmo, więc stopa bezrobocia była na Słowacji nieco większa niż w Polsce a płace w o blisko 30 procent niższe (w przeliczeniu na euro).
Wystarczy spojrzeć na kurs EUR/SKK oraz EUR/PLN, żeby zobaczyć, że Słowacja ma teraz trudną sytuację. Przy wejściu do ERM2 przyjęto kurs odniesienia na poziomie 38,455 korony za euro. Przez prawie rok udało się utrzymać ten kurs z odchyleniem około 2 procent. W 2007 roku kurs błyskawicznie został sprowadzony w okolice poziomu 32,70 korony, czyli do poziomu o 15 procent niższego od kursu odniesienia. Jak pamiętamy bank Słowacji nie powinien dopuścić do przełamanie tego poziomu i rzeczywiście przez cały rok mu się to całkiem dobrze udawało. Jednak w 2008 roku spekulanci przycisnęli rynek i doszło do przełamania tego ograniczenia. Wynikiem była rewaluacja korony i przyjęcie kursu przyjęcia euro na poziomie 30,126 korony - o 21,66 procent niższym niż przyjęty w 2005 roku. Rewaluować walutę można bez zgody organów unijnych, z dewaluacją już tak prosto nie jest. Dlaczego? To proste - chodzi o to, żeby kraje przyjmujące euro nie zwiększały konkurencyjności swojej gospodarki przez osłabienie waluty.
Co zyskali Słowacy? To, co zyskuje się standardowo przez przyjęcie euro, czyli zniknęło ryzyko walutowe (większość handlu zagranicznego jest prowadzona ze strefą euro), nie ma kosztów wymiany, niższe może być oprocentowanie kredytów itp. Nie wymieniam całości zalet, bo to jest elementarz, który bez przerwy się przez media przewija. O minusach przyjęcia euro pisać nie będę, bo to też ode czasu do czasu pojawia się w mediach. Wspomnę jedynie, że pisanie o wzroście inflacji na skutek zaokrąglaniu cen jest znacznym (według mnie w wielu przypadkach specjalnym) uproszczeniem. Groźne jest nie zaokrąglanie, co ma miejsce tuż po przyjęciu euro, ale proces dopasowywania się cen do tych w innych krajach. A to jest szczególnie niebezpieczne dla ludzi mniej zarabiających, którzy kupują mniej produktów podlegających handlowi zagranicznemu (ich ceny mogą nawet spaść). Nawiasem mówiąc mówiono mi (ale to informacja jednoźródłowa, więc trudno mi ją traktować poważnie), że po 1 stycznia narciarskie trasy zjazdowe stały się na Słowacji bardzo drogie i narciarze wolą polskie.
Wydawałoby się, że z przyjęcia euro biznes powinien być zadowolony. Ludzie też, bo przecież ich płace w euro znacznie wzrosły (w euro) w stosunku do tego, co zapowiadało się w listopadzie 2005, a nawet na początku 2008. Problem jednak w tym, że gospodarka stała się niekonkurencyjna. Kurs korony od maja 2008 trzymał się blisko poziomu parytetu wymiany, a kurs złotego w stosunku do euro wzrósł o ponad 30 procent. W tej sytuacji nasza gospodarka stała się dokładnie tak samo konkurencyjna jak słowacka. Nasze płace, jeszcze na początku 2008 roku o około 30 procent wyższe w euro, są już tylko kosmetycznie wyższe. Przewaga konkurencyjna Słowacji (w tym jednym aspekcie) znikła. Oczywiście może powrócić, ale na razie się na to nie zanosi. Pozbycie się takiego atutu w sytuacji, kiedy w tym roku wszyscy będą szczególnie zaciekle walczyli o ściągnięcie inwestycji jest krokiem w najwyższym stopniu ryzykownym.
Teraz przejdźmy do nadziei naszych zwolenników i przeciwników euro. Jedni i drudzy szukając argumentów wpatrywać się będą w Słowację. Jak już wyżej napisałem: popełniają błąd, ale więcej ryzykują zwolennicy europejskiej waluty. W Słowacji aż 30 procent eksportu wytwarzane jest przez przemysł motoryzacyjny. Podobno to blisko cztery procent PKB. Wiemy, jakie problemy ma i w ciągu tego roku będzie miał, ten segment gospodarki. Pozbawiając się przewagi wynikającej z taniej siły roboczej i z niskich cen Słowacja ryzykuje, że ewentualni inwestorzy (jeśli w ogóle tacy będą się pojawiali) skierują się na przykład na Polskę, gdzie więcej jest wykwalifikowanej siły roboczej. Może się wiec okazać (ja tak zakładam), że Słowację czekają ciężkie czasy, co z całą pewnością przez przeciwników euro zostanie wykorzystane, a uczuleni przez media Polacy będą się ciągle na ten przykład powoływali.
Nawiasem mówiąc nasz rząd z uporem forsuje wejście do ERM2 w tym roku, co jest (jak już wielokrotnie pisałem) pociągnięciem ryzykownym. Pozbywanie się własnej waluty i stóp procentowych oraz możliwości zwiększenia deficytu budżetowego w tak dużym kryzysie jest lekkomyślnością. Jednak nasz rząd ma generalnie szczęście, więc jeszcze raz może mu się udać, bo jeśli pakiety stymulujące gospodarkę pomogą w tym roku globalny kryzys zagłaskać (bo nie zakończyć) to warunki do wprowadzenia do ERM2 rzeczywiście się pojawią. Tyle tylko, że nie bardzo wiadomo, co dalej? Do 2011 roku (wybory) Konstytucji się nie zmieni. Potem zresztą też wcale nie jest pewne, że się to uda, bo kryzys w połączeniu z przykładem Słowacji, może wzmocnić eurosceptyków. Może się więc okazać, że podobnie jak Słowacy, ugrzęźniemy na dłużej w ERM2. Po co więc podejmować to ryzyko już teraz? Całe szczęście, że jest jeszcze pół roku na zastanowienie się.
Zapraszam na zaprzyjaźniony ze mną portal: http://studioopinii.pl/
